Oznaczało to zapewne, że w przeciwieństwie do odcisków palców ślady psychiczne z czasem znikają.
Powiedział kelnerce, żeby zatrzymała resztę i zabrał Shepa do ubikacji, tymczasem Jilly skierowała kroki do damskiej toalety.
– Siku – powiedział Shep, gdy tylko znaleźli się w łazience i zobaczył, gdzie jest. Położył książkę na półce nad umywalkami. – Siku.
– Wybierz sobie kabinę – rzekł Dylan. – Chyba wszystkie są wolne.
– Siku – powiedział Shep, gdy z opuszczoną głową, patrząc spod ściągniętych brwi i powłócząc nogami, wszedł do pierwszej kabiny. Zamykając drzwi na zasuwkę, powtórzył: – Siku.
Przy jednej z umywalek mył ręce zażywny siedemdziesięciokilkuletni mężczyzna z siwym wąsem i bokobrodami. W powietrzu unosił się pomarańczowy zapach mydła.
Dylan zbliżył się do pisuaru. Shep nie mógł skorzystać z pisuaru, ponieważ bał się, że ktoś się do niego odezwie, gdy będzie niedysponowany.
– Siku – wołał Shep zza drzwi kabiny. – Siku.
W każdej publicznej toalecie Shepherd czuł się nieswojo i musiał utrzymywać stały kontakt głosowy z bratem, by mieć pewność, że nie został porzucony.
– Siku – odezwał się znowu z coraz większym zdenerwowaniem. – Dylan, siku. Dylan, Dylan. Siku!
– Siku – odrzekł Dylan.
„Siku" działało podobnie jak dźwięk wysyłany przez sonar okrętu podwodnego, a odpowiedź Dylana przypominała sygnał echolokacyjny odbity od dobrze znanego i przyjaznego statku w groźnych głębinach męskiej ubikacji.
– Siku – powiedział Shep.
– Siku – odrzekł Dylan.
W lustrzanej ścianie nad pisuarami Dylan obserwował reakcję emeryta na ich słowny sonar.
– Siku, Dylan.
– Siku, Shepherd.
Zdziwiony Pan z Bokobrodami spoglądał w konsternacji to na zamkniętą kabinę, to na Dylana, jak gdyby działo się tu coś nie tylko zagadkowego, ale i perwersyjnego.
– Siku.
– Siku.
Gdy Pan z Bokobrodami zorientował się, że Dylan na niego patrzy, kiedy ich spojrzenia spotkały się w lustrze, emeryt szybko odwrócił wzrok. Zakręcił kran, nie spłukując z dłoni pachnącej pomarańczami piany.
– Siku, Dylan.
– Siku, Shepherd.
Z palcami ociekającymi mydlem i rozbryzgując opalizujące tęczowo bańki, które opadały wolno na podłogę, emeryt podszedł do automatu na ścianie i wyciągnął z niego kilka papierowych ręczników.
W końcu w kabinie rozległ się odgłos silnego strumienia.
– Dobre siku – powiedział Shep.
– Dobre siku.
Nie zawracając sobie głowy wycieraniem namydlonych rąk, mężczyzna wypadł z toalety z naręczem papierowych ręczników. Dylan podszedł do innej umywalki, z której nie korzystał emeryt – gdy nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Zmienił zamiar i sięgnął do automatu z ręcznikami.
– Siku, siku, siku – powtarzał zadowolony Shep z ulgą w glosie.
– Siku, siku, siku – powtórzył jak echo Dylan, wracając z ręcznikiem do umywalki emeryta.
Przykrywając papierowym ręcznikiem dłoń, dotknął kranu, który przed chwilą zakręcił Pan z Bokobrodami. Nic. Żadnego wibrowania. Żadnego elektrycznego trzasku.
Dotknął baterii gołą ręką. Poczuł silne wibracje i prąd. Jeszcze raz przez papier. Znów nic.
A więc koniecznym warunkiem był bezpośredni kontakt skóry. Może niekoniecznie dłoni. Może wystarczyłoby posłużyć się łokciem. Albo stopami. Przyszło mu do głowy wiele niedorzecznych i komicznych możliwości.
– Siku. Siku.
Dylan energicznie wytarł kran ręcznikiem, usuwając mydliny i wodę pozostawione na uchwycie przez emeryta.
Potem znów dotknął kranu gołą ręką. Psychiczny ślad starszego pana nie stracił ani trochę swojej siły.
– Siku. – Siku.
Wszystko wskazywało na to, że niewidzialnej energii nie dało się zetrzeć tak łatwo jak odcisków palców, ale sama stopniowo ulatniała się jak parujący rozpuszczalnik.
