Spodziewał się zobaczyć kabinę prysznicową. I toaletę. Umywalkę, lustro, wieszak na ręczniki.
Ale nadnercza wstrzyknęły do jego krwi kolejną dawkę adrenaliny, a żołądek skręcił się w bardzo nieprzyjemny supeł, gdy w ścianie obok umywalki ujrzał drzwi, których wcześniej tam nie było Za tym wejściem znajdowało się źródło dziwnego czerwonego światła.
Z wahaniem przestąpił próg i wszedł do łazienki.
Słowo „drzwi" nie określało najlepiej owego tajemniczego otworu. Nie był prostokątny, lecz okrągły jak właz w przegrodzie między dwoma przedziałami okrętu podwodnego. „Właz" też nie był trafnym słowem, ponieważ dziura w ścianie nie miała ościeżnicy.
Otwór średnicy sześciu stóp wydawał się pozbawiony głębi, jak gdyby namalowano go na ścianie. Bez nadproża, bez ościeżnicy, bez progu. Jednak za nim rozciągała się zdecydowanie trójwymiarowa przestrzeń: lśniący czerwono tunel, który kończył się tarczą niebieskiego światła.
Dylan widział arcydzieła trompe l'oeil których twórcy, posługując się wyłącznie farbą i własnym talentem, stworzyli iluzję głębi i przestrzeni zupełnie mylącą ludzkie oko. To jednak nie było po prostu zręczne malowidło.
Przede wszystkim ciemnoczerwony blask bijący od ścian tunelu promieniował do wnętrza łazienki. Dziwne światło połyskiwało na winylowej podłodze, odbijało się od lustra – i pełzło po jego odsłoniętej skórze.
Poza tym ściany tunelu nieustannie się obracały, jak gdyby był to korytarz w wesołym miasteczku, beczka śmiechu, w której goście sprawdzali, czy potrafią utrzymać równowagę. Malowidło trompe l'oeil mogło stworzyć iluzję głębi, faktury i rzeczywistości – lecz nie mogło dać iluzji ruchu.
Jilly weszła do łazienki i stanęła obok Dylana.
Powstrzymał ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.
Razem przyglądali się w zdumieniu tunelowi, który mial co najmniej trzydzieści stóp długości.
Oczywiście, że to było niemożliwe. Do pokoju przylegał inny pokój motelowy; wspólna instalacja hydrauliczna zmniejszała koszty budowy. Gdyby w ścianie wykuto dziurę, zobaczyliby tylko identyczną łazienkę. Ale nie tunel, na pewno nie tunel. Tunelu nie było w czym wydrążyć; łazienki nie wybudowano na zboczu wielkiej góry.
Mimo to mieli przed oczyma tunel. Dylan zamknął oczy. I otworzył Tunel. Sześć stóp średnicy. Lśnił i wirował.
Witajcie w beczce śmiechu. Proszę kupić bilet i sprawdzić, czy umieją państwo utrzymać równowagę.
Zresztą ktoś już wszedł do beczki. Na tle lazurowej tarczy rysowała się sylwetka mężczyzny stojącego na końcu korytarza. Dylan nie miał wątpliwości, że to Shep. Shepherd stał na końcu tunelu odwrócony do nich plecami i wpatrywał się w błękit.
Jeśli więc Dylan poczuł, jak podłoga się pod nim porusza, i mial wrażenie, że może wpaść przez dziurę do szybu głębokiego jak wieczność, nie był to efekt działania tunelu, tylko psychologiczna reakcja na świadomość, że rzeczywistość, jaką znal, okazała się mniej stała, niż przypuszczał.
Oddychając z trudem i wyrzucając z siebie pospiesznie słowa, Jilly gorączkowo szukała wyjaśnienia:
– Do diabła z tym, do diabła z tym wszystkim, nie obudziłam się, na pewno jeszcze się nie obudziłam.
– Obudziłaś się.
– Pewnie też mi się śnisz.
– To nie jest sen – powiedział drżącym głosem.
– Ach, tak, to nie sen- właśnie to byś powiedział, gdybyś mi się śnił.
Położył jej dłoń na ramieniu nie dlatego, że się bał, że Jilly skoczy w głąb tunelu, po prostu obawiał się, że otwór wciągnie ją wbrew jej woli. Wirujące ściany przypominały wir, który połknie każdego, kto odważy się zanadto zbliżyć do jego rozwartej paszczy. Jednak z każdą sekundą coraz mniej lękał się siły cyklonu, z jaką tunel mógłby ich pochłonąć.
