Выбрать главу

W drugiej połowie sypialni również stało łóżko i stolik, ale na ścianie nie było półek z książkami ani plakatów. Zamiast nich na stelażach jeżyła się kolekcja białej broni. Wąskie kordziki i szerokie sztylety, szkockie dirki, kordelasy, jedna szabla, bułat, indyjskie khatary i kukri, szkocki skean dhu, halabarda na krótkim drzewcu, bagnety, kindżały, noże myśliwskie, jatagany… Na wielu ostrzach wygrawerowano kunsztowne wzory, rękojeści były rzeźbione i malowane, głowice i jelce niektóre gładkie, lecz częściej kunsztownie zdobione.

W pierwszej części pokoju stało niewielkie biurko. Na blacie równiutko ułożono suszkę, zestaw piór, puszkę z ołówkami, gruby słownik i pomniejszony model cobry rocznik 1966.

W drugiej połowie na stole leżała plastikowa replika ludzkiej czaszki oraz sterta rzuconych byle jak kaset z filmami porno. Bliższa drzwi domena była starannie zamieciona i odkurzona i choć wyposażono ją nieco lepiej niż klasztorną celę, utrzymywano tu nienaganny porządek jak w mieszkaniu zakonnika. W drugim królestwie panował bałagan. Pościel na łóżku była zmięta. Na podłodze, stoliku nocnym i półce nad wezgłowiem lóżka walały się buty, brudne skarpetki, puste puszki po napojach i piwie oraz papierki po cukierkach. Z troską-albo czułym wyrachowaniem-ułożono tylko noże i resztę białej broni, a sądząc po lustrzanym blasku wszystkich ostrzy, wiele czasu poświęcano na ich utrzymanie.

Pośrodku sypialni, na granicy dwóch wrogich obozowisk, stały dwie walizki, na których leżał czarny kapelusz kowbojski z zielonym piórkiem zatkniętym za wstążkę.

Dylan zdążył dostrzec to wszystko w ciągu zaledwie trzech, może czterech sekund, potrafił bowiem ogarnąć jednym spojrzeniem cały krajobraz ze szczegółami, aby na pierwszy rzut oka, zanim glos serca ustąpi miejsca chłodnemu umysłowi, móc ocenić, czy temat będzie wart czasu i energii, które musiałby poświęcić, by go dobrze oddać na płótnie. Fotograficzna rejestracja szczegółów należała do jego wrodzonych zdolności, ale w ciągu lat pracy wyćwiczył ją jeszcze bardziej, podobnie jak zdolny policjant trenuje swój zmysł obserwacyjny, nim zyska status detektywa.

I jak dobry policjant Dylan zaczął i skończył oględziny na szczególe, który od razu rzucał się w oczy, wyznaczając temat całej scenerii: mniej więcej trzynastoletnim chłopcu, który siedział na łóżku bliżej drzwi, ubrany w dżinsy i koszulkę z nadrukiem „Straż Pożarna Nowego Jorku", ze skrępowanymi nogami, brutalnie zakneblowany, z rękami przykutymi do mosiężnej ramy lóżka.

***

Marj doskonale odgrywała swój numer „Skamieniała postać", i Jilly nie potrafiła oderwać jej od podłogi. Wciąż stojąc jak posąg na ganku u szczytu schodów, powiedziała z troską w glosie:

– Musimy go stamtąd zabrać.

Mimo że Dylan nie był jej chłopakiem, Jilly nie wiedziała, jak inaczej mogłaby o nim mówić, ponieważ nie chciała używać jego prawdziwego imienia w obecności kobiety, a nie miała pojęcia, co zamówił dzisiaj w barze.

– Nie martw się, Marj. Mój chłopak go złapie.

– Nie mówię o Kennym – odrzekła Marj z większym niepokojem niż przedtem.

– A więc o kim?

– O Travisie. Mówię o Travisie. Chłopak ma tylko książki. Kenny ma swoje noże, a Travis jedynie książki.

– Kto to jest Travis?

– Młodszy brat Kenny'ego. Ma trzynaście lat. Jak Kenny dostanie ataku, to Travis oberwie.

– A Travis… jest tam z Kennym?

– Pewnie tak. Musimy go stamtąd wyciągnąć.

Drzwi kuchenne po drugiej stronie ganku były nadal otwarte. Jilly nie miała ochoty wracać do domu.

Nie wiedziała, po co Dylan tu przyjechał, ryzykując życie i zdrowie, i wyższą składkę ubezpieczeniową, ale miała poważne wątpliwości, czy przygnała go tu potrzeba spóźnionego wyrażenia wdzięczności Marjorie za uprzejmą obsługę w barze lub chęć zwrócenia jej znaczka z żabą, aby mogła go przypiąć innemu klientowi, który bardziej by go docenił. Zważywszy na skąpe informacje, jakimi dysponowała Jilly, i grozę tego wieczoru rodem prosto z „Archiwum X", mogłaby się założyć o spore pieniądze, że pan Dylan Coś Się Ze Mną Dzieje O'Conner przygnał do domu Marjorie, aby powstrzymać Kenny'ego przed uczynieniem złego użytku ze swojej kolekcji.

