Wyciągnęłam obie ręce, by pochwycić pakunek, ale rąbnął o stół. W moim pudle odpadł bok i papiery wysypały się na podłogę.
— Następnym razem niech sobie pani sama to przyniesie. — Flip pomaszerowała do drzwi, depcząc po wycinkach.
Potrząsnęłam paczką, by przekonać się, czy nic się nie stłukło. Nic podejrzanego nie usłyszałam. Spojrzałam na wierzch przesyłki. Nie napisano nigdzie: „Ostrożnie szkło!”, wydrukowano natomiast: „Materiał nietrwały!” I zaadresowano do doktor Alicji Turnbull.
— To nie do mnie — stwierdziłam, ale Flip była już za drzwiami. Przeszłam przez papiery i krzyknęłam: — To nie moja paczka! Jest adresowana do doktor Turnbull z Biologicznego.
Westchnęła.
— Musisz to zanieść do doktor Turnbull — tłumaczyłam. Przewróciła oczyma.
— Najpierw muszę dostarczyć resztę poczty międzywydziałowej — odparła, odrzucając pukiel z czoła.
Poczłapała korytarzem, upuszczając po drodze dwie przesyłki.
— Jak wszystko rozniesiesz, żebyś mi tu wróciła i zabrała paczkę! — zawołałam za nią. — To materiał wrażliwy — dodałam. Uświadomiłam sobie jednak, że nieuctwo jest w modzie, a „materiał wrażliwy” to słowa trzysylabowe. — Może zgnić — wyjaśniłam.
Ogolona głowa nawet się nie odwróciła. Otworzyły się natomiast drzwi w połowie korytarza i wychyliła się z nich Gina.
— Co ona tym razem zrobiła? — spytała.
— Podanie taśmy zalicza się teraz do osobistych posług — poinformowałam ją.
Gina podeszła bliżej.
— Dotarło to do ciebie? — Wręczyła mi niebieską karteczkę. Ogłoszenie o zebraniu. Sobota. Stołówka. Wszyscy pracownicy HiTeku, wydziały Badań i Rozwoju również. — Flip miała to wszystkim dostarczyć.
— Co ma być na tym zebraniu?
— Dyrekcja organizuje kolejne seminarium — powiedziała. — To oznacza ćwiczenie wrażliwości, taka nowa nazwa, a dla nas więcej papierkowej roboty. Chyba wezmę zwolnienie lekarskie. Za dwa tygodnie są urodziny Brittany, muszę przygotować wystrój na przyjęcie. Jak się teraz dekoruje domy na przyjęcia urodzinowe? Cyrk? Dziki Zachód?
— Power Rangers — odparłam. — Czy zanosi się na reorganizację wydziałów?
Na ostatnim seminarium Dyrekcja postanowiła powołać stanowisko, które obecnie zajmowała Flip, jak część ŁGARZ-a (Łączność Grupowa Aktywnej Reformy Zarządzania). Może tym razem zlikwidują asystentów międzywydziałowych i skończy się na tym, że sama sobie będę robiła kserokopie, roznosiła pocztę i pobierała przesyłki. I tak zresztą wszystko to już robię osobiście.
— Nie znoszę Power Rangersów — oświadczyła Gina. — Wyjaśnij mi, jak mogli osiągnąć taką popularność.
Cofnęła się do swego laboratorium, a ja powróciłam do studiów nad krótkimi fryzurami. Łatwo zrozumieć, czemu stały się popularne. Nie trzeba było więcej upinać koków grzebieniami i spinkami; po umyciu włosów nie czekało się tydzień, aż wyschną. Podczas drugiej wojny światowej pielęgniarki ścinały włosy w obawie przed zawszeniem, a później zaakceptowały lekkość i swobodę, jaką uzyskały dzięki nowemu uczesaniu. Miało ono również wiele oczywistych zalet przy uprawianiu innych szaleństw tamtych czasów — jazdy na rowerze i tenisa.
Ale dlaczego krótkie fryzury nie weszły w modę w 1918 roku? Dlaczego upłynęły aż cztery lata, gdy nagle bez żadnych widocznych powodów stały się przebojem? Zakłady fryzjerskie były zatłoczone, a firmy produkujące spinki bankrutowały z dnia na dzień. W 1921 roku ostrzyżenie na pazia było na tyle niezwykłe, że uczesane tak kobiety trafiały na okładki pism, niektóre nawet zwalniano z pracy. W 1925 roku fryzura była już bardzo popularna — zdjęcia absolwentek college’ów ukazują dziewczęta z krótkimi włosami, podobnie ilustracje w czasopismach. Kapelusze przybrały kształt dzwonów, zbyt obcisły dla długich włosów. Co się wydarzyło? Co wywołało tę modę?
