Jilly stuknęła butelką o jego szklankę i łapczywie pociągnęła łyk.
– Nie ma dokąd jechać, zgadza się? – Oczywiście, że jest dokąd jechać. – Tak? A dokąd?
– No, na pewno nie do Phoenix. To nie byłoby rozsądne. Masz występ w Phoenix, więc na pewno będą cię tam szukać, żeby się dowiedzieć, dlaczego Frankenstein miał twój samochód, będą chcieli zbadać ci krew.
– Faceci w chevroletach.
Może inni faceci w innych samochodach, ale na pewno będą mieli związek z tamtymi.
– Kim w ogóle mogli być ci kretyni'? Szpiegami tajnych służb? Agentami niejawnego oddziału policji? Agresywnymi domokrążnymi sprzedawcami czasopism`?
– Chyba żadna z tych możliwości nie wchodzi w grę. Ale niekoniecznie musieli być źli.
– Wysadzili w powietrze mój samochód.
– Jak mógłbym zapomnieć. Ale wysadzili go tylko dlatego, że w środku siedział Frankenstein. A on na pewno był zły.
– To, że wysadzili w powietrze złego gościa, wcale nie znaczy, że sami są dobrzy – zauważyła Jilly. – Czasem źli goście wysadzają w powietrze innych złych gości.
– Bardzo często – zgodził się. – Ale żeby uniknąć wysadzania, musimy ominąć Phoenix.
– Ominąć i dokąd pojechać?
– Może powinniśmy się trzymać mniejszych autostrad, ruszyć na północ do jakiegoś pustego i dużego miejsca, od którego nie zaczęliby poszukiwań, może do Skamieniałego Lasu. Moglibyśmy tam być w ciągu kilku godzin.
– Mówisz, jakby to były wakacje. A ja mam na myśli cale swoje życie. Dokąd mam iść?
– Skupiasz się na zbyt dalekiej perspektywie obrazu. Nie rób tego – poradził. – Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej o swojej sytuacji, bez sensu jest skupiać się na dalekiej perspektywie – poza tym to przygnębiające.
– To na czym mam się skupiać`? Na bliskiej perspektywie? – Właśnie tak.
Znów pociągnęła łyk piwa.
– A co jest w bliskiej perspektywie? – Przeżycie najbliższej nocy.
– Zdaje się, że bliska perspektywa jest tak samo przygnębiająca jak daleka.
– Ależ nie. Musimy się tylko zaszyć w jakimś bezpiecznym miejscu i pomyśleć.
Kelnerka przyniosła kolację Shepherda.
Dylan złożył zamówienie, kierując się gustem brata i łatwością, z jaką mógł dostosować danie do kulinarnych upodobań Shepa.
– Z punktu widzenia Shepa – powiedział – kształt jest ważniejszy od smaku. Lubi kwadraty i prostokąty, nie lubi kół i krągłości.
Na środku talerza leżały dwa owalne plastry klopsa w sosie. Nożem i widelcem Shepa Dylan odkroił brzegi obu plastrów, nadając im prostokątny kształt Następnie, odkładając skrawki na talerz z pieczywem, każdy kawałek pokroił na małe kwadraty swobodnie mieszczące się w ustach.
Gdy wziął sztućce, poczuł na metalu wibrowanie śladów psychicznych, ale znów zdołał je wyciszyć i potrafił nie zwracać na nie uwagi.
Frytki nie miały tępych końcówek, ale ukośne. Dylan szybko poodcinał końce, nadając każdej frytce kształt prostokąta. – Shep zje te kawałki – wyjaśnił, układając złociste okrawki obok odmienionych frytek – ale tylko oddzielnie.
Marchewka została już pokrojona w kostkę, nie stanowiła więc problemu. Dylan musiał jednak oddzielić od niej groszek, pognieść i uformować z masy kwadratowe kawałki mieszczące się na widelcu.
Zamiast bulki zamówił chleb. Trzy krawędzie każdej kromki były proste; czwarta półokrągła. Dylan odkroił półksiężyce skórek i odłożył na ścinki klopsa.
– Na szczęście z masła nie ulepili kulek. – Zdjął folię z trzech kawałków masła i postawił je na sztorc obok chleba. – Gotowe.
Gdy Dylan podsunął mu talerz, Shepherd odłożył książkę. Wziął podane sztućce i zaczął jeść swe geometryczne danie z taką samą uwagą, z jaką czytał Dickensa.
– Tak jest przy każdym posiłku? – spytała Jilly.
