Выбрать главу

Wygrzebałam się z łóżka o czwartej trzydzieści, powlokłam do łazienki i tak długo stałam pod prysznicem, aż do końca otworzyłam oczy. Po chwili skóra zaczęła mi się marszczyć od wody, doszłam więc do wniosku, że toaleta skończona. Wytarłam się ręcznikiem i potrząsnęłam głową, by ułożyć włosy. Nie wiedziałam, jak mam się ubrać do pracy, która polega na wystroju wnętrz, włożyłam więc to, co zawsze… dżinsy i T-shirt. A potem, by ożywić trochę ten banalny strój – mogło się przecież okazać, że naprawdę chodzi o wystrój wnętrz – dodałam jeszcze pasek i marynarkę.

Komandos czekał na parkingu, kiedy wyszłam z budynku tylnym wyjściem. Miał lśniąco czarnego rangę rovera o przyciemnianych szybach. Samochody Komandosa zawsze były nowe, a cel ich nabycia niejasny. Z tyłu siedziało trzech mężczyzn. Dwaj byli czarni, jeden rasy nieokreślonej. Wszyscy ostrzyżeni krótko, na modłę wojskową. Wszyscy też nosili czarne spodnie, jak antyterrory-tó, i czarne podkoszulki. I wszyscy byli potężnie umięśnieni. Ani grama tłuszczu. Żaden nie przypominał dekoratora wnętrz.

Usadowiłam się z przodu, obok Komandosa.

Ci z tyłu to ekipa remontowa? Komandos uśmiechnął się tylko w zamierającym mroku nocy i wyjechał z parkingu.

Jestem ubrana inaczej niż wy – zauważyłam. Komandos zatrzymał się na światłach przy Hamilton.

Z tyłu jest dla ciebie marynarka i kamizelka.

Nie chodzi o wystrój wnętrz, prawda?

Sztuka wystroju wnętrz ma różne odmiany, dziecinko.

Jeśli chodzi o tę kamizelkę…

Jest z kevlaru.

Kevlar to materiał kuloodporny.

Cholera – zaklęłam. – Nie znoszę, kiedy ktoś do mnie strzela. Sam zresztą wiesz.

To tak na wszelki wypadek – pocieszył mnie Komandos. – Prawdopodobnie nikt do nikogo nie będzie strzelał.

Prawdopodobnie?

Jechaliśmy w milczeniu przez centrum miasta. Komandos był w swoim zwykłym nastroju. Zatopiony w nieodgad-nionych myślach. Natomiast faceci z tyłu wyglądali tak, jakby nie myśleli w ogóle o niczym – nigdy. No i ja, osoba, która rozważała, czy nie prysnąć z auta na następnym skrzyżowaniu i nie popędzić na złamanie karku z powrotem do domu. A jednocześnie, choć może zabrzmi to śmiesznie, cały czas martwiłam się o Freda. Utkwił mi w głowie. Tak jak ta kotka, Katherine. Nie było jej już od piętnastu lat, a ja zawsze się oglądałam, kiedy tylko gdzieś mignął czarny kot. Chyba syndrom niewyjaśnionej sprawy.

Dokąd jedziemy? – spytałam w końcu.

Budynek mieszkalny przy Sloane Street. Trzeba trochę posprzątać.

Sloane biegnie równolegle do Stark, tyle że dwie przecznice dalej. Stark to najgorsza ulica w mieście – narkotyki, rozpacz i rudery. Dalej na południe getto ustępuje miejsca bardziej cywilizowanym okolicom, a sama Sloane w znacznej części stanowi linię demarkacyjną między bezprawiem a posłuszeństwem wobec Temidy. Toczy się bezustanna walka o zachowanie owego podziału i utrzymanie dilerów i prostytutek z dala od Sloane. Jak wieść niesie, Sloane zaczyna przegrywać.

Komandos minął trzy kolejne przecznice i stanął przy krawężniku. Wskazał głową budynek z żółtej cegły po drugiej stronie ulicy, dwa domy dalej.

To nasza chałupa. Idziemy na drugie piętro.

Budynek miał cztery kondygnacje i, jak się domyślałam, na każdej były dwa lub trzy małe mieszkania. Ściany na poziomie parteru pokrywały graffiti jakichś konkurencyjnych gangów. Okna były ciemne. Na ulicy żadnego ruchu. Przy krawężnikach i klatkach schodowych zalegały gnane wiatrem śmieci.

Przeniosłam spojrzenie z budynku na Komandosa.

Jesteś pewien, że to legalne?

Zatrudnił mnie najemca – wyjaśnił.

To… sprzątanie dotyczy ludzi czy tylko… rzeczy? Komandos popatrzył na mnie.

Eksmisję ludzi i ich dobytku z mieszkania reguluje prawo – oświadczyłam. – Trzeba okazać nakaz eksmisji i…

Prawo działa trochę za wolno – przerwał mi Komandos. – A tymczasem dzieciaki z tego domu są narażone na zaczepki ludzi, którzy przychodzą pod numer 3C, by dać $obie w żyłę.

Potraktuj to jak działanie służb miejskich – doradził jeden z facetów siedzących z tyłu., Dwaj pozostali skinęli głowami. -… – Tak – przyznali jednocześnie. – Działanie służb miejskich.

Strzeliłam nerwowo palcami i zagryzłam wargę.