Jeżeli wybuch ponadzmysłowej percepcji zaprowadził Dylana do Kenny'ego Nożownika, którego prawdopodobnie nigdy wcześniej nie spotkał, nasuwał się logiczny wniosek, że będzie też wiedział o obecności Travisa. Kiedy napotka trzynastolatka uzbrojonego w książkę, nie powinien go wziąć przez pomyłkę za naćpanego dziewiętnastoletniego wielbiciela noży.

Potok jej myśli zatrzymał się na słowie „logiczny". Wydarzenia minionych kilku godzin przeczyły jakiejkolwiek logice. Nic, co stało się tego wieczoru, nie mogło się dziać w świecie racjonalnym, gdzie Jilly kiedyś była dziewczynką z chóru, a dziś komikiem. To był nowy świat, albo rządzący się zupełnie nową logiką, której Jilly jeszcze nie rozszyfrowała, albo w ogóle pozbawiony logiki. W takim świecie, w ciemnym i obcym domu Dylanowi mogło się wszystko przytrafić.

Jilly nie lubiła noży. Została komikiem, nie występowała w numerach z rzucaniem noży. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, gdzie był Kenny i jego kolekcja.

Dwie minuty temu, gdy Jilly weszła do kuchni i odłożyła słuchawkę telefonu jedną cyferkę przed katastrofą, biedna Marj wyglądała na oszołomioną i bezradną. Teraz ta półzombi szybko przeobrażała się w oszalałą z rozpaczy babcię gotową do najbardziej lekkomyślnych czynów.

– Musimy wyciągnąć stamtąd Travisa!

Ostatnią rzeczą, jakiej życzyłaby sobie Jilly, był nóż wbity w jej pierś, ale przedostatnią – rozhisteryzowana babcia, która pakuje się z powrotem do domu, utrudniając zadanie Dylanowi, i prawdopodobnie ponownie dopada telefonu, gdy tylko go spostrzeże i przypomni sobie, że policja jest zawsze do usług.

– Zostań tu, Marj. Nie ruszaj się. Ja się tym zajmę. Znajdę Travisa. I wyciągnę go stamtąd.

Zobowiązawszy się do aktu odwagi, jakiego wolałaby się nie podejmować, Jilly odwróciła się, a wtedy Marj chwyciła ją za rękę. – Ludzie, kim wy właściwie jesteście`?

Ludzie. Jilly zjeżyła się na dźwięk tego słowa bardziej niż w reakcji na samo pytanie. Miała na końcu języka: „Co to znaczy-ludzie? Masz coś do ludzi takich jak ja?".

Jednak w ciągu kilku ostatnich lat, gdy jej praca spotkała się z pewnym uznaniem i Jilly osiągnęła pewnego rodzaju skromny sukces, nerwowe reakcje na to, co uważała za obelgi, wydawały się coraz głupsze. Nawet z Dylanem – który z jakiegoś powodu miał wyjątkowy talent do trafiania w jej czułe punkty – nawet wobec niego nerwowe reakcje były głupie. A w obecnej sytuacji mogły również ściągnąć dodatkowe niebezpieczeństwo.

– Policja – skłamała ze zdumiewającą łatwością jak na byłą dziewczynkę z chóru. – Jesteśmy z policji.

– Bez mundurów? – zdziwiła się Marj.

– Jesteśmy tajniakami. – Nie zamierzała jej pokazywać odznaki. – Zostań tu, kochana. Tu jesteś bezpieczna. Zostaw to zawodowcom.

***

Chłopiec w strażackiej koszulce został obezwładniony, pobity i prawdopodobnie pozbawiony przytomności, choć zdążył się ocknąć, zanim Dylan wszedł do pokoju. Jedno oko miał zsiniałe i napuchnięte. Otartą skórę na brodzie. Lewe ucho sklejała zakrzepła krew, pewnie po uderzeniu w bok głowy.

Odrywając paski taśmy klejącej z twarzy chłopca i wyciągając mu z pobladłych ust czerwoną gumową kulkę, Dylan przypomniał sobie własną bezradność w motelu, gdy siedział przywiązany do krzesła, zakneblowany skarpetką, i poczuł nagromadzony w sobie gniew jak stos węgla gotowy rozżarzyć się do białości pod wpływem podmuchu świętego oburzenia. Ten gniew drzemiący w nim jak wulkan wydawał się zupełnie nie przystawać do łagodnego charakteru człowieka, który wierzył, że nawet najdzikszą istotę można wydobyć z ciemności, pokazując jej naturalne piękno, z jakim został urządzony świat i życie. Przez wiele lat tyle razy nadstawiał drugi policzek, że czasem musiał przypominać kibica śledzącego nieustający mecz tenisowy.