Gdy Gina wyszła, zamknęłam drzwi, a potem usiadłam przy komputerze i patrzyłam w ekran.
Otworzyłam plik zawierający mój model zjawiska krótkich fryzur. Krzyżujące się barwne linie i to anomalne skupisko w Marydale jak wyrzut sumienia.
Jak mogłam się spodziewać, że zrozumiem, co siedemdziesiąt lat temu zainspirowało kobiety do obcięcia włosów, jeśli nie rozumiałam nawet własnego postępowania?
Nie docierały do mnie żadne sygnały. Aż do chwili gdy Ben mnie objął i przyciągnął do siebie. Naprawdę myślałam, że chcę jedynie ocalić jego projekt, bo nie cierpię Flip, a Alicja irytuje mnie dlatego, że próbuje wyprodukować naukę na zamówienie. I przez cały czas…
Usłyszałam odgłosy w korytarzu. Położyłam dłonie na klawiaturze, by wyglądać na osobę zapracowaną. Nie miałam ochoty teraz z nikim rozmawiać.
Gapiłam się na model, na nakładające się wzorce, na poplątane krzywe, na wydarzenia, z których każde oddziaływało na wszystkie inne. Iterowały się i prowadziły nieuchronnie do ostatecznego rezultatu.
Takiego jak moja katastrofa. Powinnam może wykreślić wydarzenia i interakcje, które doprowadziły mnie do tej sytuacji. Wywołałam program graficzny, otworzyłam nowy plik i zaczęłam rekonstruować cały ten kataklizm.
Pożyczyłam owce od Billy’ego Raya. Nie, to zaczęło się wcześniej, od Dyrekcji i PONUR-u. Dyrekcja wprowadziła nowy formularz finansowy, Ben zgubił swój, a ja zaproponowałam, byśmy pracowali razem. I Dyrekcja zgodziła się, ponieważ chciała, by uczony z HiTeku zdobył Grant Niebnitza.
Zaczęłam rysować linie: od zebrań Dyrekcji do formularzy finansowych, do Shirl, nowej asystentki, która przyniosła mi dodatkowe kopie brakujących stron, a ja je zaniosłam do Bena, potem do Alicji, która chciała współpracować z Benem, by zdo-być Grant Niebnitza. I z powrotem do Dyrekcji i PONUR-u. I do Flip.
— Opuściła pani zebranie — rzekła z przyganą Flip, otwie-rając drzwi. Nadal nosiła ten ściągnięty nisko kapelusz, lecz porzuciła koszulkę z LIPĄ i miała na sobie przezroczystą suk-nię na body, które wyglądało jak wyprodukowane z czerenko-wowskobłękitnej taśmy klejącej.
— Nie wzięła pani swego optymalnego formularza zaopatrze-nia. — Wręczyła mi teczkę. — Chciałam zadać pani jedno pytanie.
— Flip, jestem zajęta.
— To potrwa tylko minutkę — powiedziała. — Wiem, że nadal się pani wścieka, bo odpowiedziałam na ogłoszenie osobiste, ale jest pani jedyną osobą, którą mogę zapytać. Desiderata i Shirl są na mnie wnerwione.
Ciekawe dlaczego.
— Jestem naprawdę zajęta, Flip.
— To zajmie tylko minutkę. — Usadowiła się na stołku, który przyciągnęła w pobliże komputera. — Jak daleko ktoś może się posunąć, jeśli zwariował na czyimś punkcie?
Właśnie tego mi potrzeba: omawiać życie erotyczne osoby o przekłutym nosie, noszącej bieliznę z taśmy samoprzylepnej.
— To znaczy, jeśli się myśli, że nigdy się go znów nie zobaczy, czy pani sądzi, że jest to głupie, jeśli się zrobi coś naprawdę śwukowego?
Namówiłam Bena do połączenia naszych projektów. Pożyczyłam stado owiec. Głupio, głupio, głupio.
— Chodzi o moje włosy — powiedziała i ściągnęła kapelusz. — Ścięłam.
Rzeczywiście. Swój pukiel do odrzucania obcięła na długość dwóch centymetrów od niebieskiej czaszki. Przez chwilę myślałam, że miała taki sam problem z taśmą samoprzylepną jak Desiderata, ale nie musiałaby wtedy ścinać całego pukla. Wyglądała jak oskubany zziębnięty kurczak.
Poczułam nagły przypływ współczucia. Wybrała akurat tego dentystę i zakochała się, a on nie wiedział nawet, że ona istnieje, i prawdopodobnie był już zaręczony.
