Dylanowi częściowo udzielił się ćmi nastrój. Wciąż był podenerwowany i rozdygotany, jak gdyby coś wyjadło mu izolację wszystkich nerwów jak włókna wełnianego swetra zaatakowanego przez mole. Przeżywając w myślach to, co zdarzyło się przy Alei Eukaliptusowej, i zastanawiając się, co może się jeszcze stać, czul widmowe ćmy trzepoczące wzdłuż całego kręgosłupa.
Nie pogrążył się jednak bez reszty w obawach. Rozmyślania nad ich niepewną przyszłością przejmowały go dławiącym niepokojem, ale ilekroć niepokój opadał, ogarniała go dziwna radość i mial ochotę roześmiać się na całe gardło. Czuł, jakby równocześnie otrzeźwiała go obawa, która mogła przerodzić się w prawdziwy lęk, i odurzała myśl o wspanialej mocy i swoich nowych możliwościach, których do końca nie rozumiał.
Nigdy wcześniej nie doświadczył tak szczególnego stanu umysłu, nie potrafił więc dobrać słów ani tym bardziej obrazów, żeby to dobrze wyjaśnić Jilly. Gdy na moment odwrócił wzrok od pustej drogi, drżących kłębów roślin i śmigających ciem, natychmiast wyczytał z jej miny, że Jilly przeżywa dokładnie to samo.
Mogli powiedzieć za Dorotką z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz": „Nie jesteśmy już w Kansas, Toto". Nie byli też w Krainie Oz, gdzie wszystko łatwo przewidzieć, ale płynęli przez świat, gdzie na pewno czekały na nich większe cuda niż drogi z żółtej cegły albo szmaragdowe miasta i straszniejsze rzeczy niż złe wiedźmy i latające małpy.
O przednią szybę pacnęła ćma, zostawiając na szkle brudnoszarą plamę, jak pocałunek śmierci.
1 8 Magnetyczny biegun Ziemi może w jednej chwili zmienić położenie, jak według teorii niektórych naukowców działo się nieraz w przeszłości, i glob zacznie się obracać w zupełnie innej płaszczyźnie, co spowoduje katastrofalne zmiany na powierzchni planety. Strefy podzwrotnikowe w mgnieniu oka ogarnie arktyczny mróz, a w Miami zaskoczeni emeryci o delikatnych ciałach będą musieli walczyć o przetrwanie w temperaturze sięgającej stu stopni poniżej zera, w burzach śnieżnych sypiących ostrymi jak igły kryształkami lodu, twardymi jak szkło. Od ogromnych napięć tektonicznych kontynenty zaczną się wyginać, pękać i składać jak papier. Oceany zmienią się w gigantyczne fale, wystąpią z brzegów i zwalą się na Góry Skaliste, Andy i Alpy. Powstaną nowe oceany śródlądowe i nowe łańcuchy górskie.
Z wulkanów bluzną wielkie płonące morza ziemskiej esencji. Cywilizacja zniknie, zginą miliardy ludzi, a przed nielicznymi garstkami ocalałych stanie niewdzięczne zadanie sformowania plemion myśliwych i zbieraczy.
Przez ostatnią godzinę programu Parish Lantern rozmawiał ze słuchaczami z całego kraju o prawdopodobieństwie zmiany położenia bieguna w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Dylan i Jilly milczeli, zbyt zaabsorbowani rozmyślaniem o swoich niedawnych przeżyciach, słuchali więc Lanterna, jadąc na północ pustynną autostradą. Na widok bezludnego pustkowia można było dojść do wniosku, że kataklizm planetarny pochłonął już całą cywilizację, ale równocześnie odnosiło się wrażenie, że Ziemia nie zmieniła się od wieków.
– Zawsze słuchasz tego faceta? – spytał Jilly Dylan. – Nie codziennie, ale dość często.
Cud, że nie masz nastrojów samobójczych.
Jego programy zwykle nie są o zagładzie. Przede wszystkim mówią o podróżach w czasie, rzeczywistości alternatywnej, życiu po śmierci, o tym, czy mamy dusze…
Shep wciąż czytał Dickensa, darowując pisarzowi pewną formę życia po śmierci. W radiu planeta nadal pękała, płonęła, tonęła, unicestwiała ludzką cywilizację i większość fauny, tępiąc życie jak zarazę.
Kiedy czterdzieści minut po zjeździe z autostrady międzystanowej dotarli do Safford, Shepherd powiedział:
Od dziś tylko frytki jadam, zapominam o owadach… Być może przyszła pora zatrzymać się i opracować plan działania, a może nie przemyśleli jeszcze do końca swojej sytuacji, aby snuć jakiekolwiek plany, w każdym razie Dylan i Shep powinni wstąpić gdzieś na kolację, której nie jedli. A Jilly miała ochotę na drinka.
