– Śmiesznie by było, gdyby nas zatrzymali za śmiecenie – powiedziała.
– Gdzie Fred?
– Kiedy na ciebie czekałam, włożyłam go do bagażnika, żebym miała miejsce na nogi.
– Sądzisz, że nic mu się nie stanie?
– Wcisnęłam go między walizki. Jest solidny, wytrzyma.
– Mam na myśli zdrowie psychiczne.
– Fred jest bardzo odporny.
– Tobie też nie brakuje odporności – powiedział.
– Tylko gram. Kim był ten stary kowboj?
Już jej miał odpowiedzieć, gdy nastąpiła w nim spóźniona reakcja na spotkanie z Lucasem Crockerem i złem w czystej postaci, jakie poczuł, dotykając zwitka banknotów. Miał wrażenie, jakby zaczął się w nim kłębić oszalały rój ciem bezskutecznie szukających światła.
Minęli już piaszczyste peryferie Safford i wjechali na względnie płaski teren, który przynajmniej w nocy wydawał się zupełnie nieskażony śladem człowieka, jak w mezozoiku dziesiątki milionów lat temu.
Dylan zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.
– Daj mi minutę. Muszę… muszę wyrzucić z głowy Crockera. Kiedy zamknął oczy, znalazł się w piwnicy, gdzie leżała stara kobieta oblepiona własnymi nieczystościami. Z typową dla artysty dbałością o szczegóły i ich znaczenie Dylan wypełnił scenę barokowymi detalami, równie znaczącymi jak obrzydliwymi.
W rzeczywistości nie zobaczył matki Lucasa Crockera, dotykając na parkingu pieniędzy upuszczonych przez jej syna. Piwnica i dręczona w nieludzki sposób kobieta były wytworem jego wyobraźni i najprawdopodobniej w ogóle nie przypominały ani prawdziwej piwnicy, ani prawdziwej Noreen Crocker.
Swoim szóstym zmysłem Dylan nie potrafił niczego zobaczyć, usłyszeć ani poczuć smaku czy zapachu. Po prostu od razu wiedział. Dotykał przedmiotu z pozostawionym na nim śladem psychicznym i w jednej chwili zyskiwał wiedzę, jak gdyby przywołał ją z pamięci, jak gdyby przypominał sobie wydarzenia, o których kiedyś przeczytał w książce. Dotychczas na ogół wiedza ograniczała się do odpowiednika jednego lub dwóch zdań powiązanych ze sobą faktów; czasem przypominała akapity lub całe strony informacji.
Dylan otworzył oczy, pozostawiając wyimaginowaną Noreen Crocker w brudnej piwnicy, choć może w tym momencie staruszka słuchała syren zwiastujących przybycie ratunku.
– Dobrze się czujesz? – spytała Jilly.
– Chyba nie jestem tak odporny jak Fred. Uśmiechnęła się.
– Jego przewaga polega na tym, że nie ma mózgu.
– Lepiej już jedźmy. – Zwolnił hamulec ręczny. – Byle dalej od Safford. – Wjechał na dwupasmową drogę. – Goście w czarnych chevroletach mogli postawić w stan gotowości policję w całym stanie i kazać się informować o wszystkich niecodziennych zdarzeniach.
Na prośbę Dylana Jilly wyciągnęła ze schowka mapę Arizony i zaczęła ją studiować w świetle latarki.
Na północ i południe od nich w nocne niebo wrzynały się czarne zęby dwóch różnych łańcuchów gór i jadąc wzdłuż rozdzielającej je doliny rzeki Gila, mieli wrażenie, jakby przecinali rozdziawioną paszczę ziewającego lewiatana.
– Siedemdziesiąt osiem mil do miasteczka Globe-oznajmiła Jilly. – A potem, jeżeli naprawdę uważasz, że musimy ominąć Phoenix…
– Naprawdę uważam, że musimy – odrzekł. – Wolałbym nie zmienić się w zwęglone truchło w spalonym fordzie.
– W Globe trzeba będzie skręcić na północ w autostradę numer 60 i przejechać nią do końca, do Holbrook niedaleko Skamieniałego Lasu. Stamtąd międzystanową czterdziestką na zachód w stronę Flagstaff albo na wschód w stronę Gallup w Nowym Meksyku – jeżeli to w ogóle ma jakieś znaczenie, dokąd pojedziemy.
– Oto znów nasza Negatywnie Nastawiona Jackson, krynica pesymizmu. Oczywiście, że to ma znaczenie.
– Dlaczego?
– Bo zanim tam dojedziemy, stanie się coś, dzięki czemu to nabierze znaczenia.
