Allen Shempsky był pijany lub szalony, może nawet jedno i drugie. I nie musiał mnie zabijać, bo i tak już umierałam ze strachu. Serce waliło mi w piersi, a echo pulsu rozsadzało czaszkę.
– Co teraz zrobisz? – spytałam.
– Jak już cię zabiję? Pójdę chyba do domu. A może wsiądę do samochodu i gdzieś pojadę. Mam mnóstwo pieniędzy. Nie muszę wracać do banku, jeśli nie będę miał ochoty.
Shempsky się pocił, a jego policzki pod niezdrowymi rumieńcami były blade.
– Chryste, naprawdę źle się czuję – powiedział, po czym wstał i skierował w moją stronę broń. – Masz jakieś lekarstwo na przeziębienie?
– Tylko aspirynę.
– Potrzeba mi czegoś mocniejszego. Posiedziałbym jeszcze i pogadał z tobą, ale muszę zażyć jakieś leki. Założę się, że mam gorączkę.
– Nie wyglądasz za dobrze.
– Mam na pewno rumieńce.
– Tak. I szkliste oczy.
Zza okna, od strony schodów pożarowych, dobiegło jakieś skrobanie. Obydwoje zwróciliśmy się w tamtą stronę. Ale za stłuczoną szybą była tylko ciemność.
Shempsky znów spojrzał na mnie i odciągnął kurek rewolweru.
– Teraz się nie ruszaj, żebym mógł cię zabić pierwszą kulą. Tak jest lepiej. Znacznie mniej bałaganu. A jak ci strzelę prosto w serce, to będziesz miała otwartą trumnę. Wiem, że wszyscy to lubią.
Oboje odetchnęliśmy głęboko – ja przed śmiercią, Shempsky przed oddaniem strzału. W tej sekundzie powietrze przeszył mrożący krew w żyłach ryk wściekłości i obłędu. Okno wypełniła postać Ramireza – twarz miał wykrzywioną, oczy zmrużone i pełne zła.
Shempsky odwrócił się instynktownie i zaczął strzelać, opróżniając bębenek.
Nie marnowałam czasu. Wyskoczyłam z pokoju, przemknęłam przez salon i wypadłam z mieszkania. Pognałam korytarzem, pokonałam błyskawicznie dwie kondygnacje schodów i niemal rozwaliłam drzwi mieszkania pani Keene.
– Na Boga! – zawołała. – Pracowity masz dzisiaj wieczór, bez dwóch zdań. O co chodzi tym razem?
– Broń! Niech mi pani da swoją broń!
Wezwałam policję i pobiegłam na górę z pistoletem w dłoni. Drzwi mojego mieszkania były otwarte na oścież. Shempsky zniknął. A Briggs nadal siedział w garderobie, żywy i cały.
Zerwałam mu z ust taśmę.
– W porządku?
– Cholera – zaklął. – Narobiłem w gacie.
Najpierw zjawili się mundurowi, potem sanitariusze, a na końcu detektywi z wydziału zabójstw i lekarz sądowy. Bez trudu znaleźli moje mieszkanie. Większość z nich była u mnie wcześniej. Morelli przyjechał z mundurowymi.
Minęły już trzy godziny i przyjęcie powoli się zwijało. Złożyłam zeznania i pozostało tylko zapakować ciało Ramireza w worek i ściągnąć z moich schodów pożarowych. Razem z Reksem rozbiliśmy obóz w kuchni, podczas gdy zawodowcy robili swoje. Randy Briggs też złożył zeznanie i wyszedł, dochodząc do wniosku, że jego lokum, nawet bez drzwi, jest znacznie bezpieczniejsze niż moje mieszkanie.
Rex wciąż wyglądał na zadowolonego, ale ja byłam wykończona. Nie miałam w sobie ani kropli adrenaliny i czułam, że ciśnienie spadło mi do poziomu krytycznego.
Do kuchni wkroczył Morelli i po raz pierwszy tej nocy mieliśmy chwilę dla siebie.
– Powinnaś się cieszyć – powiedział. – Koniec twoich kłopotów z Ramirezem. Skinęłam głową.
– Wiem, że to straszne tak mówić, ale jestem zadowolona, że nie żyje. Wiadomo coś o Shempskym?
– Nikt go nie widział, jego wozu też nie. W każdym razie do domu nie wrócił.
– Myślę, że stracił nad sobą kontrolę. I jest chory. Wyglądał naprawdę kiepsko.
– Też byś tak wyglądała, gdyby cię poszukiwali za wielokrotne morderstwo. Postawimy tu na noc policjanta, żeby nikt nie wlazł przez okno, ale w mieszkaniu będzie zimno. Chciałabyś pewnie spać dzisiaj gdzie indziej. Proponuję, żebyś spała u mnie.
– Będę się czuła bezpiecznie – przyznałam. – Dzięki.