– Prawie przy każdym. Do każdego jedzenia stosuje się inne reguły.
– Co by się stało, gdybyś nie robił takich korowodów?
– To nie są korowody. Po prostu… porządkowanie chaosu. Shep lubi porządek.
– A gdybyś postawił przed nim jedzenie tak, jak je podali, i powiedział „Jedz"?
– Nie tknąłby go – zapewnił ją Dylan.
– W końcu by zgłodniał.
– Nie. Przy każdym posiłku, dzień po dniu, odwracałby się od jedzenia, dopóki nie zemdlałby z powodu obniżonego poziomu cukru we krwi.
Przyglądając mu się z miną, z której Dylan wolał wyczytać współczucie zamiast litości, Jilly powiedziała:
– Chyba nieczęsto umawiasz się z dziewczynami, co? Odpowiedział jej wzruszeniem ramion.
– Chcę jeszcze jedno piwo – oświadczyła Jilly, gdy kelnerka przyniosła Dylanowi kolację.
– Prowadzę – rzekł, odmawiając drugiej kolejki.
– Zgadza się, ale jeśli masz prowadzić tak jak dzisiaj, jeszcze jedno piwo może tylko pomóc.
Może miała rację, może nie, w każdym razie Dylan postanowił ulec pokusie, choć było to zupełnie nie w jego stylu.
– Dwa – powiedział do kelnerki.
Kiedy zabrał się do kurczaka z goframi, anarchicznie lekceważąc kształt i rozmiar każdego kęsa, Jilly rzekła:
– Powiedzmy, że pojedziemy sto mil na północ, zaszyjemy się w jakimś bezpiecznym miejscu i pomyślimy. O czym właściwie mamy myśleć – poza tym, że pieprzyliśmy się na dobre?
– Nie bądź wciąż tak negatywnie nastawiona. Zjeżyła się bardziej niż druciana szczotka.
– Wcale nie jestem negatywnie nastawiona. – Ale nie jesteś też pogodna jak dalajlama.
– Jeżeli chcesz wiedzieć, to kiedyś byłam kompletnym zerem, zakompleksionym i zamkniętym w sobie dzieciakiem. Byłam roztrzęsiona i nieśmiała, czułam się sponiewierana przez życie jak nikomu niepotrzebny śmieć. Mogłam uczyć płochliwości mysz pod miotłą.
– To chyba było bardzo dawno temu.
– Nie postawiłbyś dolara przeciw milionowi na to, że kiedyś wyjdę na scenę, a wcześniej wstąpię do chóru. Ale miałam nadzieję, wielką nadzieję i marzyłam, że kiedyś zostanę kimś, że będę występować, i w końcu sama zniszczyłam w sobie to roztrzęsione dziecko i zaczęłam realizować marzenia.
Wysączając resztkę piwa, posłała Dylanowi piorunujące spojrzenie znad przechylonej butelki.
– Nie przeczę, że masz poczucie własnej wartości. Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Nie chodzi mi o twój negatywny stosunek do siebie, ale do reszty świata.
Popatrzyła na niego tak, jakby zamierzała uderzyć go pustą butelką, lecz potem odstawiła ją na stół i odsunęła na bok.
– Zgoda. Świat jest okrutny. 1 większość ludzi jest okrutna. Jeżeli uważasz to za negatywne nastawienie, dla mnie to tylko realizm.
– Wielu ludzi jest okrutnych, ale nie większość. Większość jest po prostu przerażona, samotna albo zagubiona. Nie wiedzą, po co się tu znaleźli, nie znają celu ani przyczyny, więc żyją na wpół martwi.
– A ty pewnie znasz cel i przyczynę.
– Mówisz, jakbyś uważała, że jestem zadowolony z siebie. – Wcale nie. Jestem po prostu ciekawa, po co twoim zdaniem żyjemy.
– Każdy sam musi znaleźć odpowiedź na własny użytek – odparł i naprawdę tak myślał. – A ty ją znajdziesz, bo chcesz. – Teraz mówisz jak ktoś bardzo zadowolony z siebie. – Wyglądała, jak gdyby jednak zamierzała walnąć go butelką. Shepherd wziął jeden z trzech kawałków masła i wpakował sobie do ust.
Jilly skrzywiła się, a Dylan wyjaśnił:
– Shep lubi chleb z masłem, ale nie razem. Ciesz się, że nie widzisz, jak je kanapkę z kiełbasą i majonezem.
– Nie ma dla nas ratunku – powiedziała.
Dylan westchnął, pokręcił głową i nie odezwał się.