– Mam smaczne ciasto czekoladowe na deser – poinformowała matka.
Skorzystałam z telefonu w kuchni i zostawiłam Komandosowi nową wiadomość na sekretarce.
Przepraszam za moją komórkę. Siadła mi bateria. Będę w domu za jakieś pół godziny. Muszę z tobą pogadać.
Potem zadzwoniłam do Mary Lou i poprosiłam, żeby podwiozła mnie do domu. Uważałam, że nie powinnam prosić o to ojca, skoro dopiero co oberwał ładunkiem elektrycznym. Nie chciałam też fatygować matki. Musiałaby zostawić ojca i babkę samych w domu. Ale przede wszystkim nie chciałam być przy awanturze, jaką ojciec zrobi babce, gdy się ocknie.
– Nie mogłam się wprost doczekać, kiedy wreszcie zadzwonisz – wyznała Mary Lou, kiedy wsiadłam do jej wozu. – Jak ci poszło zeszłej nocy z Morellim?
– Niewiele się wydarzyło. Rozmawialiśmy o sprawie, nad którą teraz pracuje, a potem odwiózł mnie do domu.
– To wszystko?
– Mniej więcej.
– Żadnego bara-bara?
– Żadnego.
– Pozwolisz, że podsumuję. Zeszłej nocy byłaś z dwoma najbardziej pociągającymi facetami na świecie i nie zbajerowałaś żadnego z nich?
– Bajerowanie mężczyzn to nie wszystko. Są w życiu jeszcze inne rzeczy.
– Co na przykład?
– Bajerowanie siebie.
– Nie wiesz, że od masturbacji można oślepnąć?
– Nie to miałam na myśli! Chciałam powiedzieć, że można być zadowolonym z samego siebie. Rozumiesz, tak jak wtedy, gdy wykonujesz dobrze jakąś robotę. Albo ustanawiasz dla siebie twarde zasady i ich przestrzegasz.
Mary Lou obrzuciła mnie pełnym powątpiewania spojrzeniem.
– Że co?
– No dobra, nigdy nie zdobyłam się na nic takiego, ale przecież mogłabym!
– A świnie umieją fruwać – skomentowała Mary Lou. – Osobiście wolałabym orgazm.
Skręciła na parking i zahamowała tak gwałtownie, że pasy wpiły się nam w ramiona.
– Rany Boga! – zawołała. – Widzisz to samo, co ja? Tuż przy wejściu, w cieniu, stał mercedes Komandosa.
– Cholera – zaklęła Mary Lou. – Gdyby to na mnie czekał, potrzebowałabym środków uspokajających.
Komandos opierał się o wóz, ręce skrzyżował na piersi. Stał bez ruchu i wyglądał groźnie w wieczornej ciemności. Nie dziwiłam się Mary Lou.
– Dzięki za podwiezienie – powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego sylwetki. Próbowałam odgadnąć, w jakim jest nastroju.
– Dasz sobie radę? Wygląda tak… niebezpiecznie.
– To te jego włosy.
– Nie tylko.
Włosy, oczy, usta, ciało, broń przy biodrze…
– Zadzwonię jutro – obiecałam. – Nie martw się. Nie jest taki groźny, na jakiego wygląda.
No dobra, zdarza mi się czasem zełgać, ale zawsze w szlachetnym celu. Nie było sensu narażać Mary Lou na noc pełną stresów.
Posłała mu ostatnie spojrzenie i czym prędzej zwiała z parkingu. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie.
– Gdzie bmw? – spytał Komandos. Wyjęłam z torby tablice rejestracyjne wraz z kawałkiem deski rozdzielczej i wręczyłam mu.
– Miałam pewien problem…
Brwi powędrowały mu w górę, a w kącikach ust zaczął drgać uśmieszek.
– Tylko tyle zostało z wozu? Skinęłam głową i przełknęłam ślinę.
– Skradziono go. Uśmiechał się coraz szerzej.
– I złodzieje zostawili tablicę i numer rejestracyjny? Miło z ich strony.
Wcale nie uważałam, że to miło. Uważałam, że to wszawo. Właściwie uważałam, że całe moje życie jest wszawe. Bomba, Ramirez, wuj Fred – i gdy już sądziłam, że coś uda mi się osiągnąć i kogoś złapać, ukradli mi samochód. Cały wszawy świat odwracał się ode mnie z niechęcią.
– Życie jest wredne – oświadczyłam. Z oka wytrysnęła mi łza i spłynęła po policzku. Cholera.
Komandos przyglądał mi się przez chwilę, potem odwrócił się i rzucił tablice rejestracyjne na tylne siedzenie mercedesa.
– To był tylko samochód, dziecinko. Nic ważnego.
– Nie chodzi tylko o samochód. Chodzi o wszystko. -Wymknęła mi się kolejna łza. – Mam tyle problemów.
