Jeden kąt pokoju zajmowało wolno stojące wysokie owalne lustro. Nikt się za nim nie czaił. W zwierciadle Dylan ujrzał własne odbicie-wyglądał na o wiele mniej przerażonego i znacznie wyższego, niż mu się wydawało.
Królewskie łoże było ustawione w taki sposób, że Kenny mógłby się za nim schować, kładąc się na podłodze, ale żaden inny mebel nie zapewniał bezpiecznej kryjówki.
Uwagę przykuwała jednak przede wszystkim postać, która leżała w łóżku. Cienka i delikatna pościel, pled i prześcieradło były rozrzucone w nieładzie, ale ktoś pod nimi leżał przykryty od stóp do głów.
Jak w niezliczonych filmach o ucieczkach z więzienia, być może były to poduszki udające kształtem człowieka, tyle że pościel lekko drżała.
Otwierając drzwi i zapalając światło, Dylan ujawnił już swoją obecność. Podchodząc ostrożnie do łóżka, powiedział:
– Kenny?
Niezidentyfikowana postać przestała się trząść. Na moment znieruchomiała i leżała zastygła jak zwłoki pod prześcieradłem w kostnicy.
Dylan chwycił oburącz kij baseballowy, gotów do mistrzowskiego strzału.
– Kenny?
Przykryta sylwetka znów zaczęła drgać, jak gdyby w niepohamowanym nerwowym podnieceniu.
Drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowała się szafa: wciąż zamknięte. Drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowała się łazienka: wciąż zamknięte.
Dylan obejrzał się przez ramię w stronę drzwi prowadzących na korytarz.
Nikogo.
Przypomniał sobie imię dziewczynki, o której wspomniał chłopiec w kajdankach, dziewczynki z tej samej ulicy.
– Becky?
Tajemnicza postać dawała znaki życia, cały czas drżąc pod pościelą, ale nie odpowiedziała.
Choć Dylan nie miał odwagi zdzielić kijem tego, czego nie widział, nie miał też ochoty ściągnąć pościeli z ukrytego kształtu z tych samych powodów, dla których nie zerwałby brezentu ze sterty drewna, gdyby podejrzewał, że między sznurami chowa się grzechotnik.
Nie chciał także unieść pościeli końcem kija baseballowego. Zaplątana w tkaninę pałka przestałaby być skuteczną bronią, i chociaż w wyniku tego manewru Dylan pozostawałby bezbronny jedynie przez moment, tyle mogłoby wystarczyć Kenny'emu, aby wyskoczyć z ukrycia i zrobić użytek ze specjalnego noża do patroszenia.
Półmrok i półcień. Cichy dom.
I ten drgający kształt.
17 Jilly szła przez korytarz na parterze, od jednego łukowatego przejścia do drugiego, minęła trzy ciemne pokoje, nasłuchując na progu każdego z nich. Gdy nie usłyszała żadnego dźwięku, ruszyła przez przedpokój, mijając lampę na stoliku i doszła do podestu schodów.
Kiedy zaczęła wchodzić na górę, usłyszała za sobą metaliczne ping i stanęła jak wryta na drugim stopniu. Zaraz po ping rozległo się stuk-stuk, potem szybkie i dźwięczące brzrzrzdęęęk, a potem zaległa kompletna cisza.
Hałas dobiegł prawdopodobnie zza drzwi dokładnie naprzeciw przedpokoju. Zapewne znajdował się za nimi salon. Kiedy próbuje się uniknąć starcia z młodym człowiekiem, o którym opinia jego własnej babci sprowadza się do słów „wariuje-narkotyki-noże", wcale nie ma się ochoty słyszeć charakterystycznych metalicznych odgłosów, które dobiegają z ciemnego pokoju za plecami. Cisza, jaka potem zapanowała, nie brzmiała już – nie mogła brzmieć – tak niewinnie jak ta poprzedzająca ping.
Mając nieznane przed sobą, ale także za sobą, Jilly wcale nie odkryła w sobie walecznej Amazonki, lecz nie zamarła też ani nie skuliła się ze strachu. Jej matka, zawsze zachowująca stoicki spokój, i kilka pechowych wydarzeń sprzed lat nauczyły ją, że należy otwarcie stawiać czoło przeciwnościom losu, nie stosując żadnych uników; mama radziła, aby mówiła sobie, że każde nieszczęście jest jak ciastko, które trzeba zjeść całe, do ostatniego okruszka. Jeżeli w mrocznym salonie czaił się Kenny, ostrząc nóż o nóż tak głośno, żeby Jilly go słyszała, czekał ją istny piknik kłopotów.
