– Nie powiedziałam mu wiele.
– Wiem. Nic nie zyskał. To pozytywne – pochwalił Morelli i spojrzał mi prosto w oczy. – A skoro już wiesz, co jest grane, zechcesz mi powiedzieć, co zdołałaś ustalić?
– Jasne. Może.
– Chryste – jęknął Morelli.
– Mogjam powiedzieć ci już dawno.
– Przykro mi, za mało wcześniej wiedziałem, żeby poskładać wszystko do kupy.
– To trochę moja wina – przyznałam.
– Tak, zgadza się, trochę twoja. Nie mówisz mi dostatecznie dużo. Trochę moja.
– Jaką grasz rolę u tych ze skarbówki?
– Vito nie chciał gadać z nimi bezpośrednio. Powiedział, że może mówić tylko z kimś, kogo zna. Czuje się chyba pewniej, kiedy informacja przechodzi przez kilka źródeł. Łatwiej wtedy zaprzeczyć, że coś się mówiło. Więc Vito gada z Terry, Terry ze mną, a ja z gośćmi ze skarbówki.
– Kogo konkretnie obserwujecie? Morelli zgasił światło w kuchni.
– Pracownika Vita od ściągania należności. Harveya Tippa.
– Obserwuj go dobrze. Linia jego życia może być dość krótka.
Morelli podrzucił mnie do domu, nim pojechał zastąpić Bronfmana.
– Dzięki – powiedziałam.
Złapał mnie za kołnierz, kiedy chciałam wysiąść.
– Mamy umowę – przypomniał. – Jesteś mi dłużna.
– Teraz?
– Później.
– Kiedy później?
– Ustali się – odparł. – Nie chcę tylko, żebyś zapomniała.
Mało prawdopodobne.
Briggs pracował, kiedy dotarłam na górę.
– Siedzisz do późna – zauważyłam.
– Muszę uporać się z tą robotą. Zostałem w tyle, kiedy się do mnie włamali. Miałem szczęście, że nie znaleźli laptopa w szafie. Większość materiału miałem na dysku, więc nie jest jeszcze tak źle.
Obudziłam się o czwartej i nie mogłam już zasnąć. Leżałam tak przez godzinę, nasłuchując odgłosów na schodach pożarowych i planując drogę ucieczki, gdyby ktoś wrzucił przez okno do sypialni bombę zapalającą. W końcu wstałam i poszłam na palcach do kuchni przygotować sobie coś do jedzenia. Miałam tyle spraw do załatwienia, że z trudem udało mi się je uporządkować. Fred był ostatni na liście. Morelli odbierający ode mnie swój dług znajdował się nieco bliżej jej szczytu.
Briggs przywlókł się za mną do kuchni.
– Znowu nie w sosie?
– Tak. Za dużo zmartwień. Nie mogę spać. – Popatrzyłam na niego z góry. Miał na sobie nocny kombinezo-nik Kubusia Puchatka. – Ładne wdzianko – zauważyłam.
– Mam kłopoty ze znalezieniem odpowiednich rzeczy. Kiedy chcę zrobić na paniach wrażenie, wkładam Spider-mana.
– Trudno być niskim człowiekiem?
– Raz tak, raz nie. Często coś zyskuję, bo ludzie uważają, że jestem słodki. Staram się też korzystać ze statusu osoby należącej do mniejszości.
– Zdążyłam już to zauważyć.
– Trzeba robić użytek z darów bożych – oznajmił.
– Prawda.
– Masz na coś ochotę? Może zagramy w monopol?
– Okay. Ale ja trzymam bank.
O siódmej, kiedy wciąż graliśmy, zadzwonił telefon.
– Jestem na parkingu – odezwał się Komandos. – Zejdziesz na dół, czy mam wejść na górę?
– Dlaczego pytasz? Zwykle włamujesz się bez pozwolenia.
– Nie chciałem cię wystraszyć i przy okazji oberwać.
– Słusznie. O co chodzi?
– Cztery kółka, dziecinko.
Podeszłam do okna, odsunęłam zasłonę i spojrzałam w dół. Komandos stał obok czarnego bmw.
– Zaraz schodzę – rzuciłam w słuchawkę. – Daj mi minutę, muszę się ubrać.
Naciągnęłam dżinsy, wsunęłam stopy w rozczłapane tenisówki, a na koszulę nocną wdziałam obszerny szary sweter. Chwyciłam klucze i ruszyłam w stronę schodów.
– Wyglądasz raczej okropnie – oświadczył na mój widok Komandos.
– Pewien mój znajomy uznał, że to nowa metoda antykoncepcji.
– Nie jest aż tak źle.
