Выбрать главу

Jack Reilly miał rudawoblond włosy ze skłonnością do falowania, oczy w kolorze orzechów leszczyny, bardziej zielone niż piwne, regularne rysy, mocno zarysowaną szczękę, był barczysty i mierzył prawie metr dziewięćdziesiąt. Wybitnie inteligentny, odznaczający się szybką orientacją, poczuciem humoru i ciętym językiem, wyostrzonym, jak to bywa u osób wychowujących się w dużej rodzinie, posiadał niezaprzeczalny urok osobisty i dar zjednywania sobie ludzi. Zarówno w życiu towarzyskim, jak i w pracy stawał się mimowolnie postacią wzbudzającą i zainteresowanie, i zarazem zaufanie.

Jego na ogół niefrasobliwy sposób bycia kończył się jednak w momencie, gdy pracował nad jakąś sprawą kryminalną. Wnuk porucznika nowojorskiej policji, po ukończeniu college’u w Bostonie zadziwił swą rodzinę decyzją, że wybiera karierę zawodową jako stróż porządku publicznego. W ciągu następnych dwunastu lat od stanowiska patrolującego policjanta w drogówce doszedł do rangi kapitana i szefa oddziału do zadań specjalnych Komendy Głównej Policji w Nowym Jorku. Po drodze zaliczył też dwa fakultety. Jego celem było stanowisko komisarza policji tego miasta i niewielu, którzy go znali, wątpiło, czy mu się to uda. Jego pager odezwał się. Trzymał aparat w schowku w konsoli samochodu. Wziął go do ręki, spojrzał na numer i wcale się nie ucieszył, że ktoś z pracy prosi o kontakt. No i o co znowu chodzi? – myślał, wyjmując swoją komórkę.

Piętnaście minut później pukał do drzwi szpitalnego pokoju Nory. Alvirah zerwała się i otworzyła mu.

– Jak się cieszę, że przyjechałeś tak szybko! – wykrzyknęła.

– Bytem akurat przy wylocie na Rooseyelt Drive – odparł Jack, witając Alvirah pocałunkiem w policzek.

Spojrzał w głąb pokoju i rozpoznał twarz Nory Reilly. Wiedział też, że ta atrakcyjna, młoda kobieta, stojąca przy łóżku, musi być jej córką. Widywał zawsze ten sam udręczony wyraz na twarzach innych krewnych ofiar kidnapingu. Im była potrzebna pomoc, nie współczucie.

– Jestem Jack Reilly – przedstawił się, ściskając dłoń obu paniom. – Bardzo mi przykro w związku z tym, co się zdarzyło. Wiem, że chciałyby panie od razu przystąpić do rzeczy.

– Same fakty – powiedziała Regan z bladym uśmiechem. – Tak, istotnie, chciałybyśmy.

On mi się podoba, pomyślała, gdy Jack wyjmował swój notatnik. Wie, co robi. Poczuła ukłucie bólu w sercu, patrząc, jak Jack Reilly, rozejrzawszy się po pokoju, przysuwa sobie fotel, w którym jeszcze tego ranka siedział Luke.

Niezwłocznie po odbyciu rozmowy telefonicznej z Regan Reilly C.B. i Petey ubrali się do wyjścia. Jak nieproszony wyjaśnił C.B. Luke’owi i Rosicie, to był szczęśliwy traf, kiedy kilka miesięcy temu spotkał Peteya w barze w Edgewater.

– Taa! – ryknął Petey. – I wie pan co, panie Reilly, poznaliśmy się przez pana.

– W jaki sposób udało mi się tego dokonać? – spytał Luke uszczypliwie, zginając przy tym palce i poruszając kajdankami, żeby przesunęły mu się z kości nadgarstka.

– Ja to panu powiem. Mowa o zbiegu okoliczności. Siedziałem sobie w knajpce „U Elsie” jakieś dwa tygodnie po tym, jak malowałem u pana salę, gdzie się wystawia zwłoki, a przy drugim końcu baru siedział C.B. i topił swe liczne smutki.

– Sam byłeś w opłakanym stanie – wtrącił C.B.

– Taaa – zgodził się Petey. – Zmuszony jestem to przyznać. W tym momencie też nie miałem najlepszego zdania o życiu.

– Dwaj przegrani frustraci – mruknęła pod nosem Rosita.

– Co? – spytał Petey.

– Nic.

– Daj spokój, Petey – rzekł C.B. niecierpliwie. – Chodźmy już, bo zanim się tam znajdziemy, rozejdą się krakersy i cały ser.