Wózek ze zwłokami przetoczył się po podłodze przedpokoju i wyjechał za drzwi. Poczułam skurcz w żołądku i wyciągnęłam dłoń do Morellego. Przyciągnął mnie i objął.
– Jutro poczujesz się lepiej – zapewnił. – Musisz się tylko przespać.
– Żebym nie zapomniała. Zostawiłeś mi wiadomość na sekretarce, że chcesz pogadać.
– Ściągnęliśmy na przesłuchanie Harveya Tippa. Śpiewał jak ptaszek. Chciałem cię ostrzec przed Shempskym.
Obudziłam się i ujrzałam blask sączący się przez okno sypialni Morellego, ale nie zauważyłam go obok siebie. Przypominałam sobie jak przez mgłę, że zasnęłam w drodze do domu. A potem znowu, obok Joego. Nie pamiętałam jednak żadnych szczegółów zbliżenia seksualnego. Miałam na sobie T-shirt i majtki. Fakt, że majtki były na mnie, a nie na podłodze, dawał do myślenia.
Wstałam z łóżka i poczłapałam na bosaka do łazienki. Przy drzwiach wisiał wilgotny ręcznik kąpielowy. Obok wanny, starannie poukładane, leżały czyste i suche. Do lusterka nad umywalką była przyklejona karteczka:
Musiałem wyjść wcześnie do pracy. Czuj się jak u siebie w domu.
Potwierdził też to, co podejrzewałam – że zasnęłam od razu, jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki. A ponieważ Morelli zawsze chciał, by kobieta reagowała odpowiednio na jego zabiegi miłosne, zrezygnował z nadarzającej się okazji i dopisał ją do długu, jaki u niego już miałam.
Wzięłam prysznic, ubrałam się i zawędrowałam do kuchni w poszukiwaniu śniadania. Morelli nie przechowywał dużych zapasów żywności, musiałam więc zadowolić się kanapką z masłem orzechowym. Zdążyłam ją już zjeść do połowy, kiedy przypomniałam sobie o szoferowaniu. Ani razu nie zajrzałam do kartki z informacjami, nie miałam więc pojęcia, kiedy powinnam zabrać szejka. Zaczęłam się przebijać przez bałagan w mojej torbie i znalazłam kartkę. Dowiedziałam się, że Czołg podrzuci limuzynę o dziewiątej. Ja miałam zabrać szejka godzinę później i zawieźć go na lotnisko. Była już prawie ósma, dojadłam więc kanapkę, brudne rzeczy wsadziłam do dużej plastikowej torby i zadzwoniłam do Mary Lou, żeby mnie podwiozła.
– Rany, ale jesteś aktywna – zauważyła. – Kiedy cię ostatnio podwoziłam, byłaś z Komandosem. Miałaś pewnie pracowitą noc.
– Nawet się nie domyślasz.
Opowiedziałam o pocałunku, Ramirezie, Shempskym i w końcu o Morellim.
– Nie wyobrażam sobie, bym mogła być tak zmęczona, że nie miałabym ochoty robić tego z Morellim – wyznała. – Inna sprawa, że nigdy nie zostałam zaatakowana przez gwałciciela o morderczych skłonnościach, nie trzymał mnie na muszce kopnięty bankier ani też nikt nigdy nie rąbnął żadnego gościa za oknem mojej sypialni.
Kiedy wkroczyłam do holu, przy windzie czekała już pani Bestler.
– Na górę? – spytała. – Pierwsze piętro… Paski, torebki, worki na zwłoki.
– Wybieram schody – odparłam. – Potrzebuję ruchu. Otworzyłam drzwi i zaskoczyłam młodego policjanta, który akurat karmił Reksa płatkami owsianymi.
– Wyglądał na głodnego – wyjaśnił policjant. – Mam nadzieję, że się pani nie gniewa.
– Ależ skąd. Proszę się nie krępować i przyłączyć do niego. Wystarczy pogrzebać w lodówce. Zawsze można znaleźć jakiś ulubiony smakołyk.
Gliniarz uśmiechnął się.
– Dzięki. Jest tu facet, który naprawia pani okno. Morelli to załatwił. Zniknę, jak tylko upora się z robotą.
– No to fajnie.
Poszłam do łazienki, zabierając swój uniform szoferski, składający się z czarnego kostiumu, pończoch i butów na wysokim obcasie. Przebrałam się na miejscu, dodałam odrobinę szminki i tuszu do rzęs, na koniec polakierowa-łam sobie włosy. Kiedy wróciłam do pokoju, szklarza już nie było, a szyba lśniła nieskazitelnym blaskiem. Gliniarz też zniknął.
Chwyciłam torebkę, pożegnałam się z Reksem i pośpieszyłam na parking.
Czołg już czekał, gdy punktualnie o dziewiątej wyszłam przed budynek. Miał dla mnie mapę i wskazówki.
– Powinnaś dojechać stąd w jakieś pół godziny – poinformował.