— Zapisać panią na coś? — spytała Lorraine. — Anioły w sali konferencyjnej są naprawdę świetne.
— Nie, dziękuję — odparłam. — Może jest coś nowego? Zmarszczyła brwi.
— Chyba tak… — spojrzała na ekran. — Nowelizacja Małych kobietek. Nie, to nie to.
Podziękowałam jej i poszłam do półek. Wzięłam Berenice obcina włosy F. Scotta Fitzgeralda i parę kryminałów, bo zawierają zawsze proste zagadki: „Jak morderca dostał się do zamkniętego pokoju?”, a nie na przykład „Co powoduje trendy?” albo „Co ja takiego zrobiłam, że jestem skazana na Flip?” Potem poszłam do działu literatury klasycznej.
W ostatnich latach najstraszniejszym trendem w zarządzaniu bibliotekami jest tak zwane liczenie się z potrzebami czytelnika. Oznacza to po kilkanaście egzemplarzy Mostów w Madison County oraz książek Danielle Steel, w związku z tym brakuje miejsca na półkach. Bibliotekarze radzą sobie w ten sposób, że pozbywają się książek, których ostatnio nikt nie wypożyczał.
— Dlaczego wyrzucacie Dickensa? — zapytałam Lorraine w ubiegłym roku podczas wyprzedaży książek bibliotecznych. Pokazałam jej egzemplarz Domu na pustkowiu. — Jak możecie usuwać Dickensa?
— Nikt tego nie wypożycza. Jeśli przez rok nikt nie bierze danej książki, zdejmujemy ją z półki — wyjaśniła. Miała wtedy na sobie bluzę z napisem „Misiaczek na zawsze” i kolczyki w kształcie pluszowych misiów. — Najwyraźniej nikt tego nie czyta.
— I nikt nigdy nie przeczyta, gdyż nie będzie jej można wypożyczyć — odparłam. — Dom na pustkowiu to wspaniała książka.
— Ma pani okazję ją kupić.
Mieliśmy więc do czynienia z trendem takim samym jak wszystkie inne; jako socjolog powinnam obserwować to z zainteresowaniem i dotrzeć do źródeł. Nie zrobiłam tego. Zaczęłam natomiast wypożyczać książki. Wszystkie: ulubione, których nigdy nie brałam, gdyż miałam je w domu, całą klasykę, stare tomy w płóciennej oprawie, które ktoś może chciałby kiedyś przeczytać, gdy minie obecna moda na sentymentalny chłam.
Teraz wzięłam Zamienione pudło na cześć dzisiejszych wydarzeń oraz Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu na cześć doktora O’Reilly’ego, któremu nogi wystawały spod metalowej skrzyni. Szłam dalej przy półkach na B i szukałam Bennetta. Opowieści o dwóch siostrach nie było — prawdopodobnie wylądowały na wyprzedaży — ale tuż przy Becketcie stała Droga człowiecza Butlera, więc może Opowieści o dwóch siostrach zostały błędnie umieszczone.
Ruszyłam wzdłuż półek, wypatrując książki grubej, oprawnej w płótno i nie zaczytanej. Borges; Wichrowe wzgórza brałam już w tym roku; Rupert Brooke; Robert Browning Dzieła zebrane. Nie był to Arnold Bennett, ale oba te tłuste tomy miały introligatorskie grzbiety, a w środku staromodną kieszonkę i kartę wypożyczeń. Wzięłam obydwa, a także Borgesa.
— Przypomniałam sobie, na co jeszcze są zapisy — powiedziała Lorraine. — Nowość, Przewodnik po świecie dobrych wróżek.
— To dla dzieci?
— Nie. To o obecności dobrych wróżek w naszym codziennym życiu.
Podała mi książkę z podręcznej półki. Na okładce dobra wróżka wychylała się zza komputera. Egzemplarz spełniał kryteria modnej książki: miał zaledwie osiemdziesiąt stron. Mosty w Madison County miały sto dziewięćdziesiąt dwie strony, Mewa Jonathana Liuingstona — dziewięćdziesiąt trzy, a Do widzenia, panie Chips, wielki przebój 1934 roku — tylko osiemdziesiąt cztery.
Książka o wróżkach zawierała bzdury. Tytuły rozdziałów brzmiały: „Jak skontaktować się ze swą wewnętrzną wróżką”, „Jak wróżki pomagają uzyskać sukces w świecie wielkich korporacji”, „Nie zwracajcie uwagi na niedowiarków”.
— Proszę wpisać mnie na listę — poprosiłam. Podałam jej Browninga.