– Najpierw musimy zmienić tablice rejestracyjne-rzekł Dylan. – Kiedy ustalą, że cadillac był twój, zaczną cię szukać, sprawdza pokój za pokojem. 1 kiedy się dowiedzą, że dałaś nogę, a Shep i ja nie zostaliśmy na noc, chociaż zapłaciliśmy, mogą skojarzyć, że jesteśmy razem.
– Nie ma żadnego „mogą". Skojarzą na pewno.
– W książce meldunkowej motelu jest marka, model i numer rejestracyjny samochodu. Możemy przynajmniej zmienić tablice i chociaż trochę utrudnić im pościg.
Dylan zaparkował forda na cichej ulicy w dzielnicy mieszkaniowej, ze skrzynki z narzędziami wziął śrubokręty i szczypce, po czym wyruszył na poszukiwania tablic z Arizony. Na podjeździe przy wiejskim cedrowym domu o wyblakłych, podniszczonych ścianach, przed którym rosła zwiędła trawa, znalazł pikapa. Tablice odkręcił bez problemów.
Podczas kradzieży serce waliło mu jak szalone. Poczucie winy wydawało się niewspółmierne do czynu, ale twarz paliła go ze wstydu na myśl, że ktoś mógłby go przyłapać.
Z przywłaszczonymi tablicami Dylan okrążył miasto i zatrzymał się na pustym o tej porze parkingu przed szkołą. Kryjąc się w cieniu, zamienił swoje kalifornijskie numery na tablice z Arizony.
– Przy odrobinie szczęścia – powiedział: siadając za kierownicą-właściciel pikapa zauważy brak tablic dopiero jutro.
– Nie cierpię polegać na szczęściu – odrzekła Jilly. – Nie miałam go w życiu za dużo.
– Od dziś tylko frytki jadam – przypomniał im Shep.
Kilka minut później, parkując forda przed przylegającą do motelu restauracją, Dylan powiedział:
– Pokaż mi swój znaczek. Plakietkę z żabą.
Jilly odpięła od bluzki uśmiechniętego płaza, ale zawahała się przez chwilę.
– Po co`?
– Nie bój się. Na pewno nie zareaguję tak jak na tamten. To się już nie powtórzy.
– No dobrze, a jeżeli nie?- niepokoiła się. W odpowiedzi podał jej kluczyki.
Jilly niechętnie wymieniła znaczek za kluczyki.
Trzymając kciuk na obrazku z żabą i palec wskazujący z tylu znaczka, Dylan poczuł mrowienie śladu psychicznego więcej niż jednej osoby, może odciski babci Marjorie przykryte odciskami Jillian Jackson, ale żaden z nich nie wywoływał w nim impulsu, który kazał mu gnać do domu przy Alei Eukaliptusowej. Wrzucając znaczek do pojemnika na śmieci, rzekł:
– Nic. Albo prawie nic. Nie zareagowałem wtedy na sam znaczek. Wyczułem tylko… zbliżającą się śmierć Marjorie. Czy to w ogóle ma sens`?
– Tylko w Mieście Świrów, w którym chyba zamieszkaliśmy. – Chodźmy na tego twojego drinka – powiedział:
– Na dwa.
Kiedy szli przez parking do drzwi restauracji, Shep kroczył między nimi. Trzymał przed sobą „Wielkie nadzieje" i czytał w świetle lampki na baterie.
Dylan zastanawiał się wcześniej, czy nie zabrać mu książki, ale Shepherd mial tego wieczoru mnóstwo przeżyć. Jego porządek dnia został zakłócony, co zwykle budziło w nim głęboki niepokój. Na domiar złego w ciągu kilku godzin przeżył więcej niż przez ostatnie dziesięć lat, a Shepherd O'Conner zwykle nie potrafił sobie radzić z nadmiarem wrażeń.
Jego odporność na bodźce konwersacyjne przechodziła ciężką próbę na wystawach sztuki, gdy zbyt wielu nieznajomych zwracało się bezpośrednio do niego, choć nigdy żadnemu z nich nie odpowiadał. Błyskawice i grzmoty, a nawet zbyt głośny szum ulewy podczas burzy przekraczały granice jego tolerancji na hałas, co często groziło atakiem paniki.
Zważywszy na jego zwykle zachowanie wobec codziennych wrażeń, to rzeczywiście prawdziwy cud, że Shep nie wpadł w panikę w motelu, nie zwinął się ze strachu jak stonoga na widok płonącego cadillaca, a podczas brawurowej jazdy do domu Marjorie nie piszczał z przerażenia ani nie rwał sobie włosów z głowy.