– Wyszedł na lunch – poinformował mnie strażnik. -Wcześniej niż zwykle.
Żaden problem. I tak Leona przywoływała mnie ruchem ręki.
– Czytałam o tobie w gazecie – wyznała. – Napisali, że w twoim wozie była bomba.
– Tak. A potem zwaliła się na niego śmieciarka.
– To było świetne – skomentowała Lula. – To było coś.
– A rany, mnie nigdy nie przytrafi się nic ekstra -westchnęła z żalem Leona. – Nigdy nie wysadzili mi samochodu ani nic w tym rodzaju.
– Ale za to pracujesz w banku – pocieszyłam ją. – To całkiem fajne. I masz dzieciaki. Dzieciaki są najlepsze.
No dobra, trochę nałgałam z tymi dzieciakami. Nie chciałam, by czuła się źle. Chodzi mi o to, że nie każdy ma tyle szczęścia, żeby posiadać chomika.
– Słuchaj, chcemy sprawdzić, czy nie pracuje tu jakiś podejrzany typ.
Leona była wyraźnie przestraszona.
– W banku?
– No, słowo „podejrzany" jest może trochę niewłaściwe – uspokoiłam ją. – Czy znasz tu kogoś, kto mógłby mieć powiązania z ludźmi nie do końca przestrzegającymi prawa?
Leona nie wyglądała na zaskoczoną.
– Dotyczy to prawie każdego. Marion Beddle nazywała się Grizolli, zanim wyszła za mąż. Wiesz o Yicie Grizol-lim? Dalej jest Phil Zuck od hipotek, mieszka po sąsiedzku z Sy Bernsteinem, prawnikiem, którego wywalili z pale-stry za nielegalne praktyki. Strażnik ma brata w Rahway, który siedzi za włamanie. Mówić dalej?
– Spróbujmy inaczej. Czy jest tu ktoś, komu powodzi się za dobrze jak na jego stanowisko? Ma za dużo pieniędzy, rozumiesz? Albo bardzo ich potrzebuje? Ktoś, kto lubi hazard? Drogie narkotyki?
– Hm, z tym będzie trudniej. Annie Shuman ma chore dziecko. Jakieś schorzenie kości. Mnóstwo rachunków za leczenie. Paru ludzi gra w numerki. Ja też. Rosę White jeździ do Atlantic City i gra na jednorękich bandytach.
– Nie bardzo chwytam, po co ci to wiedzieć – wyznała Lula.
– Trzy firmy mają w tym banku konta. Sądzimy, że założyły je, by umieszczać na nich nielegalne dochody. Może nie bez powodu wybrały ten bank.
– Że niby któryś z pracowników jest w to zamieszany -domyśliła się Lula.
– Rozumiem, do czego zmierzasz – powiedziała Leona. – Sugerujesz, że pierzemy forsę. Pieniądze wpływają na te konta i niemal od razu znikają.
– Nie wiem, czy to można nazwać praniem. Co się potem dzieje z tymi pieniędzmi?
– Nie mam dostępu do takich informacji – wyznała Leona. – Musiałabyś pomówić z kimś z kierownictwa. I pewnie nic by ci nie powiedział. Jestem pewna, że to poufne. Pogadaj z Shempskym.
Czekałyśmy jakiś kwardans, ale Shempsky nie zmaterializował się.
– Może powinnyśmy dorwać tego faceta od żony -zasugerowała Lula. – Założę się, że siedzi u siebie w domu, pije piwo i dokłada starej.
Spojrzałam na zegarek. Południe. Było bardzo prawdopodobne, że Kenyon Lally właśnie wstaje z wyra. Bezrobotni pijacy nie zrywają się o świcie. Dobry moment, żeby go przyskrzynić.
– Okay – zgodziłam się. – Podjedziemy do niego.
– Beemka pasuje w sam raz – zauważyła Lula. – Każdy w dzielnicy pomyśli, że jesteś diler. Wspaniale.
– Wiem, że masz te czujniki i w ogóle – ciągnęła. – Ale i tak siedzę obok ciebie jak na szpilkach.
Wiedziałam bardzo dobrze, o co jej chodzi. Ja czułam się identycznie.
– Mogę zawieźć cię z powrotem do biura, jeśli ci nieswojo.
– Nie, do diabła. Nie jestem taka strachliwa. Tyle że człowiek zaczyna się zastanawiać, wiesz? Tak samo się czułam, jak byłam dziwką. Nigdy nie wiedziałam, kiedy wsiądę do samochodu jakiegoś świra.
– To musiała być ciężka robota.
– W większości miałam stałych klientów, więc nie narzekałam. Najgorzej było wystawać na rogu. Nieważne – upał, zimno czy deszcz, trzeba stać. Ludzie myślą, że najgorsze to leżenie na plecach, ale tak naprawdę najgorsze jest to, że człowiek musi być cały dzień na nogach. Dostałam od tego żylaków. Myślę sobie, że jakbym była lepszą dziwką, to więcej czasu spędzałabym na leżąco niż na stojąco.
