Wróciłyśmy do wozu i zagłębiłyśmy się w skórzane fotele.
– Kocham ten samochód – oświadczyła Lula. – Czuję się w nim kurewsko dobrze.
Wiedziałam doskonale, co ma na myśli. Była to fantastyczna maszyna. Nieważne, czy to prawda – prowadząc taki wóz, czujesz się ładniejsza, bardziej sexy, odważniej-sza i bystrzejsza. Komandos miał rację z poszerzaniem horyzontów. Kiedy prowadziłam porsche, postrzegałam siebie jako osobę o szerszych horyzontach.
Wrzuciłam bieg i ruszyłam w stronę bramy. Parking był ogrodzony wysoką drucianą siatką. Śmieciarki stały w głębi placu, wozy pracowników i interesantów bliżej wjazdu. Dwuskrzydłowa brama prowadziła prosto na ulicę. W nocy ją prawdopodobnie zamykano. Była dostatecznie szeroka, by mogły się w niej minąć dwie śmieciarki.
Zatrzymałam się przy bramie, spojrzałam w lewo i zobaczyłam, że na parking wraca pierwsza tego dnia śmieciarka. Był to prawdziwy kolos. Zielono-biały potwór zbliżał się z hukiem, wprawiając ziemię w drżenie. Jego cielsko poprzedzał odór zgnilizny, a przyjazd obwieszczały mewy pikujące z nieba całymi stadami.
Ciężarówka zatoczyła szeroki łuk, by wjechać na plac, a Lula aż podskoczyła na swoim fotelu.
– Ja chrzanię, facet nas nie widzi. Bierze zakręt, jakby droga należała do niego.
Wrzuciłam wsteczny, ale było za późno. Śmieciarka otarła się o porsche, zdzierając z boku włókno szklane. Wcisnęłam klakson, a kierowca ciężarówki stanął i spojrzał na nas z góry zdumiony.
Lula wyskoczyła z wozu wściekła jak diabli, a ja poszłam w jej ślady, przełażąc przez fotel pasażera, bo karoseria z mojej strony była porządnie wgnieciona przez tego potwora.
– Jezu, szanowna pani! – jęknął kierowca. – Nie wiem, jak to się stało. Nie widziałem pani wozu. Dopiero jak zaczęła pani trąbić, to się skapowałem.
– To nie załatwia sprawy – oświadczyła Lula. – Ten wóz to porsche. Wiesz pan, co ona musiała zrobić, żeby go dostać? No, tak po prawdzie, to nic jeszcze nie zrobiła, ale jak jej się poszczęści, to będzie musiała zrobić bardzo dużo. Lepiej żeby ta firma była ubezpieczona – zwróciła się do mnie. – Musisz wymienić z panem dane. Od tego zawsze trzeba zacząć. Masz kartę swojej firmy ubezpieczeniowej?
– Nie wiem. Chyba wszystko jest w schowku na dokumenty – odparłam.
– Poszukam – powiedziała. – Nie mogę uwierzyć, że coś takiego przytrafiło się porsche. Ludzie powinni być ostrożniejsi, jak widzą na drodze porsche. – Wcisnęła głowę do wozu, pogrzebała w schowku i już po sekundzie stała przy mnie. – Chyba mam. – Podała mi kartę. – A to twoja torba. Pewnie potrzebne ci będzie prawo jazdy.
– Może zawołamy tego faceta z biura – podsunął kierowca. – Zajmie się wszystkim.
Pomyślałam, że to dobry pomysł. I gdy nad tym dyskutowaliśmy, rozważałam w duchu, czy nie wymknąć się niepostrzeżenie. Chciałam kupić sobie bilet do Rio w jedną stronę. Nie miałam najmniejszej ochoty wyjaśniać całej sprawy Komandosowi.
– Tak, powinniśmy iść do tego faceta – zgodziła się Lula. – Mogłam doznać urazu szyi czy czegoś w tym rodzaju. Czuję to. Chyba muszę usiąść.
W innej sytuacji popukałabym się w głowę, ale teraz pomyślałam, że lepiej zachować energię na przyszłość.
A nuż Lula dozna nagłego paraliżu z powodu urazu odniesionego przy prędkości kilometra na godzinę?
Ruszyliśmy wszyscy do budynku i byliśmy już w środku, gdy rozległ się głośny wybuch. Stanęliśmy jak wryci i popatrzyliśmy po sobie. Chwila osłupienia minęła, po czym rzuciliśmy się w stronę drzwi.
Wypadliśmy na zewnątrz, ale zatrzymała nas druga eksplozja. Z porsche wyskoczyły płomienie i zaczęły lizać podwozie ciężarówki.
– O w mordę! – krzyknął kierowca. – Chować się! Mam pełen bak paliwa.
– Naprawdę? – spytała z przerażeniem w głosie Lula.
I wtedy rąbnęło. Duduuum! I start rakiety. Śmieciarka uniosła się nad asfaltem. Koła i drzwi odfrunęły jak latające talerze, ciężarówka opadła z blaszanym łoskotem, przechyliła się na bok i runęła na mój wściekle płonący wóz, zmieniając go w naleśnik.
