— Spojrzyj na to z jaśniejszej strony — powiedziałam, masując sobie nogi. — O drugiej jest ogólne zebranie pracowników. Ben pokuśtykał i podniósł z ziemi uzdę.
— Podobno lubią orzechy arachidowe. Perednica nie lubiła ani orzeszków, ani selera, ani deptania kapelusza. Lubiła natomiast ciskać się wprzód, wycofywać i zrzucać swój kołnierz. Za piętnaście pierwsza Ben popatrzył na zagarek i oznajmił:
— Za chwilę zebranie.
Nie zaprotestowałam nawet słowem.
Pokuśtykałam do laboratorium statystyki, w miarę możności zmyłam ziemię i tłuszcz i poszłam na zebranie, mając nadzieję, że Dyrekcja doceni moje skuteczne wysiłki, by ubierać się nieformalnie.
W drzwiach kafeterii spotkałam Sarę.
— Jakie to podniecające! — Podetknęła mi pod nos lewą dłoń. — Ted poprosił, bym za niego wyszła!
Ted, wróg zaangażowania osobistego? — pomyślałam. Ten, który miał poważne kłopoty z życiem intymnym i krnąbrne dziecko w swym wnętrzu?
— Poszliśmy na wspinaczkę lodową, a on wbił hak i rzekł: „Masz, wiem, że tego chcesz” i wręczył mi pierścionek. Nawet go nie zmuszałam.To było takie romantyczne! Gina, posłuchaj! — Ruszyła do swej nowej ofiary. — To takie podniecające!
Weszłam do bufetu. Przedstawiciel Dyrekcji stał obok Flip. On w dżinsach z zaprasowanym kantem; ona w spodniach torreadora koloru błękitu Czerenkowa i bezkształtnym kapeluszu głęboko na uszach. Obydwoje mieli na sobie koszulki z napisem LIPA na piersiach.
— Och, nie, tylko nie następny akronim — wymamrotałam, zastanawiając się, jakie to przyniesie skutki dla naszego projektu.
— Logistyczny Interdyscyplinarny Profesjonalizm Akademicki — rzekł Ben wślizgując się w fotel obok mnie. — To styl kierowania używany przez dziewięć procent korporacji, w których uczeni zdobyli Grant Niebnitza.
— Czyli ile?
— Jedną. I stosują to dopiero od trzech dni.
— Czy wobec tego będziemy musieli składać nowe podania o fundusze dla naszego projektu? Potrząsnął głową.
— Pytałem Shirl. Nie drukowali jeszcze nowych formularzy.
— Mamy dziś wiele w porządku dziennym — zahuczała Dy-rekcja — więc zaczynajmy. Po pierwsze, były trudności z Zaopatrzeniem, więc by je usunąć, wprowadziliśmy nowe optymalne formularze dostaw. Rozda je teraz dyrektor ułatwień przesyłania wiadomości do miejsc pracy — skinął głową na Flip, która trzymała pokaźny stos teczek.
— Dyrektor ułatwień przesyłania wiadomości do miejsc pracy? — zapytałam cicho.
— Ciesz się, że nie zrobili jej wiceprezesem.
— Po drugie — oznajmiła Dyrekcja — chcę podzielić się z państwem wspaniałymi wiadomościami dotyczącymi Grantu Niebnitza. Pracowaliśmy z doktor Turnbull nad planem gry, który właśnie dziś wdrożymy. Ale najpierw proszę, by każdy z państwa wybrał sobie partnera…
Ben złapał mnie za rękę.
— …i by stanęli państwo naprzeciw siebie.
Stanęliśmy, a ja podniosłam dłonie zwrócone na zewnątrz.
— Jeśli musimy powiedzieć o trzech rzeczach, które lubię u owiec, rezygnuję z pracy.
— Dobrze, HiTekowcy — powiedziała Dyrekcja — teraz proszę, byście z całej siły uścisnęli partnera.
— Następnym wielkim trendem w HiTeku będzie molestowanie seksualne — skomentowałam beztrosko, a Ben wziął mnie w ramiona.
— No, proszę — przynaglała Dyrekcja. — Nie wszyscy biorą w tym udział. Silny uścisk.
Ramiona Bena obleczone flanelą w wyblakłą szkocką kratę przyciągnęły mnie do siebie, ogarnęły. Moje obrócone na zewnątrz dłonie, złapane w tym głupim położeniu, znalazły się wokół jego szyi. Serce zaczęło mi mocno bić.