Komandos wysunął się zza kierownicy, obszedł wóz i otworzył tylne drzwi. Wręczył każdemu kuloodporną kamizelkę, a następnie czarną kurtkę z wielkim białym Bsapisem OCHRONA na plecach.

Włożyłam kamizelkę, a potem przyglądałam się, jak pozostali zapinają nylonowe szelki i chowają broń.

Dekoratorzy wnętrz nie posługują się bronią.

W tej okolicy posługują się. i. Mężczyźni stanęli przede mną w szeregu.

Panowie – zwrócił się do nich Komandos – to panna J Plum. §: Facet o bliżej nieokreślonym pochodzeniu wyciągnął

Lester Santos. Drugi zrobił to samo.

Bobby Brown.

Ostatnim był Czołg. Nietrudno było odgadnąć, skąd wzięło się to przezwisko.

Lepiej nie będę się w to pakowała – oświadczyłam. -Naprawdę narobię sobie kłopotu, jak mnie aresztują. A ja nie lubię, kiedy mnie aresztują.

Santos wyszczerzył zęby.

Kobieto, nie lubisz, jak do ciebie strzelają. Nie lubisz, jak cię aresztują. Nie wiesz w ogóle, jak się dobrze bawić.

Komandos włożył kurtkę i ruszył na drugą stronę ulicy, wiodąc za sobą wesołą kompanię.

Weszliśmy do budynku i pokonaliśmy dwie kondygnacje schodów. Komandos zbliżył się do drzwi z numerem 3C i nasłuchiwał przez chwilę. Pozostali, łącznie ze mną, przywarli do ściany. Nikt się nie odzywał. Komandos i Santos wyciągnęli broń. Brown i Czołg ściskali w dłoniach latarki.

Czekałam w napięciu, aż Komandos rozwali drzwi jednym kopniakiem, ale on tylko wyjął klucz z kieszeni i wsunął do zamka. Drzwi zaczęły się otwierać, ale w pewnym momencie zatrzymał je łańcuch. Komandos cofnął się o dwa kroki i rzucił na drzwi, waląc w nie ramieniem na wysokości łańcucha. Drzwi rozwarły się gwałtownie i Komandos wskoczył do środka pierwszy. Po chwili w mieszkaniu byli już wszyscy, wyłączając mnie. Błysnęło światło latarek. Tropiciel wrzasnął:

Ochrona! – i w tym momencie zapanował całkowity chaos. Z materaców rozłożonych na podłodze zsuwali się rozebrani do połowy ludzie. Kobiety darły się wniebogłosy. Mężczyźni przeklinali.

Zespół Komandosa chodził od pokoju do pokoju, zakuwając ludzi w kajdanki i ustawiając ich pod ścianą salonu. Zebrało się sześcioro.

Jeden z mężczyzn był wściekły, wymachiwał rękami, nie chcąc dać się zakuć w kajdanki.

Nie możecie tego zrobić, skurwiele! – darł się. – To moje mieszkanie. Własność prywatna. Niech ktoś wezwie pieprzoną policję! – Wyjął z kieszeni spodni nóż sprężynowy i otworzył go.

Czołg chwycił faceta za koszulę na plecach, podniósł z podłogi i wyrzucił przez okno.

Wszyscy znieruchomieli, wpatrując się osłupiałym wzrokiem w stłuczone szkło. Stałam z otwartymi ustami i zamarłym sercem w piersi.

Komandos nie wyglądał na zaskoczonego.

Trzeba będzie wymienić szybę – zauważył ze stoickim spokojem.

Usłyszałam jęk i chrobot. Podeszłam do okna i wyjrzałam. Facet z nożem leżał z rozrzuconymi rękami na schodach pożarowych, podejmując nieudane próby osiągnięcia pozycji pionowej.

Chwyciłam się za serce, stwierdzając z ulgą, że znów bije.

– Jest na schodach pożarowych! Boże, przez chwilę myślałam, że zrzuciłeś go dwa piętra w dół. r Czołg wyjrzał przez okno. i;= – Masz rację. Jest na schodach pożarowych. Skurczybyk.

Było to nieduże mieszkanie. Jedna mała sypialnia, mała łazienka, mała kuchnia, mały salon. Blaty szafek kuchennych zaściełały opakowania i torby po żarciu na wynos, puste puszki, talerze z zaschniętym jedzeniem i tandetne, pogięte garnki. Laminat znaczyły ślady po papierosach i skrętach. Zlew wypełniały zużyte strzykawki, nadgryzione bułki, brudne ścierki i bliżej nieokreślone śmieci. Pod icianą w saloniku leżały dwa poplamione i podarte materace. Żadnych lamp, stołów, krzeseł, najdrobniejszego nawet śladu, że mieszkali tu kiedyś cywilizowani ludzie. lYUco brud i bałagan. Te same śmieci, które zalegały na ulicy pod krawężnikiem, wypełniały lokal 3C. Powietrze pbyło przesiąknięte smrodem uryny, trawki, niemytych ciał ł czegoś obrzydliwego.

Santos i Brown spędzili degeneratów na korytarz, a po- n sprowadzili na dół.

Co się teraz z nimi stanie? – spytałam Komandosa.

Bobby zawiezie ich do kliniki odwykowej i wysadzi, lej muszą radzić sobie sami.