Выбрать главу

Droga powrotna do domu upłynęła w milczeniu. Komandos skręcił na parking, a ja tymczasem rozejrzałam się szybko, szukając wzrokiem niebezpiecznych osobników. Nie dostrzegłam nikogo i otworzyłam drzwi, nim wóz zatrzymał się na dobre. Nie było sensu pozostawać w ciem-

222 ności, sam na sam z Komandosem. Kuszenie losu. Zrobiłam już z siebie idiotkę ostatnim razem, kiedy się niemal upiłam.

– Spieszno ci gdzieś? – spytał.

– Mam parę rzeczy do zrobienia. Zamierzałam wysiąść z wozu, kiedy chwycił mnie za kark.

– Uważaj na siebie – powiedział.

– T-t-tak – zająknęłam się.

– I masz nosić broń.

– Tak.

– Załadowaną.

– Okay, załadowaną. Cofnął rękę.

– Słodkich snów.

Pobiegłam do wejścia, ruszyłam schodami na górę, wpadłam do mieszkania i zadzwoniłam do Mary Lou.

– Potrzebuję pomocy na czatach – wyjaśniłam. – Czy Lenny może posiedzieć z dzieciakami?

Lenny jest mężem Mary Lou. Miły facet, ale nie ma zbyt wiele pod stropem. Jego żonie to nie przeszkadza. Bardziej ją interesuje to, co chłop ma niżej.

– Kogo obserwujemy?

– Morellego.

– Och, kochanie, więc już słyszałaś?

– Co miałam słyszeć?

– Oho! Nie słyszałaś?

– Co? Co, do diabła?

– Terry Gilman.

Ciach. Strzał prosto w serce.

– Co Terry?

– Plotka głosi, że widziano ją zeszłej nocy z Joem. Jezu, w Burg nic się nie ukryje.

– Znam tę historię. Coś jeszcze?

– To wszystko.

– Jest też zaangażowany w jakąś robotę, która ma związek ze zniknięciem wuja Freda. Nie chce mi nic powiedzieć.

– Dupek.

– Fakt. I to po tym, jak ofiarowałam mu kilka najlepszych tygodni swego życia. Tak czy siak, pracuje chyba w nocy, więc pomyślałam sobie, że sama sprawdzę, co kombinuje.

– Przyjedziesz po mnie porschem?

– Porsche uległ awarii. Miałam nadzieję, że poprowadzisz – wyjaśniłam. – Boję się, że Morelli może rozpoznać buicka.

– Nie ma problemu.

– Włóż tenisówki i coś ciemnego.

Ostatnim razem, kiedy prowadziłyśmy obserwację, Mary Lou włożyła szpilki i złote klipsy wielkości talerzy obiadowych. Nie było to wcielenie niewidzialnego obserwatora.

Briggs stał za mną.

– Chcesz szpiegować Morellego? Szkoda, że tego nie zobaczę.

– Nie pozostawia mi wyboru.

– Założę się o pięć dolców, że cię przyuważy.

– Stoi.

– Być może istnieje wiarygodne wytłumaczenie całej tej historii z Terry Gilman – oświadczyłam.

– Tak? Na przykład takie, że z niego kawał kutasa -zauważyła Mary Lou.

To właśnie między innymi lubię w Mary Lou. Zawsze jest skłonna spodziewać się po każdym tego, co najgorsze. To nietrudne w przypadku Morellego. Nigdy się specjalnie nie przejmował opinią i nigdy nie próbował naprawiać swojej reputacji łobuza. A w przeszłości całkowicie na nią zasługiwał.

Siedziałyśmy w minivanie Mary Lou. Pachniał gumi-siami, lizakami winogronowymi i cheeseburgerami. A kiedy się odwracałam, żeby spojrzeć przez tylną szybę, mój wzrok napotykał dwa foteliki dziecięce. Ich widok sprawiał, że miałam ochotę wycofać się z całej tej draki.

Tkwiłyśmy jak kołki przed domem Morellego, wpatrując się w okna frontowe, lecz niczego nie mogłyśmy dojrzeć. Światło się paliło, ale zasłony były zaciągnięte. Jego pikap stał przy krawężniku, więc Morelli był pewnie w domu, choć nie dałabym sobie uciąć ręki. Mieszkał w szeregowcu, co utrudniało obserwację, bo nie mogjyśmy obejść budynku i podkraść się od tyłu.

