Skąd pani wie, że nie dotarł? – spytałam. Winnie wyglądała na zaskoczoną.
Wszyscy wiedzą.
W Burg nie ma sekretów. Jeszcze jedno – powiedziałam. – Znalazłam w biurku Freda kilka zdjęć. Wspominał coś o tym? Nie. Nic sobie nie przypominam. Jakieś rodzinne fotografie? Był na nich worek ze śmieciami. Na niektórych zdjęciach widać jego zawartość.
Nie. Zapamiętałabym coś takiego. Zerknęłam ponad jej ramieniem w głąb schludnego, niewielkiego domu. Ani śladu męża.
Axel wyszedł?
Jest w parku z psem.
Wsiadłam do buicka i pojechałam dwie przecznice dalej, w stronę trawiastej połaci w kształcie sporego prostokąta. Były tam ławki, rabaty i duże drzewa, a na jednym końcu plac zabaw dla dzieci.
Bez trudu odszukałam Axela Blacka. Siedział na ławce zatopiony w myślach, z psem przy boku. Pies był z gatunku małych kundli, tytiał szklisty wzrok i przypominał pod wieloma względami swego pana. Z tą różnicą^ że Axel miał okulary, a pies sierść.
Zaparkowałam samochód i podeszłam do tej dwójki. Żaden się nie poruszył, nawet kiedy stanęłam przed nimi.
Axel Black? – spytałam. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok.
Słucham?
Przedstawiłam się i wręczyłam mu wizytówkę.
Szukam Freda Shutza – wyjaśniłam. – Rozmawiałam już z kilkoma starszymi osobami, które mogły go znać.
Pewnie się pani nasłuchała – rzekł Axel. – Nierfy był numer z tego Freda. Największy skąpiec, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Wykłócał się o każdy grosz. Nigdy nikomu nic nie dał. W dodatku uważał, że wielki z niego Romeo. Zawsze przyklejał się do jakiejś baby.
Nie ma pan o nim dobrego zdania.
Nie przepadałem za nim – wyznał Axel. – Nie życzyłem mu źle, ale i nie lubiłem go. Prawda jest taka, że był fałszywy.
Jak pan myśli, co się z nim stało?
Myślę, że przejawiał zbyt głębokie zainteresowanie niewłaściwą kobietą.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówi o żonie, Winnie. I że może przejechał Freda swoim chryslerem, zabrał zwłoki z ulicy, wsadził do bagażnika, a potem wrzucił do rzeki.
Nie wyjaśniało to kwestii zdjęć, ale niewykluczone, że zdjęcia nie miały nic wspólnego ze zniknięciem Freda.
No cóż – powiedziałam na koniec. – Jeśli pan sobie coś przypomni, proszę dać mi znać.
Na pewno – obiecał Axel.
Następne miejsce na mojej liście zajmowali synowie Freda, Ronald i Walter. Ronald pracował jako brygadzista przy taśmie produkcyjnej w wytwórni kiełbasy. Walter i jego żona, Jean, byli właścicielami małego sklepu spożywczego przy Howard Street. Pomyślałam sobie, że nie zawadzi pogadać z jednym i z drugim. Chodziło mi o to, by mieć cokolwiek do powiedzenia, kiedy matka spyta mnie, co zrobiłam w sprawie wuja Freda.
Walter i Jean nazwali swój sklep „One-stop”. Znajdował się naprzeciwko czynnego całą dobę supermarketu i dawno by splajtował, gdyby nie fakt, że klienci mogli tu kupić bochenek chleba, zagrać w numerki i postawić dwadzieścia dolarów na jakiegoś konia.
Kiedy weszłam do sklepu, Walter siedział przy kasie i czytał gazetę. Było wczesne popołudnie i ani jednego klienta. Na mój widok odłożył gazetę i wstał z krzesła. – Znalazłaś go?
Nie. Przykro mi. Odetchnął głęboko.
Jezu. Myślałem, że chcesz mi powiedzieć o jego śmierci.
Sądzisz, że umarł?
Sam już nie wiem, co sądzę. Z początku uważałem, że po prostu gdzieś sobie poszedł. Że miał kolejny wylew czy coś w tym rodzaju. Ale teraz już nie wiem. Nic nie pasuje.
Wiesz coś o kłopotach Freda z tą firmą śmieciarską?
Tata miał kłopoty ze wszystkimi – skomentował Walter.
Pożegnałam się z nim, odpaliłam buicka i ruszyłam przez miasto do wytwórni kiełbasy. Zaparkowałam na miejscu dla gości, weszłam do budynku i poprosiłam kobietę w recepcji, żeby poinformowała Ronalda o moim przybyciu.
Zjawił się kilka minut później.
Przypuszczam, że chodzi o tatę – domyślił się. – Miło, że nam pomagasz. Nie mogę uwierzyć, że się do tej pory nie pokazał.
Masz jakieś teorie?
Owszem. Takie, których wolałbym głośno nie wypowiadać.
Kobiety w jego życiu? Ronald pokiwał głową.
Był utrapieniem. Skąpy do niemożliwości, a poza tym nie umiał utrzymać fiuta na wodzy. Nie wiem, czy jeszcze dałby radę, ale wciąż były mu baby w głowie. Chryste, on ma siedemdziesiąt dwa lata.
