Выбрать главу

No to co z tym ślubem?

Moja kuzynka Julie wychodzi za mąż w sobotę. Mam być drużbą. Potrzebuję kogoś do pary.

I mówisz mi to cztery dni wcześniej? Nie dam rady

Przygotować się w cztery dni. Potrzebuję nowej sukienki li butów. Muszę zamówić wizytę u fryzjera. Jak mam to wszystko załatwić w ciągu czterech dni – No dobra, pieprzyć to, nie idziemy – oświadczył Morelli

Chyba mogłabym się obejść bez fryzjera, ale zdecydowanie potrzebuję butów – na obcasie – zasugerował Morelli. – Wysokim pstrym.

Bawiłam się swoją szklanką. Nie jestem ostatnią deską ratunku, prawda? Jesteś jedyną deską ratunku. Gdyby moja matka nie dzwoniła dziś rano, w ogóle bym sobie nie przypomniał l ślubie. Sprawa, nad którą pracuję, daje mi w kość.

Chcesz o tym pogadać?

To ostatnia rzecz, jakiej pragnę. – Więc może o wuju Fredzie?

Playboy.

Fakt. Nie pojmuję, jak mógł tak zniknąć.

Ludzie znikają cały czas. – Morelli wzruszył ramio-nami. – Wsiadają do jakiegoś autobusu i zaczynają życie od nowa. Albo skaczą z mostu i unoszą się wraz z odpływem. Czasem ktoś pomaga im zniknąć.

To człowiek po siedemdziesiątce, który był zbyt skąpy żeby kupić sobie bilet na autobus. I musiałby iść dobre kilka kilometrów, żeby znaleźć jakiś most. Zostawił w samochodzie rzeczy z pralni. Zniknął w środku dnia, podczas zakupów.

Zamilkliśmy obydwoje jak na dany znak, gdyż zjawił się kelner z pizzą.

Wyszedł właśnie z banku – ciągnął Morelli, kiedy zostaliśmy sami. – Był starym człowiekiem. Łatwy łup. ktoś mógł do niego podjechać i siłą wsadzić go do wozu.

Nie było śladów walki.? i – To nie znaczy, że się nie odbyła.

Zastanawiałam się nad tym przez chwilę, przeżuwając | pizzę. Przyszło mi do głowy to samo i wcale się z tego nie Zrelacjonowałam Morellemu rozmowę z Winnic Black.

Wie coś o tych zdjęciach?

Nie.

Jeszcze jedno – przypomniał sobie Morelli. – Chciałem ci powiedzieć o Benicie Ramirezie.

Podniosłam wzrok znad talerza. Benito Ramirez był zawodowym bokserem wagi ciężkiej i mieszkał w Tren-ton. Lubił dawać ludziom nauczki i nie ograniczał się do ringu. Kochał wprost wyżywać się na kobietach. Uwielbiał słuchać, jak błagają o litość, kiedy je torturował. Wiedziałam, że parę razy skończyło się to tragicznie dla ofiary, ale zawsze ktoś brał na siebie pośmiertnie winę za jego najgorsze wyczyny. Był zamieszany w moją pierwszą sprawę, pomogłam mu trafić za kratki. Niestety, pechowo dla Luli, nie zamknęli go dość szybko. Omal jej nie zabił. Zgwałcił ją, pobił i pociął w nieprawdopodobnych miejscach. A potem podrzucił na schody pożarowe pod moim oknem. Żebym mogła ją sobie znaleźć.

Co z Ramirezem?

Wyszedł.

Skąd?

Z więzienia.

Co?! Jak to wyszedł z więzienia? Omal nie zabił Luli. I był zamieszany w mnóstwo innych morderstw.

Nie wspominając już o tym, że i mnie prześladował.

Wyszedł warunkowo. Pracuje na rzecz miasta i chodzi na konsultacje psychiatryczne – odparł Morelli i zamilkł na chwilę, by włożyć do ust następny kawałek pizzy. – Miał naprawdę dobrego adwokata.

Morelli zauważył to od niechcenia, ale wiedziałam, że myśli zupełnie inaczej. Nałożył maskę policjanta. Taką, która skrywa wszelkie emocje. Której twardy wzrok nie zdradza żadnych uczuć.

Jadłam z udaną obojętnością. Jakby to, co powiedział, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. W rzeczywistości kurcz skręcał mi żołądek.

Kiedy?

Wczoraj.

I jest w mieście?

Jak zawsze. Ćwiczy w sali gimnastycznej przy Stark.

Duży mężczyzna, powiedziała pani Bestler. Afroamery-kanin. Grzeczny. Na korytarzu mojego piętra. Słodki Jezu, to mógł być Ramirez.

Jeśli będziesz choćby podejrzewała, że kręci się w pobliżu, chcę o tym wiedzieć – oświadczył Morelli.

Wsunęłam do ust kolejny kawałek pizzy, ale miałam kłopoty z przełykaniem.

Jasne.

