Siła odrzutu omal mnie nie powaliła, a zwierzę natychmiast zaczęło ciągnąć, jak najdalej ode mnie. Wstążka naprężyła się, ale Ben już wkładał uździenicę.
Podał mi ją do ręki i włożył kołnierz akurat wtedy, gdy wstążka pękła z głośnym trzaskiem. Schwycił uździenicę i trzymaliśmy ją oboje, jak dzieci puszczające kapryśnego latawca.
— Kołnierz… nałożony — wydyszał.
Nie było go jednak widać. Zupełnie utonął w gęstej wełnie.
— Potrzymaj ją chwilę — poprosiłam i zawiązałam na koł-nierzu resztki wstążki. — Trzymaj nieruchomo. — Zrobiłam wielką, uszastą kokardę. — Postmodernistyczny róż to kolor na je-sień. Jesteś supermodna.
Widocznie przyznawała mi rację, przestała się bowiem wyrywać i znieruchomiała. Ben ukląkł i zdjął jej uździenicę.
— Wspaniała z nas drużyna. — Uśmiechnął się do mnie sze-roko.
— Owszem.
— Czy teraz mają państwo minutę? — Flip szczękała ryglem furtki.
Ben wywrócił oczyma.
— Tak. — Roześmiałam się i wstałam. — Mam minutę. Na co mam popatrzeć?
Spojrzałam i zrozumiałam. Pomalowała włosy — swój po-obwijany kosmyk i meszek na ogolonej czaszce — na jaskrawy błękit Czerenkowa.
— I co? Myślą państwo, że mu się to spodoba?
— Nie wiem, Flip. Dentyści są skłonni do pewnego konserwatyzmu — odparłam.
— Wiem. — Wywróciła oczyma. — Dlatego właśnie pomalowałam je na niebiesko. Niebieski to kolor konserwatywny. — Odrzuciła niebieski pukiel. — Żadna z państwa pomoc — oświadczyła i wyszła z tupotem.
Odwróciłam się do Bena i do perednicy, która nadał stała spokojnie.
— I co teraz?
Ben przysiadł obok owcy i ujął ją za brodę.
— Mamy zamiar nauczyć cię umiejętności łatwo przyswajalnych, a ty przekażesz je swym przyjaciołom. Łapiesz ideę? Perednica żuła w zamyśleniu.
— Co pani zaproponuje, doktor Foster? Scrabble, ping-pong? — Zwrócił się do owcy. — Jak by ci się podobała seria listów-łańcuszków?
— Lepiej już poprzestać na naciskaniu guzika otwierającego pojemnik z jedzeniem — powiedziałam. — Jak zauważyłeś, nie wygląda na zbyt inteligentną.
Obrócił jej głowę na jedną stronę, potem na drugą.
— Przypomina Flip. — Uśmiechnął się do mnie. — Nie bądźmy zbyt ambitni, niech będzie zgaduj-zgadula. Ale najpierw muszę przynieść trochę masła arachidowego. Opieka nad owcami mówi, że uwielbiają masło arachidowe.
Wyszedł.
Zawiązałam podwójny węzeł w kokardzie perednicy, potem oparłam się o furtkę i obserwowałam stado. Miałam wrażenie, że jak zawsze ruchy zwierząt są przypadkowe, bez wyraźnego kierunku. Pasły się, robiły kroczek, znowu się pasły. Perednica również. Wyróżniała się od reszty jedynie swą bladoróżową kokardką. Nie zwracano na nią uwagi i ona nie zwracała na nic uwagi. A jednak prowadziła.
Wyrwała trochę trawy, przeżuła, zrobiła dwa kroki, długo obojętnie patrzyła w przestrzeń. O czym myślała? O przekłuciu nosa? O najnowszej manii gimnastycznej?
— Tutaj pani jest! — zawołała Shirl. Niosła plik papierów. Wyglądała na zdenerwowaną. — Nie jest pani zaręczona z tym Billym Rayem, prawda? Bo jeśli pani jest, to zmienia mój ca-ły… — przerwała. — No więc, jest pani zaręczona?
— Nie. Kto pani to powiedział?
— Flip — odparła z niesmakiem. Odłożyła papiery i zapaliła papierosa. — Mówiła Sarze, że wychodzi pani za mąż i wyjeżdża do Nevady.
— Do Wyoming — poprawiłam. — Ale nie wyjeżdżam.