– Tak nic nie zobaczymy – oświadczyłam. – Zaparkujmy w przecznicy i wysiądźmy.

Mary Lou poszła za moimi wskazówkami i ubrała się na czarno. Czarna skórzana kurtka z frędzlami przy rękawach, tego samego koloru obcisłe spodnie, też ze skóry. Jeśli chodzi o buty, wybrała kompromis między tenisówkami i jej ulubionymi szpilkami. Włożyła czarne kowbojki.

Dom Morellego stał w połowie drogi do następnej przecznicy, podwórze na tyłach wychodziło na wąską alejkę. Granice podwórza z obu stron wyznaczał zaniedbany żywopłot. Morelli nie odkrył jeszcze rozkoszy ogrodnictwa.

Niebo było zasnute chmurami. Ani śladu księżyca. Mroku w alejce nie rozpraszał blask latarń. Idealna sytuacja. Im ciemniej, tym lepiej. Miałam na sobie szelki z miotaczem pieprzu, latarką, rewolwerem Smith and Wesson kaliber 0.38, paralizatorem elektrycznym i komórką. Cały czas sprawdzałam, czy nie siedzi nam na ogonie Ramirez, ale nikogo nie dostrzegłam. Nie powiem, by fakt ten dodał mi otuchy, bo dostrzeganie Ramireza nie było moją mocną stroną.

Dotarłyśmy alejką pod dom Morellego. W kuchni paliło się światło. Rolety przy oknie i tylnych drzwiach były akurat podniesione. Za szybą mignęła sylwetka Morellego, a wtedy cofnęłyśmy się szybko do cienia. Po chwili znów się pojawił w polu widzenia i zaczął coś robić przy blacie szafki. Pewnie szykował sobie jedzenie.

Usłyszałyśmy, jak w kuchni dzwoni telefon. Morelli odebrał i zaczął chodzić ze słuchawką w ręku.

– Nie jest chyba zadowolony z tego, co słyszy – zauważyła Mary Lou. – Nawet się nie uśmiechnie.

Morelli odłożył słuchawkę i zjadł kanapkę, wciąż stojąc przy szafce. Popił colą. Uznałam to za dobry znak. Gdyby miał spędzić noc w domu, wybrałby pewnie piwo. Zgasił światło i wyszedł z kuchni.

Teraz byłam w kropce. Nie wiedziałam, z której strony domu mam prowadzić obserwację. Bałam się, że nie zauważę, jak Morelli wychodzi z mieszkania. Zanim dobiegłabym do wczu i ruszyła za nim, byłoby już pewnie za późno. Mogłyśmy się z Mary Lou rozdzielić, ale nie po to wzięłam ją ze sobą, żeby się rozdzielać. Potrzebna mi była jeszcze jedna para oczu wypatrujących Ramireza.

– Chodźmy – powiedziałam, przemykając się w stronę domu. – Musimy podejść bliżej.

Przycisnęłam nos do szyby w drzwiach kuchennych. Widziałam całe mieszkanie na przestrzał, łącznie z jadalnią. Słyszałam włączony telewizor, ale był poza zasięgiem mojego wzroku. Tak jak Morelli.

– Widzisz go? – dopytywała się Mary Lou.

– Nie.

Razem ze mną zaglądała do środka przez szybę.

– Szkoda, że nie widać stąd drzwi frontowych. Jak się zorientujemy, czy wyszedł?

– Zgasi światło.

Cyk. Światło zgasło, a my usłyszałyśmy, jak ktoś wychodzi z domu.

– Cholera!

Odskoczyłam od drzwi kuchennych i pędem ruszyłam w stronę samochodu.

Mary Lou pobiegła za mną i muszę powiedzieć, że szło jej całkiem nieźle, zważywszy na obcisłe spodnie i kowbojskie buty, a także fakt, iż miała nogi krótsze od moich o kilka centymetrów.

Wpakowałyśmy się jedna przez drugą do wozu. Mary Lou udało się wepchnąć kluczyk do stacyjki i po chwili samochód młodej mamuśki przestawił się na tryb pościgowy. Wypadłyśmy zza zakrętu i zdążyłyśmy zobaczyć, jak tylne światła samochodu Morellego znikają, gdy skręcił w prawo dwie przecznice dalej.

– Świetnie – uznałam. – Nie będziemy trzymać się zbyt blisko, żeby nas nie zauważył.

– Myślisz, że jedzie na spotkanie z Terry?