– Może zanim dojedziemy do Holbrook, będziemy mieli taką wprawę w pozytywnym myśleniu, że siłą woli zmienimy się w miliarderów. A potem pojedziemy na zachód i kupimy sobie ogromną posiadłość wychodzącą na Pacyfik.
– Niewykluczone – powiedział. – Na razie chcę kupić tylko jedną rzecz, i to od razu, gdy rano otworzą sklepy, wszystko jedno gdzie.
– Co takiego?
– Rękawiczki.
22
Po północy zatrzymali się niedaleko Globe w Arizonie na stacji, którą zamykał właśnie pracownik nocnej zmiany. Natura dała mu nieszczęśliwie wąską, lisią twarz, której nie zdołał powiększyć optycznie fryzurą na jeża. Mial dwadzieścia parę lat, lecz zachowywał się jak gburowaty czterdziestolatek z poważnymi zaburzeniami hormonalnymi. Z plakietki na jego koszuli wynikało, że ma na imię SKIPPER.
Być może Skipper włączyłby pompy i napełnił bak forda, gdyby Dylan pokazał mu kartę kredytową, ale żaden bukmacher w Las Vegas nie byłby aż tak naiwny, aby przyjmować zakłady o taki wynik. Kiedy jednak usłyszał o gotówce, oczy zaświeciły mu się na myśl o łatwym zarobku i zaraz zmienił zachowanie, z gbura stając się tylko ponurym zrzędą.
Skipper włączył pompy, lecz nie zapalił świateł na zewnątrz i napełniał bak po ciemku. Tymczasem Dylan i Jilly ścierali
z przedniej i tylnej szyby ślady po owadach i pył, nie spodziewali się, że Skipper zaoferuje im pomoc – z równym prawdopodobieństwem mógłby zacząć recytować sonety Szekspira z doskonałym akcentem z siedemnastowiecznej Anglii.
Dylan przyłapał go na tym, jak wlepia w Jilly jawnie pożądliwy wzrok i poczuł gniew, który oblał mu twarz falą gorąca. Po chwili zastanowił się zdziwiony, od kiedy jest o nią zazdrosny – i dlaczego właściwie miałby powody lub prawo do zazdrości.
Znali się zaledwie od pięciu godzin. Fakt, że przeżyli je w ogromnym napięciu, stawiając czoło wielkim niebezpieczeństwom, w wyniku czego lepiej poznali nawzajem swoje charaktery, niż mogliby w czasie długiej znajomości w normalnych okolicznościach. Mimo to wiedział o Jilly najważniejsze – że w potrzebie można na niej polegać i nie cofnie się przed zagrożeniem. Nieźle wiedzieć o kimś takie rzeczy, ale trudno złożyć z nich cały portret.
A może wcale nietrudno?
Skończywszy czyścić przednią szybę, zirytowany lubieżnymi spojrzeniami Skippera, Dylan zastanawiał się, czy wystarczy mu ta jedna cecha Jilly, którą znał: dziewczyna zasługiwała na jego zaufanie. Być może cała reszta, ważna w każdym związku, opierała się właśnie na zaufaniu – na wierze w odwagę, prawość i dobroć drugiej osoby.
Uznał, że chyba wariuje. Psychotropowa szpryca musiała wpłynąć na jego mózg w jeszcze inny sposób. Oto rozmyślał o ułożeniu sobie życia z kobietą, która uważała go za postać z komiksu Disneya, szczebioczącą słodziutko jak Chip i Dale.
Nie byli parą. Nie byli nawet przyjaciółmi. Nie sposób nawiązać przyjaźni w ciągu kilku godzin. Byli co najwyżej towarzyszami niedoli, rozbitkami z tego samego statku, którzy chcą się utrzymać na powierzchni i nie dać się pożreć rekinom.
W stosunku do Jillian Jackson nie mogło więc być mowy o zazdrości. Dylan był po prostu wobec niej opiekuńczy, tak jak wobec Shepa, tak jakby troszczył się o siostrę, gdyby ją miał. Tak, o siostrę.
Zanim Skipper zainkasował pieniądze za benzynę, jego gburowatość zdążyła przejść metamorfozę, zmieniając się w lekkie rozdrażnienie. Nawet nie udając, że zamierza dodać gotówkę do kasy stacji, wepchnął pieniądze do portfela, spoglądając na niego ze złośliwą satysfakcją.
Benzyna kosztowała trzydzieści jeden dolarów; Dylan zapłacił dwiema dwudziestodolarówkami, dziękując za resztę. Nie
mial ochoty przyjmować drobnych, na których Skipper zostawiłby swój ślad.
Starał się też nie dotykać dystrybutora ani niczego innego, na czym pracownik stacji mógł zostawić odciski psychiczne. Nie chciał zgłębiać tajników duszy Skippera i poznawać nienawiści drobnego złodziejaszka.