Wygładziłam jakąś urojoną fałdę na swetrze i obejrzałam dokładnie fragment sfilcowanej wełny na rękawie. Podniosłam wzrok i zobaczyłam uśmiech na twarzy Komandosa.
– Twoja kolej – zauważył. – Powiedz mi, kiedy będziesz gotowa.
– Na ten samochód? Znów się uśmiechnął.
– Jesteś pewien, że znów chcesz dać mi wóz?
– Ma zainstalowane czujniki na podwoziu. – Pokazał małego pilota, którego trzymał w dłoni. – Włączasz je zielonym przyciskiem. Jeśli coś się rusza pod bryką, to się włącza alarm, a na tablicy rozdzielczej zapala się czerwona lampka. Niestety, samochód nie zna różnicy między kotem, piłką i bombą, więc jak zobaczysz migające światełko, musisz zajrzeć pod spód. Nie jest to idealny system, ale to lepsze, niż gdybyś miała nacisnąć gaz i zamienić się w konfetti. Pewnie ci się nie przyda. Wątpię, by ktoś próbował wysadzić cię w powietrze dwa razy z rzędu.
Wręczył mi pilota i wyjaśnił pozostałe arkana systemu.
– Zupełnie jak James Bond – zauważyłam.
– Masz jakieś plany na dzisiaj?
– Muszę zadzwonić do Morellego i sprawdzić, czy facet z RGC, który miał załatwić ze mną sprawę, pokazał się. Potem pewnie to, co zwykle. Odwiedzę Mabel. Wpadnę do biura. Ponachodzę śmieciarzy.
Będę czujnie wypatrywać Ramireza. Każę się zbadać na głowę.
– Ktoś jest wkurzony, że nie zginęłaś. Może warto włożyć kamizelkę kuloodporną.
Patrzyłam, jak wyjeżdża z parkingu, i zanim wróciłam do siebie, włączyłam alarm w bmw. Dokończyłam grę w monopol, wzięłam prysznic, potrząsnęłam głową w nadziei, że odpowiednio ułożę dzięki temu włosy, i podma-lowałam rzęsy, by ludzie zwracali uwagę na moje oczy, nie dostrzegając reszty.
Przyrządziłam jajecznicę z jednego jajka i spożyłam ją z sokiem pomarańczowym i multiwitaminą. Zdrowe śniadanie na początek dnia – zakładając, że uda mi się przeżyć ranek.
Doszłam do wniosku, że Komandos miał słuszność, jeśli chodzi o kamizelkę. Byłam, co prawda, płaska jak decha, ale czy bez niej wyglądałam lepiej? Miałam na sobie dżinsy, kozaki i T-shirt z kamizelką kuloodporną, przylegającą ściśle do ciała. Na to włożyłam flanelową koszulę, zapinaną na guziki, i pomyślałam, że nie wyglądam tak źle.
Nie zapaliło się światełko alarmowe, kiedy stanęłam przy wozie, usiadłam więc za kierownicą z poczuciem bezpieczeństwa. Dom rodziców zajmował pierwsze miejsce na liście odwiedzin. Przyszło mi do głowy, że nie zawadzi napić się kawy i wysłuchać najświeższych plotek.
Gdy tylko podjechałam pod krawężnik, w drzwiach stanęła babka.
– Rany, niezła maszyna – orzekła, przyglądając się, jak wysiadam i włączani alarm. – Co to za wóz?
– Bmw.
– Przed chwilą przeczytałyśmy w gazecie o twoim por-sche. Jak wyleciał w powietrze. Matka jest w łazience, właśnie zażywa aspirynę.
Wbiegłam na ganek, przeskakując po dwa stopnie naraz.
– Było o tym w gazecie?
– Tak, tyle że jak zwykle bez twojego zdjęcia. Ale zamieścili za to zdjęcie wozu. Jezu, jest płaski jak naleśnik. Wspaniale.
– Napisali coś jeszcze?
– Nazwali cię Bombową Łowczynią Nagród.
Może i mnie przydałaby się aspiryna. Rzuciłam torbę na krzesło i sięgnęłam po gazetę leżącą na stole. Boże, wszystko zamieścili na pierwszej stronie.
– Piszą, że policja jest pewna, że to była bomba -relacjonowała babka. – Ale jak ta ciężarówka runęła na samochód, to chyba z trudem się zorientowali, co się stało.
Do kuchni weszła matka.
– Czyj to samochód stoi pod naszym domem?
– To nowy wóz Stephanie – wyjaśniła babka. – Ekstra, co?
Matka uniosła pytająco brew.
– Dwa nowe wozy? Skąd je bierzesz?
– Samochody firmowe – odparłam.