Skończyliśmy jeść i marudziliśmy nad kawą.

Może powinnaś zostać u mnie na noc – zaproponował Morelli. – Na wypadek, gdyby Ramirez miał ochotę cię odwiedzić.

Wiedziałam, że Morelli ma na myśli nie tylko moje bezpieczeństwo. Propozycja była kusząca. Ale ja już jechałam kiedyś tym autobusem, a droga prowadziła donikąd.

Nie mogę – powiedziałam. – Pracuję wieczorem.

Myślałem, że kiepsko u ciebie z robotą.

Nie chodzi o Yinniego. Pracuję dla Komandosa. Morelli skrzywił się lekko.

Wolę nie pytać.

Nic nielegalnego. Ochrona.

Jak zawsze – skomentował Morelli. – Komandos zajmuje się wszelkiego typu ochroną. Zwłaszcza małych krajów Trzeciego Świata.

To nie ma nic wspólnego z handlem bronią. Jest legalne. Ochraniamy budynek mieszkalny przy Sloane.

Przy Sloane? Zwariowałaś? To na samym skraju strefy wojennej.

Dlatego budynek wymaga opieki.

Świetnie. Niech Komandos znajdzie sobie kogoś innego. Wierz mi, to nie jest robota dla ciebie.

Nie będę sama. Czołg ma mnie wspierać.

Pracujesz z facetem o przydomku Czołg?

Jest duży.

Jezu – jęknął Morelli. – Musiałem zakochać się w kobiecie, która pracuje z gościem zwanym Czołg.

Kochasz mnie?

Oczywiście, że cię kocham. Tyle że nie chcę się z tobą żenić.

Wyszłam z windy i zobaczyłam go siedzącego na podłodze w holu, obok moich drzwi. Od razu wiedziałam, że to gość Mabel. Wsunęłam dłoń do torebki, szukając pojemnika z pieprzem. Tak na wszelki wypadek. Grzebałam w torebce minutę czy dwie – znalazłam szminkę, wałki do włosów i paralizator elektryczny, ale nie rozpylacz pieprzu.

Albo szukasz kluczy, albo rozpylacza pieprzu – zauważył facet, podnosząc się z podłogi. – Pozwól, że ci pomogę. – Sięgnął do kieszeni, wyciągnął pojemnik i rzucił mi go. – Zapraszam – dodał i pchnął drzwi mojego mieszkania.

Jak to zrobiłeś? Zamknęłam je.

Dar boży – wyjaśnił. – Pomyślałem, że dla oszczędności czasu przeszukam twoje mieszkanie, zanim wrócisz. Potrząsnęłam pojemnikiem, chcąc sprawdzić, czy działa.

Hej, nie wściekaj się tak – uspokoił mnie. – Niczego nie zepsułem. Choć muszę ci powiedzieć, że miałem niezły ubaw przy szufladzie z majtkami.

Instynkt mi podpowiadał, że tylko się ze mną droczy. Nie wątpiłam, że rozejrzał się po moim mieszkaniu, ale nie przypuszczałam, by grzebał w mojej bieliźnie. Po prawdzie, niewiele jej miałam, a i to było niespecjalnie wyrafinowane. Mimo wszystko czułam jednak, że naruszono moją prywatność. Poczęstowałabym go pieprzem bez zastanowienia, ale nie ufałam pojmnikowi w swej dłoni. W końcu należał do niego.

Zakołysał się na obcasach.

No i co, nie zaprosisz mnie do środka? Nie chcesz wiedzieć, jak się nazywam? I dlaczego tu przyszedłem?

Wal.

Nie tutaj. – Pokręcił głową. – Muszę wejść do mieszkania i usiąść. Miałem dziś ciężki dzień.

Nie ma mowy. Gadaj tutaj.

Wolałbym w środku. To bardziej cywilizowane. Jakbyśmy byli przyjaciółmi.

Nie jesteśmy przyjaciółmi. I jeśli nie zaczniesz gadać ze mną tutaj, to poczęstuję cię pieprzem.

Był mojego wzrostu, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów, i miał posturę ulicznego hydrantu. Trudno było określić jego wiek. Może pod czterdziestkę. Kasztanowe, rzednące włosy. Brwi wyglądały jak naszpikowane sterydami. Na nogach miał podniszczone adidasy, poza tym był ubrany w czarne lewisy i ciemnoszarą bluzę.

Westchnął głęboko i wyciągnął zza pazuchy colta kaliber 0.38.

To nie jest dobry pomysł z tym pieprzem – oświadczył. – Musiałbym cię zastrzelić.

Poczułam, jak opada we mnie żołądek, a serce zaczyna mi walić w piersi. Pomyślałam o zdjęciach i o tym, jak ktoś dał się zabić i poćwiartować. Fred jakimś cudem został w to wplątany. A teraz zostałam wplątana ja. I było bardzo prawdopodobne, że trzyma mnie na muszce facet, który miał bezpośredni związek z tym sfotografowanym workiem.