— Więc sobie myślę, czy tak jest już w porządku, czy może powinnam dodać jeszcze jedno piętno. — Wskazała prawą skroń, tuż poniżej włosów.
— Jakie? — spytałam niewyraźnie. Westchnęła.
— Z kawałka taśmy klejącej, oczywiście. Oczywiście.
— To zależy, jak chcesz, by odrastały ci włosy. — Spodziewałam się, że je trochę zapuści.
Widocznie zamierzała je zapuścić, gdyż znów włożyła kapelusz.
— A więc pani się to nie podoba? Myśli pani, że to byłoby głupie?
Nie spodziewała się widocznie odpowiedzi, gdyż była już w drzwiach.
— Flip, zrobisz mi grzeczność? — poprosiłam. — Czy mogłabyś zejść na Biologię i powiedzieć doktorowi O’Reilly’emu, że dziś wyjdę wcześniej i porozmawiam z nim jutro?
— Biologia jest po drugiej stronie gmachu — odparła oburzona. — Ale i tak wątpię, czy on tam jest. Gdy wychodziłam z zebrania, rozmawiał z doktor Turnbull. Jak zawsze. Założę się, że żałuje, że nie miał jej za partnera podczas uścisku.
— Flip, naprawdę jestem zajęta. — Chcąc to udowodnić, zaczęłam stukać w klawisze.
Flip. To wszystko wina Flip. Zgubiła formularze Bennetta i ukradła moje ogłoszenia osobiste, i dlatego znalazłam się w kopiami, gdy Bennett tam wszedł.
— Czy wie pani, że doktor Patton się zaręczyła? — nawiązała ponownie konwersację Flip. — Z tym facetem, który nie chciał się żenić.
— Tak.
— Założę się, że doktor O’Reilly i doktor Turnbull wkrótce się pobiorą.
Nadal zajadle stukałam w klawiaturę, po chwili Flip się znudziła i poczłapała gdzieś dalej. Stukałam w dalszym ciągu. Poważnie myślałam, że cały ten bałagan to wina Flip. Nie tylko zgubiła formularze finansowe i ukradła ogłoszenia osobiste — ona to wszystko zaczęła. Przede wszystkim gdyby nie doręczyła mi wtedy paczki przeznaczonej dla doktor Turnbull, nigdy nie spotkałabym Bena. Nigdy nawet nie zeszłabym na Biologię i podczas tego pierwszego zebrania siedziałby daleko, w drugim końcu sali.
Dodawałam linie, śledziłam powiązane ze sobą wydarzenia. Flip wyrzuciła wyniki sześciotygodniowych badań i ukradła mój zszywacz. I gubiła stronice formularzy finansowych. Musiałam zanieść brakujące strony Benowi. Zostawiła ślady butów i sabotów wszędzie, we wszystkich intrygach.
Była jak jakiś Jagon. Lub może zły anioł stróż. „Zawsze na miejscu, tuż przy tobie, dokądkolwiek byś się udał” — tak twierdziła książka Anioły, anioły wszędzie. To prawda. Była wszędzie. Jak jakaś okropna anty-Pippa, wędrowała pod oknami niczego nie podejrzewających ludzi, siejąc ziarna chaosu i zniszczenia.
Dodałam kolejne linie. Flip podnosi dłoń i przydzielają jej asystentkę, Flip prowadzi kampanię antynikotynową, w efekcie proponuję Shirl palenie na wybiegu, a ona z kolei opowiada nam o perednicy. Flip wpędza mnie w depresję tamtego dnia w Boulder. Gdyby nie opowiadała o swym świądzie, nigdy nie poszłabym na kolację z Billym Rayem, nie wiedziałabym, że targheesy to owce i nigdy nie wpadłby mi do głowy pomysł, by je pożyczyć.
A Ben byłby teraz gdzieś we Francji i studiował teorię chaosu, pomyślałam ponuro. To wszystko nie jest winą Flip. To ja wynajdywałam preteksty, by spotykać się z Benem. Od tamtego pierwszego dnia, gdy rozmawiałam z nim na ganku.
Flip nie była źródłem. Mogła przyśpieszać bieg spraw, lecz za wynik odpowiadałam ja sama. Podążałam za najstarszym na świecie trendem. Prosto w przepaść.
Flip wróciła, stanęła za mną i z zainteresowaniem patrzyła mi przez ramię.
— Nadal jestem zajęta — oznajmiłam. Odrzuciła nie istniejący pukiel.
— Doktor O’Reilly poszedł sobie. Założę się, że na randkę z doktor Turnbull.
Diabelnie trudno się pozbyć tego anioła stróża.
— Nie masz gdzieś czegoś do załatwienia? — zapytałam.