Zeszła ze schodów i wycofała się do przedpokoju. Ping, ping. Tyk, tyk, tyk. Brzdęk… brzrzrzdęęęk!
Poza powtórzeniem wyczynu wilka z bajki i zdmuchnięciem pościeli z łóżka Dylan miał do wyboru dwie możliwości: albo będzie czekał na pierwszy ruch postaci pod całunem, co na pewno skończy się katastrofą prędzej, niż gdyby sam zaczął działać, albo odsłoni drżącą postać, aby poznać jej imię i zamiary.
Trzymając w prawej ręce uniesiony kij baseballowy, drugą ręką chwycił pościel i jednym ruchem odrzucił na bok. Ujrzał czarnowłosą, niebieskooką, bosą nastolatkę w dżinsach z obciętymi nogawkami i bluzce bez rękawów w niebieską kratkę.
– Becky?
W jej twarzy i otwartych szeroko oczach malowało się bezdenne przerażenie. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze strachu, płynące jak wezbrany strumień, którego prąd co chwila cofał się, wprawiając jej głowę w silne drgania. To właśnie ten ruch Dylan dostrzegł wcześniej pod kołdrą.
Nie odrywała udręczonego wzroku od sufitu, jak gdyby nie zauważyła, że przybyła pomoc. Jej stan nieświadomości przypominał trans.
Powtarzając jej imię, Dylan zastanawiał się, czy dziewczynie nie zaaplikowano narkotyków. Wyglądała jak na wpół sparaliżowana i zdawała się nie zwracać uwagi na otoczenie.
Po chwili, nie patrząc na niego, powiedziała przez zaciśnięte zęby:
– Uciekaj.
Nadal trzymając uniesiony kij, czujnie oglądał się na otwarte drzwi prowadzące na korytarz, gotów zareagować na każdy dźwięk, ruch i najlżejszy cień. Z żadnej strony nie widać było oznak zbliżającego się niebezpieczeństwa, nigdzie nie wyrosła brutalna postać, wyraźnie kontrastująca z tapetą w stokrotki, żółtymi zasłonami i kolekcją perfum w lśniących szklanych buteleczkach, które stały na toaletce.
– Wyciągnę cię stąd – obiecał.
Wysunął do niej rękę, ale nie odwzajemniła gestu. Leżała zesztywniała i drżąca, ciągle skupiając przerażone spojrzenie na suficie, jak gdyby coraz bardziej się zniżał i za moment miał ją przygnieść – jak w starych filmach, gdzie czarny charakter konstruował skomplikowane machiny do zabijania, choć o wiele prościej byłoby użyć rewolweru.
– Uciekaj – wyszeptała Becky z rozpaczą. – Na litość boską, uciekaj.
Drżenie, paraliż i gorączkowe przestrogi dziewczyny działały mu na nerwy, choć i tak miał je już napięte jak struny.
W tych starych filmach ofiarę można było obezwładnić i doprowadzić do takiego stanu, jak tę dziewczynę, za pomocą wyliczonej dawki kurary – ale nie w prawdziwym świecie. Jej paraliż miał prawdopodobnie podłoże psychologiczne, choć równie skutecznie poraził jej mięśnie. Aby podnieść ją z łóżka i wynieść z pokoju, Dylan musiałby odłożyć kij.
– Gdzie jest Kenny? – spytał szeptem.
W końcu oderwała wzrok od sufitu i spojrzała w kąt pokoju, gdzie znajdowały się jedne z zamkniętych drzwi.
– Tam? – naciskał.
Oczy Becky po raz pierwszy zatrzymały się na nim… po czym szybko zwróciły się z powrotem w stronę drzwi.
Dylan ostrożnie okrążył łóżko, wchodząc w głąb sypialni. Kenny mógł go zaatakować z każdego miejsca.
Jęknęły sprężyny i dziewczyna uniosła się, stękając z wysiłku.
Odwracając się, Dylan zobaczył, że Becky nie leży już na wznak, ale klęczy, a potem staje na łóżku, trzymając w prawej dłoni nóż.
Pong. Trach. Ping.
Zabierając się do kłopotów jak do ciastek, które niezbyt jej smakowały, przy pong Jilly doszła do łukowatych drzwi, na dźwięk trach odnalazła włącznik lampy. Przy ping skąpała zagrożenie w świetle.
Słysząc gwałtowny łopot skrzydeł, instynktownie chciała się odwrócić do drzwi plecami. Spodziewała się ujrzeć chmarę gołębi, która wirowała wokół niej na poboczu autostrady albo masę ptactwa, które zobaczyła tylko ona z całej trójki pasażerów forda. Stado jednak się nie pokazało, a trzepot skrzydeł po chwili ucichł.