— Tego nie wypożyczano już prawie od roku — zauważyła.
— Naprawdę? No to teraz ja wypożyczam. Wzięłam Borgesa, Browninga, Bauma i poszłam na obiad do „Matki Ziemi”.
Ciżmy (1350 – 1480)
Miękkie buty ze skóry lub tkaniny, o wyciągniętych noskach. Pochodziły z Polski, stąd ich francuska nazwa poulaines; w Anglii nazywano je crackowes od Krakowa. Możliwe również, że sprowadzili je krzyżowcy z Bliskiego Wschodu. Stały się niezwykle modne na wszystkich europejskich dworach. Zwężone noski przybierały bardzo wyszukane formy, wypychano je mchem, formowano na kształt lwich pazurów lub orlich dziobów. Stale wydłużane, przeszkadzały podczas chodzenia i uniemożliwiały klęczenie. Aby podtrzymać końce butów, do kolan przyczepiano złote lub srebrne łańcuszki. Zastosowane jako część zbroi, były bardzo niebezpieczne: podczas bitwy pod Sempach w 1386 roku austriaccy rycerze z powodu swych długich żelaznych butów zostali praktycznie unieruchomieni i musieli odcinać czubki mieczem, by nie pojmano ich przygwożdżonych do ziemi. Wyparły je wiązane w kostce buty o ściętych noskach, które szybko stały się przesadnie szerokie.
W „Matce Ziemi” karmią nieźle, a mrożoną herbatę podają tak dobrą, że zamawiam ją przez okrągły rok. Ponadto jest to znakomite miejsce do studiowania trendów. Nie tylko potrawy są na czasie (obecnie wegetariańskie z biouprawy), lecz również kelnerzy. Przed restauracją stoi stelaż z alternatywnymi gazetami.
Wzięłam kilka z nich i weszłam do środka. W drzwiach i w przedsionku tłoczyli się ludzie, chcący dostać się do wnętrza. Na pewno tutejsza mrożona herbata zrobiła się modna. Podeszłam do kelnerki obciętej jak więźniarka, w szortach do joggingu i sportowych sandałach.
To jeszcze jedna z mód — kelnerki ubierają się tak, by jak najmniej przypominać kelnerki. Prawdopodobnie po to, by nie można ich było znaleźć, gdy chce się dostać rachunek.
— Nazwa pani grupy i liczba osób? — spytała. Trzymała tabliczkę z co najmniej dwudziestoma nazwiskami.
— Jedna, Foster — odparłam. — Siądę w sali dla palących lub dla niepalących, gdzie szybciej. Była zgorszona.
— Nie mamy sali dla palących. Czy nie wie pani, co czeka panią z powodu palenia?
Zwykle szybsze znalezienie miejsca w restauracji, pomyślałam, ale dziewczyna gotowa była już wykreślić mnie z listy, więc dodałam:
— Osobiście nie palę, ale po prostu mogę siedzieć z palaczami.
— Przebywanie w towarzystwie osób palących jest tak samo szkodliwe — stwierdziła i postawiła X przy moim nazwisku, co prawdopodobnie oznaczało, że prędzej kaktus mi na dłoni wyrośnie, niż dostanę tu stolik. — Zawołam panią — rzekła, przewracając oczyma. Miałam nadzieję, że to nie jest teraz ostatni krzyk mody.
Usiadłam na ławce przy wejściu i zaczęłam czytać gazety pełne artykułów o prawach zwierząt i ogłoszeń firm usuwających tatuaże. Spojrzałam na strony ogłoszeń osobistych. Nie są teraz największym hitem. Były na fali w późnych latach osiemdziesiątych, a potem, jak wiele manii, zamiast zupełnie zniknąć, znalazły sobie w społeczeństwie małą, lecz stabilną niszę.
W ten sposób kończy wiele mód. Na przykład CB radio, tak popularne przez kilka miesięcy, że „Nadaję, nadaję” stało się powszechną odżywką i każdy miał ksywę w rodzaju „Gorąca mamuśka”. Potem CB radia używali tylko kierowcy ciężarówek i motocykliści. Rowery, gra Monopol, krzyżówki — to wszystko gdzieś sobie żyje. Ogłoszenia osobiste zadomowiły się w gazetach alternatywnych.
W ramach trendów istnieją podtrendy; również ogłoszenia osobiste miały swe własne nurty. Przez pewien czas na fali były rozmaite odmiany seksu. Teraz powodzenie ma wypoczynek na świeżym powietrzu.