Ruszyłam wzdłuż Nottingham do Greenwood, skręciłam w prawo i przejechałam tory kolejowe. Budownictwo czynszowe w Trenton zawsze przypominało mi obóz jeniecki i pod wieloma względami niczym się od niego nie różniło. Choć muszę przyznać, że widywałam gorsze miejsca. Jak choćby Stark Street. Przypuszczam, że w założeniu miały to być apartamenty z ogrodami, ale w rzeczywistości są to bunkry z cementu i cegły, przycupnięte na ubitej ziemi. Gdybym miała określić okolicę jednym słowem, wybrałabym określenie „ponura".
– To następny budynek – powiedziała Lula. – Mieszkanie numer 4B.
Zaparkowałam za rogiem, przecznicę dalej, żeby Lally nie mógł nas zobaczyć, wysiadłam i zaczęłam studiować jego zdjęcie.
– Dobrze, że włożyłaś kamizelkę – oświadczyła Lula. -Przyda się, jak wyjdzie nam na spotkanie komitet powitalny.
Niebo było szare, podwórza zamiatał wiatr. Na ulicy stało kilka wozów, ale poza tym nic się nie działo. Ani śladu psów i dzieci, nikt nie okupował schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Okolica przypominała miasto-widmo, zaprojektowane przez Hitlera.
Stanęłam z Lula pod drzwiami oznaczonymi numerem 4B i nacisnęłam dzwonek.
Otworzył nam Kenyon Lally. Był mojego wzrostu i szczupłej budowy ciała, nosił obwisłe dżinsy i podkoszulek z materiału termoizolacyjnego. Włosy miał w nieładzie, twarz nieogoloną. I wyglądał jak człowiek, który tłucze przez cały dzień kobiety.
– Chryste – zareagowała Lula na jego widok.
– Nie potrzebujemy tu żadnych pieprzonych harcerek -oświadczył Lally. I zatrzasnął nam drzwi przed nosem.
– Nienawidzę, kiedy ludzie to robią- oświadczyła Lula. Ponownie nacisnęłam dzwonek, ale nikt nie zareagował.
– Hej! – wrzasnęła Lula. – Agentki sądowe. Otwieraj drzwi!
– Pierdolcie się! – odkrzyknął Lally.
– Do cholery z tym draństwem – oświadczyła Lula. Kopnęła z całej siły drzwi, które otworzyły się z hukiem na oścież.
Byłyśmy tak zaskoczone, że stanęłyśmy jak wryte. Żadna z nas się nie spodziewała, że z drzwiami pójdzie tak łatwo.
– Budownictwo państwowe – rzuciła Lula pogardliwie, kiwając głową, po czym zwróciła się do Lally'ego: -Zdziwiony jesteś, co?
– Zapłacicie za to – powiedział Lally. Lula stała z rękami w kieszeniach kurtki.
– A może mnie załatwisz? Może mnie dorwiesz, twardzielu?
Lally zaszarżował na Lulę, która wyciągnęła rękę i dotknęła jego piersi, a wtedy zwalił się na podłogę jak wór piasku.
– Najszybsza broń paraliżująca na Wschodnim Wybrzeżu – wyjaśniła Lula. – Oj, tylko popatrz… Poraziłam niechcący damskiego boksera.
Skułam Lally'ego i sprawdziłam, czy oddycha.
– Niech mnie szlag! – zaklęła. – Jestem taka nieuważna, że chyba jeszcze raz go porażę. – Nachyliła się nad Lallym, wciąż trzymając w ręku paralizator. – Chcesz, żeby podskoczył?
Nie! – zaprotestowałam. – Żadnego podskakiwania!
ROZDZIAŁ 14
Po piętnastu minutach powieki Lally'ego uniosły się, a palce zaczęły drgać, wiedziałam jednak, że może jeszcze trochę potrwać, zanim zdoła zrobić choć kilka kroków.
– Powinieneś częściej chodzić na salę gimnastyczną -doradziła mu Lula. – I odstawić piwo. Jesteś bez formy. Popieściłam cię tylko raz, a spójrz na siebie. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak skapcaniał po małym, niewinnym wstrząsie.
Wręczyłam Luli kluczyki od wozu.
– Podjedź tu, żeby nie musiał daleko chodzić.
– Uważaj, bo mnie więcej nie zobaczysz – ostrzegła Lula.
– Komandos cię znajdzie.
– No tak – przyznała. – Nie byłoby źle. Pięć minut później była z powrotem.
– Nie ma – powiedziała.
– Czego nie ma?
– Samochodu. Samochodu nie ma.
– Co znaczy: nie ma?
– Czego konkretnie nie rozumiesz w zwrocie nie m a? – spytała.
Nie chcesz chyba powiedzieć, że go ukradli?
Owszem. To właśnie chcę powiedzieć. Ukradli go. Serce we mnie zapadło, wykonując szalony skok w dół. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
Jak ktoś mógł zwędzić ten samochód? Nie było w ogóle słychać alarmu.
Musiał się włączyć, jak byłyśmy w mieszkaniu. To daleko, na dodatek wiał wiatr. Tak czy siak, chłopcy wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Choć prawdę mówiąc, jestem zdziwiona. Myślałam, że jak się widzi taki wóz w podobnej okolicy, to od razu wiadomo, że chodzi o di-lera. A grzebanie przy wozie dilera nikomu nie wychodzi na zdrówko. Chyba naprawdę brakowało tym gościom gotówki. Jak tam podeszłam, to akurat laweta znikała za rogiem dwie przecznice dalej. Musieli kręcić się w pobliżu.