Do końca dnia porządkowałam porozrzucane wycinki prasowe. Wydawałoby się, że stronice magazynów z lat dwudziestych powinny być pożółkłe i szorstkie. Nic podobnego. Śliskie jak węgorze, pełzły po kafelkach, mieszały się, rozkładały wachlarzem, pozbywały spinaczy.
Segregowałam wszystko na podłodze. Na jednym stole laboratoryjnym pełno było wycinków o sprężynujących kijach pogo — Flip miała wykonać kserokopie, ale nie zrobiła tego. Na drugim stole leżały papiery z moimi danymi na temat jitter-bugu. Ale i tak oba stoły nie wystarczały, by pomieścić rozmaite kupki, na jakie to wszystko układałam — całe artykuły poświęcone krótkiej fryzurze; uwagi na temat flappersów — awangardowych dziewczyn lat dwudziestych; uwagi sarkastyczne, uwagi obojętne, uwagi pełne dezprobaty, uwagi żartobliwe, uwagi pełne zgrozy i oburzenia; ilustrowane ogłoszenia; oznaki akceptacji fryzur przez panie w średnim wieku, przez dzieci, przez osoby starsze; nowe modele poklasyfikowa-ne według dat, rejonów kraju (obszary miejskie, obszary wiejskie); uwagi pogardliwe; uwagi wyrażające pełną aprobatę; pierwsze oznaki schyłku tej mody; wreszcie obwieszczenie, że mania przeminęła.
O czwartej pięćdziesiąt pięć całą podłogę laboratorium pokrywały pliki wycinków, a Flip się jeszcze nie pojawiła. Stąpając ostrożnie między poukładanymi papierami, podeszłam do stołu, by obejrzeć paczkę. Oddział Biologii znajdował się wprawdzie w drugim końcu budynku, ale to nie miało znaczenia. Na przesyłce napisano przecież „Materiał nietrwały!” i choć w latach dziewięćdziesiątych brak odpowiedzialności stał się bardzo modny, nie zdążył jednak ogarnąć wszystkich warstw społecznych. Wzięłam pudło i poniosłam je do doktor Turnbull.
Ważyło tonę. Gdy przeszłam z nim dwa piętra i cztery korytarze, zrozumiałam, dlaczego nieodpowiedzialność tak się rozpowszechniła. Miałam przynajmniej okazję zwiedzić skrzydło budynku, do którego nigdy przedtem nie zajrzałam. Nie wiedziałam nawet dokładnie, gdzie mieści się Biologia, ale chyba podążałam w dobrym kierunku. W powietrzu czuło się wilgoć i dobiegał lekki zoologiczny hałas. Szłam za tymi dźwiękami jeszcze piętro w dół, potem długim korytarzem. Gabinet doktor Turnbull znajdował się oczywiście na samym końcu.
Drzwi były zamknięte. Pukając, poprawiałam sobie pudło. Odczekałam. Cisza. Przesunęłam paczkę, przyparłam ją biodrem do ściany i próbowałam nacisnąć klamkę. Drzwi się nie otworzyły.
Nie uśmiechało mi się wleczenie tego ciężaru z powrotem do mojego laboratorium, a potem szukanie jakiejś lodówki. Spojrzałam w głąb korytarza. Wszystkie pokoje były pozamykane, najprawdopodobniej na klucz, ale pod jednymi drzwiami, pośrodku korytarza na lewo, jaśniało pasmo światła.
Poprawiłam sobie pakunek, który stawał się coraz cięższy, i poniosłam go w tamtym kierunku. Zapukałam. Nikt się nie odezwał, ale gdy nacisnęłam klamkę, drzwi ustąpiły. W środku zobaczyłam dżunglę: kamery wideo, sprzęt komputerowy, otwarte pudła, plątanina przewodów.
— Dzień dobry, czy ktoś tu jest?! — zawołałam.
Usłyszałam pochrząkiwanie. Miałam nadzieję, że to nie mieszkaniec tutejszej menażerii. Spojrzałam na tabliczkę na drzwiach.
— Doktor O’Reilly?
— Tak, słucham? — Męski głos dobiegł spod metalowego pudła przypominającego piec.
Podeszłam i zobaczyłam dwie obciągnięte sztruksem nogi wystające na zewnątrz, wśród porozrzucanych narzędzi.
— Przyniosłam paczkę dla doktor Turnbull — powiedziałam do nóg. — Nie ma jej w gabinecie. Czy mógłbyś to przechować?
— Postaw gdzieś — powiedział niecierpliwie.
Rozejrzałam się, szukając wolnego miejsca, nie zastawionego sprzętem elektronicznym, nie pokrytego siatką na kojce dla drobiu.