Wiesz coś o tych nieporozumieniach ze śmiecia-rzami?
Nie, ale na przykład od roku żarł się ze swoją agencją ubezpieczeniową.
ROZDZIAŁ 3
Odjechałam z parkingu i ruszyłam przez miasto. Była już prawie piąta i drogi korkowali urzędnicy państwowi. To właśnie jeden z plusów życia w Trenton. Jeśli człowiek chce sobie poćwiczyć włoski język migowy, to nigdy mu nie brakuje okazji.
Wpadłam na chwilę do siebie na błyskawiczny retusz upiększający. Podmalowałam rzęsy, poprawiłam włosy i wyszłam.
Morelli siedział przy barze, kiedy dotarłam do „Pi-no”. Był do mnie odwrócony plecami i zatopiony w myślach. Łokciami opierał się o kontuar, głowę pochylił nad piwem. Miał na sobie dżinsy i adidasy oraz koszulkę gimnastyczną pod flanelową koszulą w zieloną kratę. Jakaś kobieta przy drugim końcu baru obserwowała jego odbicie w lustrze za kontuarem. Tak właśnie postępowały teraz kobiety. Obserwowały i kalkulowały. Kiedy był młodszy i miał łagodniejsze rysy, kobiety nie tylko obserwowały. Kiedy był młodszy, matki w całym kraju przestrzegały córki przed Joem Morellim. Kiedy był młodszy, córki w całym kraju miały w nosie to, co mówiły im matki. Ale teraz rysy Morellego trochę się wyostrzyły. Oczy nie spoglądały już tak przyjaźnie na obcych. Nie wyłączając kobiet. Tak więc kobiety obserwowały i zastanawiały się, jak to jest, kiedy się jest z Morellim.
Ja oczywiście wiedziałam, jak to jest, kiedy się jest z Morellim. Morelli był magiczny.
Usiadłam na sąsiednim stołku i dałam barmanowi znak, że chcę piwo.
Morelli obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, w przyćmionym świetle baru jego czarne oczy straciły na ostrości.
Służbowy kostium i wysokie obcasy – powiedział. -To znaczy, że byłaś albo na stypie, albo na rozmowie kwalifikacyjnej, albo próbowałaś wyciągnąć od jakiejś miłej starszej pani informacje, których nie chciała ci udzielić.
To trzecie.
Niech zgadnę… Miało to związek z wujem Fredem.
Bingo.
Dowiedziałaś się czegoś?
Trudno powiedzieć. Wiesz, że Fred się łajdaczył? Miał dziewczynę na boku. Morelli wyszczerzył zęby.
Fred Shutz? Do diabła, to pocieszające. Wzniosłam oczy ku górze.
Wziął z kontuaru nasze szklanki i wskazał jeden ze stolików.
Na miejscu Mabel byłbym szczęśliwy, że Fred gdzieś chodzi – zauważył. – Chyba niełatwo z nim wytrzymać.
Zwłaszcza od czasu, jak zaczął zbierać zdjęcia poćwiartowanych zwłok.
Dałem te fotografie Arniemu. Nie wyglądał na zadowolonego. Liczył chyba na to, że Freda znajdą na trasie wylotowej z miasta, jak próbuje złapać okazję.
Czy Arnie zamierza coś z tym zrobić?
Pewnie pogada jeszcze z Mabel. Przepuści te zdjęcia przez komputer, żeby zobaczyć, co wyjdzie.
A ty już je przepuściłeś?
Tak. I nic.
Bar nie miał w sobie nic szczególnego. O pewnej porze dnia zapełniał się gliniarzami, którzy chcieli odetchnąć po służbie. Kiedy indziej przy stolikach zasiadały zgłodniałe rodziny z Burg. W pozostałym czasie lokal stawał się domem dla kilku nałogowych pijaków, a w kuchni królowały karaluchy wielkie jak wiejskie koty. Jadałam tu, pomimo plotek o robactwie, ponieważ Antonio Pino robił najlepszą pizzę w Trenton. Może nawet w całym stanie Jersey. Morelli złożył zamówienie i odchylił się na krześle.
Jak przyjazne są twoje uczucia w stosunku do mnie?
A o co ci chodzi?
O randkę.
Myślałam, że to jest randka.
Nie. To jest kolacja, a ja pytam o randkę. Sączyłam swoje piwo.
Musisz mieć powód.
Ślub. Wyprostowałam się.
Przypuszczam, że nie mój, co?
Nie. Albo zaszła w twoim życiu jakaś zmiana, o której nie wiem.
Odetchnęłam z ulgą.
O rany. Przez chwilę naprawdę się martwiłam. Morelli zapytał wyraźnie skwaszony:
To znaczy, że gdybym cię poprosił o rękę, taka byłaby twoja reakcja?
No… chyba tak.
Myślałem, że chcesz wyjść za mąż. Że właśnie dlatego przestaliśmy sypiać ze sobą… bo nie chciałaś seksu bez małżeństwa.
Nachyliłam się nad stołem i popatrzyłam na niego, marszcząc czoło.
Chcesz się ożenić?