– Do tej knajpy ściąga kupa luda, a każdy jeden to obżartuch – wyjaśnił Petey, kręcąc z niesmakiem głową. Następnie z uporem ciągnął dalej rozpoczęty wątek: – Więc mówię sobie, już tego gościa widziałem. Ale gdzie? Więc mówię sobie, rety, wiem gdzie. To było w tej pana wesołej budzie, panie Reilly. Się okazało, że on i ten jego stary, zbzikowany wujek wpadli tam na chwilę, kiedy ja akurat wykonywałem swoją malarską robotę.

– Cóż za urocza historyjka – zauważyła Rosita sarkastycznie.

– Taaa. Więc ja biorę swoje piwo, przysiadam się do niego, tak po przyjacielsku, i zaczyna się rozmowa. – Nagle ton głosu Peteya zmienił się. – A on mi powiada, że wy wszyscy robiliście sobie kpinki z tego pięknego koloru, którym pomalowałem panu salę i specjalnie robiłem do tego mieszankę.

C.B. otworzył drzwi prowadzące na pokład.

– Kiedy wujek Cuthbert zobaczył tę salę, powiedział, że już lepiej by było, gdyby przy jego zwłokach czuwano w lunaparku.

– To naprawdę zraniło moje uczucia – oświadczył Petey żałosnym głosem. – Ale wszystko wyszło nam na dobre. – Jego twarz rozjaśniła się. – Gdyby on i jego wujek nie wścibili nosów do tego pokoju, nie poznałbym C.B. A teraz my obaj zamiarujemy zacząć nowe życie z pana milionem dolarów, panie Reilly. Będziem sobie leżeć na plaży, poznawać przepiękne dziewczyny i w ogóle.

– Brawo! – warknął Luke. – Czy to radio tam działa? – Wskazał głową w kierunku malutkiej kuchni.

Petey spojrzał na górę lodówki, gdzie stał w chwiejnej pozycji porysowany i rozpaczliwie przestarzały odbiornik radiowy.

– Od czasu do czasu. Jeżeli baterie nie wysiadły. – Sięgnął ręką do góry i pstryknął przyciskiem. – W jakim guście to ma być? Wiadomości czy muzyka?

– Wiadomości – odpowiedział Luke.

– Lepiej, żeby nie było komunikatu o waszym zniknięciu – zauważył C.B. ponurym głosem.

– Zapewniam cię, że nie będzie.

Petey pokręcił gałką, aż trafił na stację nadającą stały serwis informacyjny. Głos płynący z radia był chrapliwy i blaszany, ale na tyle wyraźny, że można było wszystko zrozumieć.

– Nacieszcie się nim – rzekł, podążając za C.B. do drzwi.

Kiedy wyszli. Luke i Rosita wysłuchali komunikatów o sytuacji na drogach i pogodzie. Sztorm i zamiecie wywołane porywistym północno-wschodnim wiatrem zmierzały do Wschodniego Wybrzeża. Zgodnie z prognozą, jutro miały dotrzeć w okolice Waszyngtonu, a atak złej pogody na Nowy Jork spodziewany był w Wigilię.

– Słuchajcie uważnie, wy, którzy odkładacie zakupy na ostatnią chwilę – ostrzegał spiker. – Spodziewamy się pokrywy śnieżnej od dwudziestu do dwudziestu pięciu centymetrów, silnego wiatru i oblodzonych dróg. Byłoby rozsądnie, gdybyście załatwili wszystkie sprawunki do jutrzejszego popołudnia. W sobotę na drogach będzie niebezpiecznie, więc nie ryzykujcie i tak wszystko zaplanujcie, żebyście zdążyli do domu przed trzecią.

– Dzisiaj wieczorem miałam ubierać z moimi synkami choinkę – odezwała się cichym głosem Rosita. – Panie Reilly, jak pan sądzi, czy będziemy w domu na Wigilię?

– Nora i Regan sprawdzą, czy pieniądze zostały wpłacone. Osobiście jestem przekonany, że ci faceci mają zamiar nas uwolnić. Albo przynajmniej powiedzą komuś, jak tylko pieniądze znajdą się w ich rękach, gdzie można nas znaleźć.

Luke jednak nie powiedział Rosicie o tym, czego teraz najbardziej się obawiał. C.B. i Petey byli głupcami, ale nie do tego stopnia, żeby ujawnić miejsce pobytu jego i Rosity, dopóki sami nie znajdą się bezpieczni poza zasięgiem ręki sprawiedliwości. To prawdopodobnie oznacza, że wybierają się do takiego kraju, skąd nie czeka ich ekstradycja. Jeżeli nadal tu będziemy w sobotę, myślał Luke, rzeka zapełni się bryłami lodu, które bez trudu wybiją dziury w tej przegniłej starej balii.

Już do tej pory grudzień był wyjątkowo zimny. A wiatr będzie pchał lód uformowany na północy w dół rzeki.

Trzy godziny później C.B. i Petey zjawili się ponownie, tym razem niosąc torby z firmy McDonald’s.