Był bardzo blisko. Czułam ciepło jego ciała. I widziałam w mroku szeroko otwarte ciemne oczy.
– Dam ci jeszcze jeden powód do zmartwienia -oświadczył. I pocałował mnie – jego dłoń na moim karku, usta na moich ustach, z początku delikatnie, potem poważnie i zdecydowanie. Przyciągnął mnie bliżej i znowu pocałował, a ja poczułam falę pożądania, gorącą, płynną i groźną.
– O rany – wyszeptałam.
– Tak – potwierdził. – Pomyśl o tym.
– Myślę, że… to zły pomysł.
– Oczywiście, że zły – przytaknął. – Gdyby było inaczej, już dawno wylądowałbym w twoim łóżku. – Wyjął z kieszeni kurtki notes. – Mam dla ciebie robotę na jutro. Młody szejk wraca do domu i trzeba go odwieźć na lotnisko.
– Nic z tego! Niedoczekanie, żebym znów miała wozić tego gówniarza.
– Spójrz na to z innej strony, Steph. Zasłużył sobie na to.
Komandos miał rację.
– Okay. I tak nie mam nic innego do roboty – powiedziałam.
– Instrukcje na kartce. Czołg przyprowadzi ci samochód.
Po czym zniknął.
O mój Boże – jęknęłam. – Co ja zrobiłam? Pobiegłam do holu i wcisnęłam guzik od windy, wciąż gadając do siebie:
– On mnie pocałował i ja go pocałowałam. Co mi przyszło do głowy? – Zrobiłam zniecierpliwioną minę. -Przyszło mi do głowy… TAK!
Drzwi windy rozsunęły się i z jej wnętrza wyszedł prosto na mnie Ramirez.
– Witaj, Stephanie – powiedział. – Czempion czekał na ciebie.
Wrzasnęłam i odskoczyłam, ale ponieważ głowę miałam zajętą Komandosem, a nie Ramirezem, działałam nie dość szybko. Ramirez chwycił mnie garścią za włosy i szarpnął w stronę wyjścia.
– Już czas – oznajmił. – Zaraz się przekonasz, co to znaczy być z prawdziwym mężczyzną. A potem, jak już Czempion z tobą skończy, będziesz gotowa na spotkanie z Bogiem.
Potknęłam się i upadłam na jedno kolano, a on mnie ciągnął dalej. Dłoń trzymałam w torebce, ale nie mogłam znaleźć rewolweru ani paralizatora. Za dużo drobiazgów. Zamachnęłam się torbą i walnęłam go z całej siły w twarz. Zatrzymał się, ale nie upadł.
– To nie było miłe, Stephanie – powiedział. – Zapłacisz za to. Zostaniesz ukarana, zanim pójdziesz do Boga.
Zaparłam się obcasami w miejscu i wrzasnęłam, najgłośniej jak umiałam.
Na parterze otworzyły się drzwi dwóch mieszkań.
– Co się tu dzieje? – spytała pani Sanders. Pani Keene też wyjrzała na korytarz.
– Właśnie, co to za hałasy?
– Wezwijcie policję! – krzyknęłam. – Pomocy! Wezwijcie policję!
– Nie martw się, kochanie! – zawołała pani Keene. -Mam broń.
Wypaliła dwa razy i rozwaliła lampę pod sufitem.
– Trafiłam go? – spytała. – Czy strzelić jeszcze raz? Pani Keene miała kataraktę i nosiła szkła tak grube, jak dno butelki od piwa.
Ramirez rzucił się do drzwi już po pierwszym strzale.
– Chybiła pani, ale w porządku. Nieźle się wystraszył.
– Mamy wezwać policję?
– Zajmę się tym – powiedziałam. – Dzięki.
Wszyscy uważali mnie za wielką zawodową łowczynię nagród, ruszyłam więc spokojnie w stronę schodów, a potem wchodziłam na górę, stopień po stopniu, nakazując sobie zachowanie zimnej krwi. Dojdź do swojego mieszkania, myślałam. Zamknij drzwi, wezwij policję. Powinnam znaleźć broń i pobiec za Ramirezem na parking. Ale prawda była taka, że się bałam. I szczerze mówiąc, nie strzelałam za dobrze. Lepiej zostawić to policji.
Nim dotarłam do drzwi, miałam już klucz w ręku. Wzięłam głęboki oddech i trafiłam w zamek za pierwszym razem. W mieszkaniu było ciemno i cicho. Briggs nie kładł się tak wcześnie. Pewnie gdzieś wyszedł. Rex biegał w swoim kółku. Na sekretarce paliła się czerwona lampka. Dwie wiadomości. Podejrzewałam, że jedna jest od Komandosa, jeszcze z popołudnia. Zapaliłam światło, postawiłam torbę na szafce kuchennej i włączyłam taśmę.