– To chyba powinnam się zwrócić do kogoś innego – FBI? – Może nie da się przed nimi uciec. Mogą mieć też wpływy w FBI.
– Kto to, na Boga, jest – Secret Service, CIA, gestapo elfów Świętego Mikołaja, które robi listę niegrzecznych dzieci?
– Krowi placek. Nieczystości.
– Frankenstein nie zdradził, kim są – odparł Dylan. – Powiedział tylko, że jeżeli odkryją szprycę w naszej krwi, możemy się pożegnać z życiem, a naszych kości nigdy nikt nie znajdzie.
– Tak, może rzeczywiście tak powiedział, ale dlaczego w ogóle mamy mu wierzyć? To był szalony naukowiec.
– Opróżnienie jelit. Oddawanie stolca. Seans toaletowy. – Nie był szalony – oznajmił z przekonaniem Dylan.
– Sam mówiłeś, że jest stuknięty.
– A ty nazywałaś go komiwojażerem. W tamtej nerwowej chwili różnie go nazywaliśmy…
– Paczka sedesowa. Wkład do wychodka. Wydzieliny.
– …ale pomyśl o tym, jaki miał wybór – ciągnął Dylan. – Skoro wiedział, że ścigają go ci faceci i zamierzają zabić, podjął najbardziej logiczne i racjonalne działanie, jakie było w tym momencie możliwe. Jilly otworzyła szeroko usta, jak gdyby przygotowywała się do leczenia kanałowego.
– Logiczne? Racjonalne? – Przypomniała sobie, że tak naprawdę w ogóle nie zna pana Dylana O'Connera. Mógł się okazać jeszcze dziwniejszym osobnikiem niż jego brat. – Dobra, najpierw ustalmy fakty. Uśmiechnięty gnojek częstuje mnie chloroformem, wstrzykuje mi do żył jakiś eliksir doktora Jekylla, kradnie mój cudny samochód, daje się wysadzić w powietrze – i w twojej światłej opinii to zachowanie daje mu kwalifikacje szefa uniwersyteckiego zespołu dyskusyjnego?
– Przyskrzynili go, czas uciekał, więc zrobił jedyną rzecz, jaką mógł, żeby ocalić dzieło swojego życia. Jestem pewien, że nie zamierzał dać się wysadzić w powietrze.
– Jesteś tak samo pomylony jak on – uznała Jilly. – Ekskrementy. Łajno.
– Nie twierdzę, że postąpił słusznie-tłumaczył Dylan.
– Ale zgodnie z logiką. Jeżeli przyjmiemy założenie, że miał nierówno pod sufitem, popełnimy błąd, przez który możemy zginąć. Pomyśclass="underline" przegra, jeśli umrzemy. Dlatego chce, żebyśmy przeżyli, bo jesteśmy jego… nie wiem… bo jesteśmy jego żywym eksperymentem. W związku z tym muszę przyjąć, że wszystko, co mi mówił, ma nam pomóc przeżyć.
– Brudy. Biegunka. Wypłata z Jelitbanku.
Tuż po bokach autostrady międzystanowej, na północ i południe, rozciągały się równiny ciemne jak kamienie ze starożytnego paleniska poczerniałe od dziesiątków tysięcy ognisk, upstrzone szarymi jak popiół cętkami w miejscach, gdzie blask księżyca i gwiazd odbijał się od roślinności pustynnej albo błyszczących fragmentów kamieni. Na wschodzie majaczył posępny zarys łańcucha gór Peloncillo, które z północnego i południowego wschodu niczym imadło napierały na autostradę: twardy, czarny masyw poszarpanych skał, ciemniejszy od nieba, w które się wrzynał.
Pustynny krajobraz nie napawał otuchą i nadzieją, a poza autostradą nie było widać żadnego znaku, że to cześć zamieszkanej planety. Przypominał niesamowitą scenerię z filmu fantastycznonaukowego opowiadającego o świecie, w którym wszystkie gatunki wyginęły setki lat temu, pozostawiając po sobie martwą ziemię, nieruchomą jak diorama pod szkłem, gdzie poruszały się jedynie maszyny wykonujące zaprogramowane wieki temu zadania, które nie miały już żadnego znaczenia.
Ponury pejzaż skojarzył się Jilly z widokiem piekła, w którym wygaszono ognie.
– Nie ujdziemy z tego z życiem, prawda? – zapytała retorycznie, jakby nie spodziewała się przeczącej odpowiedzi.
– Co? Oczywiście, że przeżyjemy.
– Oczywiście? – powiedziała z niedowierzaniem. – Nie masz żadnych wątpliwości?
– Oczywiście – potwierdził. – Najgorsze już za nami. – Wcale nie.