— Uścisk powiada: „Dziękuję ci, że ze mną pracujesz” — oznajmiła Dyrekcja. — Uścisk powiada: „Doceniam twą osobowość”.
Policzek miałam przy uchu Bena. Pachniał lekko owcami. Czułam jego bijące serce, jego ciepły oddech. Moje płuca za-krztusiły się jak niesprawny silnik i powietrze w nich ugrzęzło.
— Teraz dobrze, HiTekowcy — powiedziała Dyrekcja. — Proszę, byście spojrzeli na partnera — nadal go ściskacie, nie puszczajcie — i powiedzieli jemu czy jej, jak wiele dla was znaczy.
Ben podniósł głowę, wargami przesunął po mych włosach i spojrzał na mnie. Jego szare oczy za grubymi szkłami były poważne.
— Ja… — powiedziałam i wyswobodziłam się z jego uścisku.
— Dokąd idziesz? — spytał Ben.
— Muszę… właśnie pomyślałam o czymś, co wpasowuje się w moją teorię krótkich fryzur — recytowałam rozpaczliwie. — Muszę to wklepać do komputera, zanim wszystko zapomnę. O tanecznych maratonach.
— Poczekaj — powiedział i złapał mnie za rękę. — Myślałem, że maratony taneczne pojawiły się dopiero w latach trzydziestych.
— Zaczęły się w 1927 — sprecyzowałam i wywinęłam mu się zręcznie.
— Ale to i tak chyba było już po szale krótkich fryzur? — zapytał, lecz ja wybiegłam za drzwi, na schody.
Wieńce z włosów (1870 – 90)
Upiorna mania wiktoriańska. Układano kwiaty z kosmyków zmarłej kochanej osoby (lub zestawu kochanych osób, najlepiej o różnych barwach włosów). Pukle splecione w bukiety lub wieńce umieszczano pod szklaną czaszą albo oprawiano i zawieszano na ścianie. Wyparte przez ruch sufrażystek, krykiet i Elinor Glyn. Mania wieńców z włosów mogła wpłynąć na modę krótkich fryzur w latach dwudziestych dwudziestego wieku.
Wielkie odkrycia były często inspirowane przez bardzo róż-ne rzeczy — jabłka, żaby, płyty fotograficzne, zięby — ale tylko moje odkrycie zostało zainspirowane przez idiotyczne dyrek-cyjne ćwiczenie wrażliwości.
Zatrzymałam się dopiero w laboratorium Statystyki. Oparłam o drzwi i mamrotałam w kółko:
— Głupia, głupia, głupia.
Ja, niby taki ekspert w wykrywaniu trendów, przez wiele tygodni nie potrafiłam dostrzec, dokąd prowadzi ten trend. Cały czas uważałam, że interesuje mnie wyłącznie jego odporność na mody. Robiłam notatki na temat jego krawatów i płóciennych tenisówek. Potraktowałam nawet poważnie oświadczyny Billy’ego Raya. A przez cały czas…
Ktoś nadchodził korytarzem. Pośpiesznie usiadłam przed komputerem, uruchomiłam program i patrzyłam w ekran nie widzącymi oczyma.
— Jesteś zajęta? — spytała Gina, wchodząc.
— Owszem.
— Aha. — Jej mina wyraźnie mówiła: „Nie wyglądasz na zajętą”. — Nie mogłam cię znaleźć po zebraniu. Poszłam do toalety, gdy tylko zaczęli ćwiczenia wrażliwości, a kiedy wróciłam, ciebie nie było. Przyniosłam listę sklepów z zabawkami, które już odwiedziłam, żebyś nie traciła daremnie czasu.
— Dobrze, załatwię to podczas tego weekendu.
— Och, nie ma pośpiechu. Bethany obchodzi urodziny dopiero za dwa tygodnie, ale trochę mnie niepokoi, że nie ma tego w „Zabawki To My”. — Nachmurzyła się. — Dobrze się czujesz? Wyglądasz jak ktoś, komu za karę wyznaczyli pauzę.
Pauza. Młoda damo, masz siedzieć tutaj cicho, dopóki nie opanujesz emocji.
— Czuję się dobrze. Powinnam była posłuchać twojej rady i pójść do toalety. To wszystko. Skinęła głową.
— Te ćwiczenia wrażliwości potrafią człowieka wykończyć. No, wracaj do tej swojej pracy. Poklepała mnie po ramieniu.
— Dostarczę Barbie Romantyczną Pannę Młodą. Nie martw się. Znajdę ją — obiecałam i zaczęłam chaotycznie przedzierać się przez stos wycinków.