Przylgnęliśmy do ściany budynku, podczas gdy wokół padał deszcz metalowych i gumowych kawałków.
– Oho – zaopiniowała Lula. – Żadne cuda tego świata nie ocalą wozu twego.
– Nie rozumiem – zdumiał się kierowca. – To było tylko lekkie otarcie. Skąd ten wybuch?
– Tak właśnie zachowują się jej samochody – wyjaśniła Lula. – Wybuchają. Ale muszę panu powiedzieć, że ten numer był jak dotąd najlepszy. Po raz pierwszy wywaliła w powietrze śmieciarkę. Raz w jej półciężarówkę walnął pocisk przeciwczołgowy. Też było nieźle, ale z tym nie ma żadnego porównania.
Wyjęłam z torby komórkę i zadzwoniłam do Morellego.
ROZDZIAŁ 12
Na miejscu pozostał tylko jeden wóz gaśniczy, a strażacy nadzorowali sprzątanie terenu po eksplozji. Sprowadzono dźwig, by usunąć śmieciarkę. Kiedy podniesiono ją z porsche, mogłam schować swój samochód do kieszeni. Connie zabrała Lulę z powrotem do biura, a powracający ze zmiany kierowcy śmieciarek stracili już zainteresowanie i rozchodzili się powoli.
Morelli zjawił się w kilka sekund po pierwszym wozie strażackim i stał teraz niepokojąco blisko mojej skromnej osoby. Oparł pięść o biodro i maglował mnie ze zmrużonymi oczami.
– Powiedz jeszcze raz – nakazał. – Dlaczego Komandos dał ci ten wóz?
– To samochód firmowy. Każdy, kto pracuje z Komandosem, jeździ czarnym wozem, a ponieważ mój był niebieski…
– Dał ci porsche.
Ja też zmrużyłam oczy.
– W czym problem?
– Chcę wiedzieć, co jest między tobą a Komandosem. W tym problem.
– Mówiłam ci już. Pracuję z nim.
Przypuszczałam też, że z nim flirtuję, ale nie uważałam za konieczne składać w tej sprawie zeznań. W końcu przygadywał kocioł garnkowi.
Morelli nie wyglądał na zadowolonego, a już na pewno nie na szczęśliwego.
– Nie sądzę, byś zadała sobie trud i sprawdziła numery rejestracyjne tego wozu.
– Chyba nie.
I było mało prawdopodobne, by mógł to zrobić ktoś w tej chwili, biorąc pod uwagę fakt, że porsche wyleciał w powietrze, a jego wrak miał zaledwie pięć centymetrów grubości.
– Nie martwiło cię, że możesz prowadzić trefny wóz?
– Komandos nie dałby mi trefnego wozu.
– Komandos dałby trefny wóz własnej matce – odparł Morelli. – Jak myślisz, skąd on bierze te wszystkie samochody, które potem rozdaje? Wyciąga je z cylindra?
– Jestem pewna, że da się to jakoś wytłumaczyć.
– Na przykład?
– Na przykład nie wiem. Poza tym w tej chwili interesują mnie bardziej inne rzeczy. Jak choćby to, dlaczego mój wóz eksplodował.
– Dobre pytanie. Nie sądzę, by spowodowała to ta śmieciarka, która otarła ci karoserię. Gdybyś była zwyczajną obywatelką, miałbym kłopoty z wyjaśnieniem tego faktu. Ale ponieważ ty to ty… myślę, że ktoś podłożył bombę.
– Dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego nie eksplodowała, kiedy uruchomiłam silnik?
– Spytałem Murphy'ego. To ekspert od materiałów wybuchowych. Sądzi, że mogła mieć zapalnik czasowy, więc eksplodowałaby na ulicy, a nie na parkingu.
– To może podłożył ją ktoś z firmy śmieciarskiej, ktoś, kto nie chciał, by wybuchła w pobliżu biura?
– Szukaliśmy Stempera, ale nigdzie go nie ma.
– Sprawdziłeś jego wóz?
– Wciąż tu stoi.
– Żartujesz sobie ze mnie? Facet zniknął? Tak po prostu?
Morelli wzruszył ramionami.
– To jeszcze niczego nie dowodzi. Mógł pójść na drinka z przyjacielem. Albo miał dość czekania, aż uprzątną parking, i wrócił do domu.
– Ale zamierzacie go odnaleźć?
– Zgadza się.
– I nie dotarł jeszcze do domu?
– Jeszcze nie.
– Mam pewną teorię. Morelli uśmiechnął się.
– Uwielbiam to.
– Myślę, że Lipinski podkradał forsę. Może Martha Deeter też w tym brała udział, a może to odkryła albo po prostu mu przeszkadzała. Tak czy owak, Lipinski zgarniał chyba coś dla siebie.
Pokazałam Morellemu czeki i opowiedziałam o banku.
– I uważasz, że ten drugi facet, John Curly, też zgarniał forsę?
– Są podobieństwa.
– A Fred zniknął, bo robił za dużo hałasu?
– Nawet więcej.
Opowiedziałam mu o ulotce reklamowej z Megapo-tworem w worku, o Laurze Lipinski, w końcu o Fredzie i liściach.