Выбрать главу

Matka i babka popatrzyły po sobie.

O co chodzi? – spytałam.

Załatwiał pewnie jakieś osobiste sprawy – wyjaśniła matka. – Nie zawracaj sobie tym głowy.

Może zdradzicie mi wielki sekret?

Kolejna wymiana spojrzeń między matką a babką.

Sekrety są dwojakiego rodzaju – oświadczyła babka. – W pierwszym przypadku nikt nie zna sekretu. W drugim wszyscy go znają, ale udają, że go nie znają. To właśnie ten przypadek.

Więc?

Chodzi o jego dziewczyny.

Dziewczyny?

Fred zawsze ma jakąś na boku – wyznała babka. -Powinien być politykiem.

Chcesz powiedzieć, że Fred miewa romanse? Jest po siedemdziesiątce!

Kryzys wieku średniego – skomentowała babka.

Siedemdziesiątka to nie wiek średni – zauważyłam. -Wiek średni to czterdziestka.

Babka poruszyła nerwowo swoimi czułkami.

Zależy, jak długo chce się żyć. Zwróciłam się do matki.

Wiedziałaś o tym?

Matka wyjęła z lodówki kilka torebek krojonego mięsa i wyłożyła je na talerz.

Ten człowiek był przez całe życie kobieciarzem. Nie wiem, jak Mabel to znosiła.

Chlała – wyjaśniła krótko babka. Zrobiłam sobie kanapkę z wątrobianką i zaniosłam do stołu.

Myślicie, że wuj Fred mógł zwiać z jakąś dziewczyną?

Bardziej prawdopodobne, że jakiś mąż porwał Freda i wywiózł go na wysypisko śmieci – powiedziała babka. -Jakoś nie mieści mi się w głowie, żeby ten dusigrosz zapłacił za pranie, skoro zamierzał zwiać ze swoją flamą.

Orientujecie się, do której chodził?

Trudno było nadążyć – odparła babka i popatrzyła na matkę. – Jak myślisz, Ellen? Wciąż widuje Lorettę Walenowski?

Podobno to już nieaktualne – odparła matka. Odezwał się telefon komórkowy w mojej torebce.

Cześć, cukiereczku – powitał mnie Morelli. – Co to za klęska?

Skąd wiesz, że klęska?

Zostawiłaś mi trzy razy wiadomość, do tego na pagerze. Albo coś się stało, albo bardzo mnie potrzebujesz, poza tym mam dziś kiepski dzień.

Muszę z tobą pogadać.

Teraz?

To potrwa najwyżej minutę.

„Rondelek” to bar przekąskowy niedaleko szpitala, ale powinien nazywać się raczej „Otchłań Tłuszczu”. Morelli przyszedł pierwszy. Stał z kubkiem zimnego napoju w dłoni i wyglądał tak, jakby nie mógł doczekać się końca dnia.

Uśmiechnął się na mój widok… miłym uśmiechem, którym zapłonęły też jego oczy. Otoczył mnie ramieniem, przyciągnął do siebie i pocałował.

Jednak dzień nie jest taki całkiem nieudany -oświadczył.

Mamy problem rodzinny.

Wuj Fred?

Jezu, ty wiesz o wszystkim. Powinieneś być policjantem.

Mądrala – skomentował Morelli. – O co chodzi? Wręczyłam mu paczkę ze zdjęciami.

Mabel znalazła to w biurku Freda dziś rano. Przejrzał fotografie.

Chryste. A co to takiego?

Wygląda jak części ciała.

Postukał mnie plikiem zdjęć po głowie.

Dowcipna jesteś.

Masz jakiś pomysł?

Powinny trafić do Arniego Motta – odparł. – To on prowadzi śledztwo. \

Arnie Mott jest gjupr jak but z lewej nogi.

Wiem. Ale to on jest szefem. Mogę mu to przekazać.

No i co o tym myślisz?

Joe pokręcił głową, wciąż studiując zdjęcie na samym wierzchu.

Nie wiem, ale wyglądają na prawdziwe.

Wykonałam niezgodny z przepisami nawrót na Hamil-ton i zaparkowałam niedaleko biura, za czarnym mercedesem S600Y, który, jak podejrzewałam, należał do Komandosa. Komandos zmieniał samochody, tak jak inni mężczyźni zmieniają skarpetki. Były zawsze czarne i drogie. Pod tym względem nie różniły się od siebie.

Connie podniosła wzrok, gdy wpadłam do biura.

Briggs miał naprawdę tylko metr wzrostu? – spytała.

Miał metr wzrostu i nie przejawiał zrozumienia. Powinnam zapoznać się z rysopisem faceta na podaniu o kaucję, zanim zapukałam do jego drzwi. Nie sądzę, byś miała dla mnie coś nowego.

Przykro mi – powiedziała Connie. – Nic.

Koszmarny dzień. Zaginął wuj Fred. Wyszedł w piątek po sprawunki i nikt go więcej nie widział. Samochód znalazł się na parkingu pod Grand Union.

Uznałam, że nie ma sensu wspominać o poćwiartowanych zwłokach.

Miałam wuja, który raz zrobił to samo – wtrąciła Lula. – Doszedł aż do Perth Amboy, zanim ktoś go znalazł. Najedliśmy się strachu.

Drzwi do dalszej części biura były zamknięte, a Komandosa nie było nigdzie widać, domyśliłam się więc, że rozmawia z Yinniem. Spojrzałam wymownie w tamtą stronę.

Komandos u szefa?

Tak – odparła Connie. – Odwalił dla niego jakąś robotę.