– Ależ tak.
– Nie bądź śmieszny.
– Najgorsze już za nami – powtórzył z uporem.
– Jak możesz mówić, że najgorsze za nami, skoro nie mamy pojęcia, co nas jeszcze czeka?
– Tworzenie to akt woli – rzekł. – Co to niby ma znaczyć?
– Zanim stworzę obraz, układam go sobie w myślach. I w tym momencie już istnieje. Potem, żeby zmienić koncepcję w namacalne dzieło sztuki, potrzeba tylko czasu i pracy, farby i płótna.
– Czy my rozmawiamy o tym samym? – zastanawiała się na głos Jilly.
Shepherd znów zamilkł, lecz gadanina jego brata zaniepokoiła ją bardziej niż paplanie Shepa.
– Pozytywne myślenie. Przewaga umysłu nad materią. Bóg stworzył niebo i ziemię, powołując je do istnienia tylko myślą. Najpotężniejszą siłą wszechświata jest siła woli.
– Na pewno nie, bo inaczej miałabym własny sitcom i w tym momencie urządzałabym przyjęcie w swojej posiadłości w Malibu. – Nasza zdolność tworzenia stanowi odbicie boskiej zdolności tworzenia, bo codziennie wymyślamy nowe rzeczy i powołujemy je do istnienia-wynalazki, projekty architektoniczne, związki chemiczne, procesy produkcyjne, dzieła sztuki, przepisy na chleb, ciasto i pieczeń.
– Nie zamierzam ryzykować wiecznego potępienia, utrzymując, że robię tak dobrą pieczeń jak Bóg. Jego na pewno smakowałaby lepiej.
Puszczając mimo uszu jej uwagę, Dylan kontynuował:
– Nie mamy boskiej mocy, więc nie potra6my zamieniać energii naszych myśli bezpośrednio w materię…
– Bóg robi też pewnie lepsze sałatki niż ja i jestem pewna, że jest mistrzem nakrywania do stołu.
– …ale kierując się myślą i logiką-ciągnął cierpliwie Dylan – umiemy wykorzystać inne rodzaje energii, żeby zmienić istniejącąmaterię w prawie wszystko, co zechcemy. Przędziemy nici, żeby szyć z nich ubrania. Ścinamy drzewa i z drewna budujemy sobie schronienie. Nasz proces tworzenia jest o wiele wolniejszy i nieporadny, ale w gruncie rzeczy bardzo zbliżony do boskiego. Rozumiesz, o czym mówię?
– Jeżeli kiedykolwiek zrozumiem, to będzie znaczyło, że można odwieźć mnie do czubków.
Znowu stopniowo zwiększając prędkość, powiedział:
– Wykaż odrobinę dobrej woli, dobra? Możesz się trochę wysilić?
Jilly zirytowała jego dziecięca gorliwość i huraoptymizm w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Mimo to, przypominając sobie upokorzenie, jakiego doznała po jego poprzednim popisie elokwencji, poczuła zalewającą jej twarz falę gorąca, ale zdołała opanować wzbierający strumień sarkazmu.
– W porządku. Mów dalej.
– Załóżmy, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga. – Dobra. I co z tego?
– Logiczny jest zatem wniosek, że chociaż nie potrafimy tworzyć materii z niczego i nie umiemy zmieniać istniejącej materii za pomocą samych myśli, to jednak nasza siła woli, o wiele mniej potężna od boskiej, może mieć wpływ na kształt rzeczy, które mają nadejść.
– Kształt rzeczy, które mają nadejść-powtórzyła. – Zgadza się.
– Kształt rzeczy, które mają nadejść.
– Otóż to -potwierdził, kiwając z zadowoleniem głową i odrywając na chwilę wzrok od drogi, aby się do niej uśmiechnąć. – Kształt rzeczy, które mają nadejść – powtórzyła jeszcze raz, zdając sobie nagle sprawę, że w konsternacji zaczęła mówić jak Shepherd. – Jakich rzeczy?
– Przyszłych wydarzeń – wyjaśnił. – Jeżeli jesteśmy stworzeni na obraz Boga, być może posiadamy trochę boskiej mocy kształtowania rzeczy – odrobinkę, ale tyle, że da się ją wykorzystać. Nie tworzymy materii, ale przyszłość. Może dzięki naszej sile woli potrafimy kształtować swoje przeznaczenie, przynajmniej częściowo.
– Co? Jeżeli sobie wyobrażę, że w przyszłości będę milionerką, to naprawdę się nią stanę?
– Musisz podejmować odpowiednie decyzje i ciężko pracować, ale… tak, wierzę, że każdy z nas może kształtować własną przyszłość, jeśli ma dość siły woli.