Dylan umył ręce przy innej umywalce. Osuszał dłonie przy automacie z ręcznikami, gdy z czwartej kabiny wyszedł Shepherd i podszedł do umywalki, przy której przed momentem stał jego brat.
– Siku – powiedział Shepherd. – Przecież już mnie widzisz.
– Siku – powtórzył z uporem Shep, odkręcając wodę.
– Stoję tu.
– Siku.
Nie dając się wciągnąć w zabawę w sonar, gdy widzieli się nawzajem, Dylan wrzucił zmięte ręczniki do kubła i czekał. W głowie zaczął mu wirować różnobarwny kłąb dziwacznych myśli jak gigantyczny ładunek kolorowego prania w automatycznej suszarce. Wśród nich była taka, że Shep wszedł do pierwszej kabiny, a wyszedł z czwartej.
– Siku.
Dylan podszedł do czwartej kabiny. Drzwi były uchylone, więc pchnął je ramieniem.
Kabiny były oddzielone od siebie przepierzeniami, które kończyły się dwanaście albo czternaście cali nad podłogą. Shepherd mógł się przeczołgać z pierwszej do czwartej kabiny pod przepierzeniami. Możliwe, choć wysoce nieprawdopodobne.
– Siku – powtórzył Shep, lecz z mniejszym entuzjazmem, niechętnie dochodząc do wniosku, że brat nie będzie już uczestniczył w wymianie sygnałów.
Do czystości Shep podchodził z taką samą skrupulatnością, jak do geometrycznego porządku swoich posiłków i miał ustaloną procedurę działań po wyjściu z toalety, od której nigdy nie odstępował: energicznie szorował ręce mydłem, dokładnie spłukiwał, a potem jeszcze raz szorował i spłukiwał. Istotnie, kiedy Dylan spojrzał na niego, Shep przystępował właśnie do drugiego szorowania.
Chłopaka szczególnie niepokoiły warunki higieniczne w toaletach publicznych. Nawet najlepiej utrzymanym sanitariatom przyglądał się z paranoidalną podejrzliwością, pewien, że na powierzchniach kłębią się wszystkie znane choroby i takie, których jeszcze nie odkryto. Po lekturze Encyklopedii Medycyny Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego Shep potrafił wyrecytować listę niemal wszystkich znanych chorób i infekcji, jeśli tylko ktoś był na tyle lekkomyślny, aby go o to poprosić… Mógłby spełnić prośbę, gdyby akurat był skłonny kontaktować się ze światem zewnętrznym, a ten, kto go poprosił, miałby kilka godzin do dyspozycji, bo gdyby Shep zaczął nie dałoby się już mu przerwać.
Po drugim spłukaniu dłonie Shepa były czerwone od mocnego szorowania i gorącej wody, od której strumienia wcześniej aż syknął. Ale wytrzymał. Pamiętając o przebiegłych i śmiertelnie niebezpiecznych mikroorganizmach przyczajonych na chromowanym uchwycie, Shepherd zamknął kran łokciem.
Dylan nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Shep położył-by się na brzuchu na podłodze toalety i jak wąż przepełzłby pod rzędem przepierzeń dzielących kabiny. Właściwie było to tak samo prawdopodobne jak wizyta szatana w sklepie sportowym, gdzie diabeł wybrałby się po łyżwy.
Poza tym czarna koszulka Shepa wyglądała nieskazitelnie. Na pewno nie wycierał nią podłogi.
Trzymając ręce uniesione wysoko jak chirurg czekający, aż pielęgniarka nałoży mu lateksowe rękawiczki, Shep podszedł do automatu z ręcznikami. Czekał, aby brat przekręcił gałkę dozownika, której sam za nic nie dotknąłby czystymi rękami.
– Nie wszedłeś czasem do pierwszej kabiny?-zapytał Dylan. Z głową jak zwykle nieśmiało opuszczoną, ale także odrobinę przechyloną na bok, żeby widzieć automat z ręcznikami, Shepherd spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na uchwyt i powiedział:
– Zarazki.
– Shep, kiedy tu weszliśmy, nie poszedłeś prosto do pierwszej kabiny?
– Zarazki.
– Shep?
– Zarazki.
– Przestań, bracie. Posłuchaj mnie.
– Zarazki.
– Daj spokój, Shep. Możesz mnie posłuchać?
– Zarazki.
Dylan wyciągnął kilka ręczników, oderwał od perforowanej rolki i podal bratu.
– A potem wyszedłeś z czwartej kabiny, zgadza się? Patrząc spode łba na swoje ręce i wycierając je zawzięcie, zamiast je po prostu osuszyć, Shep powiedział: