– Zejdź na ziemię, dobrze? Jeżeli zaczną do nas strzelać, według jakich reguł Shepa będziemy uchylać się od kul? Zawsze uchylać się w lewo, nigdy w prawo. Można kluczyć, ale nie można robić uników – chyba że jest dzień tygodnia, który ma w nazwie „t", wtedy można robić uniki, ale nie można kluczyć. Jak szybko Shep może biec, czytając, i co się stanie, kiedy spróbujesz mu zabrać książkę?
– Na pewno tak nie będzie – rzekł, Dylan, ale wiedział, że Jilly ma rację.
Nachyliła się nad stołem, ściszyła glos, ale wymawiała dobitnie każde słowo.
– Dlaczego nie? Słuchaj, musisz przyznać, że nawet gdybyśmy wdepnęli w to tylko my dwoje, mielibyśmy szanse jak ktoś zjeżdżający w szklanych butach po wysmarowanym tłuszczem zboczu. A ze stusześćdziesięciofuntowym żującym masło kamieniem młyńskim u szyi – jakie mamy szanse?
– Shep nie jest kamieniem młyńskim-powiedział z uporem Dylan.
Jilly zwróciła się do Shepherda:
– Skarbie, nie obraź się, ale jeśli chcemy mieć jakąś nadzieję na wyjście z tego cało wszyscy troje, musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Jeżeli będziemy się okłamywać, koniec z nami. Może nie potrafisz nic na to poradzić, że jesteś młyńskim kamieniem, ale może potrafisz, a jeśli potrafisz, musisz z nami współpracować.
– Shep i ja zawsze tworzyliśmy zgrany zespół – oznajmił Dylan.
– Zespół? Też mi zespól. Gdybyście startowali w wyścigu w workach, prędzej czy później worek znalazłby się na czyjejś głowie.
– Nie jest dla mnie ciężarem…
– Nawet tak nie mów – przerwała mu. – Nie waż się tak mówić, O'Conner, nie waż się, ty stuknięty, nabuzowany nadzieją i pozytywnym myśleniem durniu.
Nie jest dla mnie ciężarem, jest…
– …twoim bratem, genialnym idiotą-dokończyła za niego. Cierpliwie i spokojnie Dylan wyjaśnił:
– Nie. Genialny idiota jest psychicznie upośledzony i mimo niskiego ilorazu inteligencji ma wyjątkowy talent w jednej dziedzinie, na przykład umie błyskawicznie rozwiązywać skomplikowane zadania matematyczne albo grać na każdym instrumencie muzycznym, kiedy go tylko weźmie do ręki. Shep ma wysoki iloraz inteligencji i jest wyjątkowy pod niejednym względem. Cierpi tylko na… rodzaj autyzmu.
– Nie ma dla nas ratunku – powtórzyła.
Shepherd przeżuwał z entuzjazmem następną porcję masła, cały czas spoglądając w swój talerz z odległości dziesięciu cali, jak gdyby znalazł cel życia, a celem tym był klops.
19
Ilekroć otwierały się drzwi i wchodził kolejny gość, Dylan tężał. Niemożliwe, żeby tamci tak szybko ich namierzyli. A jednak…
Kelnerka przyniosła piwo, a Jilly, pokrzepiwszy się sporym łykiem zimnej sierra nevady, powiedziała:
– No więc, zaszyjemy się gdzieś w Skamieniałym Lesie i… jak mówiłeś? Ze pomyślimy?
– Pomyślimy – potwierdził Dylan.
– Niby o czym, z wyjątkiem rozwiązania zagadki, jak przeżyć?
– Może wykombinujemy, jak namierzyć Frankensteina. – Zapomniałeś, że nie żyje?
– Chodzi mi o to, kim byt, zanim go zabili.
– Nie znamy nawet nazwiska z wyjątkiem tego, które sami mu nadaliśmy.
– Ale wszystko wskazuje na to, że był naukowcem. Prowadził badania medyczne. Opracowywał środki psychotropowe, szpryce czy jak to nazwiemy, mamy więc słowo kluczowe. Naukowcy piszą referaty, artykuły do czasopism, prowadzą wykłady. Zostawiają trop.
– Sypią za sobą ziarenka intelektualne.
– Właśnie. Jeśli się postaram, może sobie przypomnę, co jeszcze mówił ten łajdak w pokoju motelowym, znajdę jeszcze jakieś słowa kluczowe. Znając słowa kluczowe, będziemy mogli zajrzeć do Internetu i wyszukać badaczy pracujących nad usprawnianiem funkcjonowania mózgu i podobnymi sprawami. – Nie jestem specem od techniki – rzekła Jilly. – A ty?