— Dobrze. — Shirl ostentacyjnie zaciągnęła się papierosem. — Jest pani bardzo zdolną, utalentowaną uczoną, czeka panią świetna przyszłość. Wkrótce spotkają panią miłe wydarzenia. Nie warto rzucać tego wszystkiego.
— Nie rzucam — powiedziałam i usiłowałam zmienić temat. — Czy chciała się pani ze mną spotkać w jakimś konkretnym celu?
— Tak. — Wskazała wybieg. — Gdy perednica tu dotrze, niech ją pani koniecznie oznaczy, zanim owca dołączy do stada, by można ją było potem rozpoznać. A jutro jest zebranie całej za-łogi. — Wręczyła mi okólnik. — O drugiej.
— Kolejne zebranie! — jęknęłam.
Zgasiła papierosa i wyszła, a ja znowu oparłam się na płocie i obserwowałam owce. Pasły się spokojnie, perednica pośrodku.
Powinnam wysunąć koryto z jedzeniem na wybieg i spraw-dzić obwody elektryczne, by były gotowe, gdy Ben wróci, lecz znowu zasiadłam do komputera i przez dłuższą chwilę śledziłam trajektorie, a potem patrzyłam na ekran, na ruchy zwierząt, na ich lidera. Rozmyślałam o Robercie Browningu i krótkich fryzurach.
Pierścienie nastroju (1975)
Pierścień z wielkim kamieniem, który w rzeczywistości był wrażliwym na temperaturę ciekłym kryształem. Pierścienie nastroju miały odzwierciedlać nastrój noszącego, odkrywając jego myśli. Niebieski oznaczał spokój; czerwony — zły humor; czarny depresję. Ponieważ w rzeczywistości kamień reagował jedynie na temperaturę, a po pewnym czasie w ogóle na nic nie reagował, nikt nie osiągał idealnego „fioletu błogości” bez wysokiej gorączki, i wszyscy w końcu pogrążali się w nastrój ponury i pełen rozpaczy, gdy pierścień w sposób trwały czerniał. Wyparty przez kamienie-ulubieńce, które w ogóle na nic nie reagowały.
Perednica rzeczywiście potrafiła skłonić stado do zrobienia tego, co chciała. Natomiast zmuszenie jej do zrobienia tego, na czym nam zależało, było zagadnieniem zupełnie innym. Obserwowała, jak smarujemy masłem arachidowym guzik, który miała nacisnąć, po czym prowadziła owce w przeciwległy róg, gdzie zbijały się w ciasny kierdel.
Nie rezygnowaliśmy. Ben kusił ją zgniłym jabłkiem — Hodowla owiec dla zabawy i zysku przysięgała, że to owczy przysmak — a zwierzę podreptało za nim do koryta.
— Grzeczna dziewczynka.
Nachylił się, by dać jej jabłko. Energicznie ubodła go w brzuch, aż stracił oddech.
Potem wypróbowaliśmy zgniłą sałatę, następnie świeże brokuły — bez rezultatu.
— Przynajmniej cię nie ubodła — powiedziałam i wieczorem daliśmy spokój.
Kiedy następnego ranka dotarłam do pracy z torbą pełną sałaty i owoców kiwi (Opowieści australijskiego pasterza), Ben smarował przycisk melasą.
— W każdym razie dyfuzja informacji z całą pewnością zachodzi — oznajmił. — Dziś rano ubodły mnie trzy inne owce.
Podprowadziliśmy perednicę do koryta stosując metodę broda-zad-uzda oraz pistolet na wodę, tak jak doradzała Hodowla.
— To ma je powstrzymywać od bodzenia.
Nie powstrzymało.
Pomogłam Benowi wstać i zaczęłam go otrzepywać.
— W Opowieściach australijskiego pasterza twierdzi się, że bodą tylko barany, a nie owce. To wystarczy, by utracić zaufanie do literatury.
— Nie, poeta miał rację. „Owca to niebezpieczna bestia” — Odparł Ben, trzymając się za brzuch.
Po piątej próbie polizała melasę; piguły jak należy z grzechotem spadały do koryta. Perednica przyglądała się temu długo z zainteresowaniem; Ben zaciskał kciuki. Potem tryknęła i trafiła mnie w obie kostki, zmuszając do wypuszczenia uzdy. Głową naprzód dała nura w stado, które się gwałtownie rozproszyło. Jedna z owiec wbiegła prosto na nogę Bena.