– Co się dzieje? – zapytała Jilly. – Co to jest, do cholery, co to jest?
Z otchłani za ścianą nie dobiegał żaden dźwięk. Obracająca się powierzchnia tunelu wyglądała, jakby miała głośno zgrzytać lub dudnić, albo przynajmniej bulgotać jak kipiąca magma, a jednak wirowała w absolutnej ciszy.
Z otworu nie dolatywał najlżejszy powiew, ani gorąca, ani chłodu. Ani żaden zapach. Tylko światło.
Dylan zbliżył się do portalu.
– Nie – przestraszyła się Jilly.
Stojąc tuż przed otworem, najpierw spróbował zbadać granicę ściany łazienki i wejścia do tunelu, ale krawędź okazała się… nieostra… niewyraźna plama, w której nie potrafił dostrzec
żadnego konkretnego szczegółu, choćby nie wiadomo jak wytężał wzrok. Denerwował się, ze co chwilę odwraca wzrok od linii połączenia, jakby jakaś prymitywna strona jego duszy wierzyła, że jeśli spojrzy prosto, może zobaczyć tajne królestwo przerażających istot ukryte przed tym światem, istot, które sterują całym wszechświatem, i że ten widok z pewnością przyprawi go o natychmiastowe szaleństwo.
Gdy miał trzynaście, czternaście lat, z dreszczykiem grozy czytał makabryczne opowieści H. P. Lovecrafta. Teraz nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia, że u Lovecrafta było więcej prawdy niż fikcji.
Porzucając próby zbadania granicy między łazienką a tunelem, starał się skupić wzrok na jednym punkcie wirujących ścian, aby określić naturę i twardość materiału. Przy bliższych oględzinach okazało się, że korytarz jest uformowany ze świetlistej mgiełki, a może patrzył w tunel czystej energii; być może tak wygląda lej tornada z bożej perspektywy.
Niepewnie położył prawą dłoń na ścianie obok tajemniczej bramy. Malowana płyta gipsowa była ciepła i przyjemnie normalna.
Przesuwając rękę po ścianie w lewo, w kierunku otworu, miał nadzieję poczuć granicę między motelem a tunelem i zrozumieć, na czym polega to połączenie. Kiedy jednak dłoń ześliznęła się z gipsu, wpadając w otwarte wejście, nie wyczuł żadnych szczegółów struktury, nic poza zimnem – a także czerwonym światłem, które jeszcze gwałtowniej zaczęło pełzać po skórze uniesionej dłoni.
– Nie, nie rób tego! – ostrzegła Jilly.
– Czego?
– Nie wchodź tam.
– Przecież nie wchodzę.
– Wyglądasz, jakbyś chciał wejść.
– Po co miałbym tam wchodzić?
– Za Shepem.
– Nie mam mowy, żebym tam wszedł.
– Za Shepem skoczyłbyś w przepaść.
– Nie skoczyłbym w przepaść – zapewnił ją zniecierpliwiony.
– Skoczyłbyś – upierała się. – Miałbyś nadzieję, że złapiesz go w locie i wylądujecie w stogu siana. Skoczyłbyś, na pewno. Chciał tylko sprawdzić rzeczywistość tego, co widział, potwierdzić, że to naprawdę trójwymiarowe zjawisko, brama, a nie okno, prawdziwe wejście do innego świata, a nie tylko jego widok. Potem chciał się cofnąć i przemyśleć sytuację, spróbować ułożyć logiczny plan działania do kompletnie nielogicznego rozwoju wypadków.
Przyciskając mocno rękę do płaszczyzny, gdzie powinna znajdować się ściana, nie napotkał żadnego oporu, pod obrazem tunelu nie było gipsu. Sięgnął z łazienki w głąb tego innego złowrogiego świata, czując lodowaty chłód i dotyk światła, jakby wokół palców nie biegały mu już setki mrówek, lecz tysiące żuków o twardych skorupach gotowych oderwać mu mięso od kości.
Gdyby dopuścił do głosu instynkt, natychmiast cofnąłby rękę, uważał jednak, że musi dogłębniej zbadać tę niewiarygodną
sytuację. Sięgnął dalej, wsuwając w bramę dłoń aż po nadgarstek i choć skrzywił się od przenikliwego zimna i okropnego owadziego dotyku światła, sięgał jeszcze dalej, wsadzając rękę po łokieć, a potem stało się oczywiście to, przed czym ostrzegłby go instynkt, gdyby Dylan posłuchał jego głosu – tunel go wciągnął.