– Też nie. Ale takie poszukiwania nie wymagają wiedzy technicznej, tylko cierpliwości. Nawet w tych nudnych czasopismach naukowych drukują czasem zdjęcia swoich współpracowników i jeżeli Frankenstein był jednym z najlepszych w swojej dziedzinie, a wszystko wskazuje na to, że tak, to na pewno poświęcili mu trochę miejsca w gazetach. Gdy znajdziemy zdjęcie, będziemy znali nazwisko. Poczytamy o nim i dowiemy się, czym się zajmował.
– Chyba że jego badania były ściśle tajne jak Projekt Manhattan albo receptura karmelowo-czekoladowych ciastek Oreo.
– Znowu zaczynasz.
– Jeśli nawet znajdziemy o nim szczegółowe informacje – powiedziała – co z nimi zrobimy?
– Może istnieje jakiś sposób, żeby cofnąć to, co nam zrobił. Jakieś antidotum.
– Antidotum. Co – mamy wrzucić do wielkiego kotła żabie języki, skrzydła nietoperzy i oczy jaszczurek, i ugotować z brokułami?
– Oto i nasza Negatywnie Nastawiona Jackson, krynica pesymizmu. Wiesz, ci goście z DC Comics powinni stworzyć nowego bohatera, wzorując się na tobie. Dzisiaj są w modzie ponurzy i skłonni do depresji bohaterowie.
– Ty za to jesteś cały z komiksu Disneya. Szczebioczesz słodziutko jak Chip i Dale.
Zgarbiony nad jedzeniem Shep, ubrany w koszulkę z wizerunkiem kojota, parsknął zduszonym śmiechem albo dlatego, że spodobał mu się żart o Disneyu, albo dlatego, że rozbawił go pozostały na talerzu klops.
Shepherd nie zawsze był tak nieobecny, jakby się mogło wydawać.
– Chodzi mi o to – ciągnął Dylan – że jego praca mogła wywołać kontrowersje. Możliwe, że inni naukowcy byli przeciwni jego badaniom. Któryś z nich zrozumie, co nam zrobił-i może zechce nam pomóc.
– Tak – odrzekła Jilly. – I kiedy trzeba będzie zdobyć pieniądze na sfinansowanie badań, zawsze możemy dostać parę miliardów od twojego wujka Sknerusa McKwacza.
– Masz lepszy pomysł?
Przyglądała mu się, popijając piwo. Jeden łyk, drugi. – Tak myślałem – powiedział.
Później, gdy kelnerka przyniosła rachunek, Jilly nalegała, że zapłaci za dwa piwa, które zamówiła.
Z jej zachowania Dylan wysnuł wniosek, że płacenie za siebie to dla niej kwestia honoru. Co więcej, podejrzewał, że Jilly odmówiłaby przyjęcia nawet pięciu centów do parkometru równie kategorycznie jak dziesięciu dolarów plus napiwek.
Położywszy banknot dziesięciodolarowy na stole, przeliczyła zawartość portfela. Liczenie nie wymagało ani czasu, ani znajomości wyższej matematyki.
– Będę musiała znaleźć bankomat i wyciągnąć trochę pieniędzy.
– Nie ma mowy – odrzekł. – Ci, którzy wysadzili twój samochód – jeżeli mają jakiekolwiek powiązania z organami ścigania, a pewnie mają, bez trudu wytropią kartę. I to szybko.
– To znaczy, że nie mogę też korzystać z kart kredytowych? W każdym razie przez jakiś czas.
To mam duży kłopot – mruknęła, wpatrując się ponuro w otwarty portfel.
– Wcale nie taki duży w porównaniu z resztą naszych kłopotów.
– Kłopoty z pieniędzmi – oświadczyła z powagą – nigdy nie są małe.
Z tego zdania Dylan odczytał całe rozdziały jej autobiografii – te dotyczące dzieciństwa.
Chociaż nie sądził, że ścigający ich ludzie mogą skojarzyć jego i Shepa z Jilly, postanowił nie korzystać też ze swoich plastikowych pieniędzy. Gdyby restauracja wprowadziła jego kartę do czytnika swojego terminalu, transakcję zarejestrowałoby centrum rozliczeniowe. Każdy legalny organ ochrony prawa lub utalentowany, pracujący za brudne pieniądze haker, monitorujący system z polecenia sądu bądź potajemnie – mógłby za pomocą specjalnego programu namierzyć wybraną osobę natychmiast po dokonaniu zakupu za pomocą karty kredytowej.
Płacąc gotówką, Dylan zdziwił się, że nie wyczuwa żadnej tajemniczej energii na pieniądzach, które musiały przejść przez mnóstwo rąk, zanim kilka dni temu trafiły do niego w banku.