Robotę?

Nie pytaj.

Nic z branży?

Absolutnie.

Wyszłam z biura i czekałam na zewnątrz. Komandos pojawił się pięć minut później. Komandos to pół Kubań-czyk, pół Amerykanin. Rysy ma anglosaskie, oczy latynoskie, skórę koloru kawy, a ciało niemal doskonałe. Włosy zaczesane do tyłu i związane w kucyk. Był akurat ubrany w czarny podkoszulek, który przylegał do niego niczym tatuaż, i czarne spodnie, jakie noszą antyterroryści, wsunięte w wysokie czarne buty.

Się masz – przywitałam go.

Komandos popatrzył na mnie znad ciemnych okularów.

Się masz.

Obrzuciłam łakomym spojrzeniem jego samochód.

Niezły mercedes.

Środek transportu – rzekł zwięźle. – Nic specjalnego. W porównaniu z czym? Batmobilem?

Connie mówiła, że rozmawiałeś z Yinniem.

Załatwiałem interes, dziecinko. Ja nie rozmawiam z Yinniem.

A więc właśnie chciałabym z tobą przedyskutować… interes. Wiesz, że byłeś moim mistrzem w robocie łowcy nagród?

Jak w Pigmalionie. Eliza Doolittle i Henry Higgins walczą ze złem w Trenton.

Tak. Prawda jest taka, że ten biznes nie idzie zbyt dobrze.

Nikt nie wieje.

To też.

Komandos oparł się o samochód i skrzyżował ramiona na piersi.

No i?

Pomyślałam sobie, żeby zająć się czymś jeszcze.

No i?

I pomyślałam też, że mógłbyś mi pomóc.

Chcesz nabyć pakiet akcji? Zainwestować forsę?

Nie. Chcę zarobić forsę. Odchylił głowę i zaśmiał się cicho.

Nie nadajesz się do tego, dziecinko.

Zmrużyłam oczy.

Okay – rzekł w końcu. – Co ci chodzi po głowie?

Coś legalnego.

Są różne rodzaje legalności.

Coś całkowicie legalnego. Komandos nachylił się do mnie.

Pozwól, że zapoznani cię z moją etyką zawodową -powiedział ściszonym głosem. – Nie robię niczego, co uważam za moralnie niewłaściwe. Ale czasem mój kodeks odbiega od normy. Czasem mój kodeks jest nie do końca zgodny z oficjalnym prawem. Większość moich działań obejmuje tę szarą strefę, która rozciąga się poza granicami całkowitej legalności.

Więc dobra, co powiesz na to, by podsunąć mi coś z grubsza legalnego i zdecydowanie słusznego w aspekcie moralnym?

Jesteś pewna, że tego chcesz?

Tak. – Nie. Ani trochę.

Twarz Komandosa nie wyrażała żadnych uczuć.

Pomyślę o tym.

Wsunął się za kierownicę swojego wozu. Po chwili silnik zaskoczył i mój mistrz oddalił się.

A ja zostałam z zaginionym wujem, który – niewykluczone – poćwiartował jakąś kobietę, jej rozkawałkowane zwłoki zaś wepchnął do worka na śmieci. Zalegałam też z czynszem. Musiałam sobie jakoś poradzić zarówno z jednym, jak i drugim.

ROZDZIAŁ 2

Wróciłam do Cloverleaf Apartments i zostawiłam wóz na parkingu. Z tylnego siedzenia wzięłam czarne nylonowe szelki i przypięłam je, a wraz z nimi paralizator elektryczny, rozpylacz pieprzu i kajdanki. Potem udałam się na poszukiwanie dozorcy. Dziesięć minut później miałam już klucze do mieszkania Briggsa i stałam pod jego drzwiami. Zapukałam dwa razy i wrzasnęłam „kontrola”. Żadnej odpowiedzi. Otworzyłam drzwi kluczem i weszłam do środka. Briggsa nie było.

Cierpliwość to cecha, jaką musi się odznaczać dobry łowca nagród. Odczuwam jej brak. Rozejrzałam się za krzesłem i usiadłam naprzeciwko drzwi. Powiedziałam Sobie, że będę czekać aż do skutku, ale wiedziałam, że to kłamstwo. Po pierwsze, przebywanie w mieszkaniu Briggsa było odrobinę nielegalne. Po drugie, bałam się jak diabli. No dobra, Briggs miał tylko metr wzrostu… co wcale nie znaczyło, że nie może użyć broni. Albo że nie ma przyjaciół, którzy przypominają koszykarzy i są nieźle stuknięci.

Siedziałam tak już ponad godzinę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi, a ja zobaczyłam, jak ktoś wsuwa do środka małą karteczkę.

Droga frajerko, wiem, że tam jesteś. Nie mam zamiaru wchodzić, dopóki nie znikniesz.

Wspaniale.

Dom, w którym mieszkam, uderzająco przypomina Cloverleaf. Ta sama ceglana bryła, to samo minimalisty-czne podejście do szczegółów. Większość mieszkańców stanowią starsi obywatele, plus kilku Latynosów, którzy rozpraszają monotonię życia. Po wyjściu od Briggsa wróciłam prosto do siebie. Po drodze wyjęłam ze skrzynki pocztę i nie musiałam do niej zaglądać, by wiedzieć, co to jest. Rachunki, rachunki, rachunki. Otworzyłam drzwi, rzuciłam korespondencję na blat szafki kuchennej i włączyłam sekretarkę. Żadnej wiadomości. Mój chomik, Rex, spał w swojej klatce, skulony w puszce po zupie.