Выбрать главу

Zaczął od wyników badań laboratoryjnych śladów pozostawionych w limuzynie i wyjaśnił, że obecnie śledztwo skoncentrowało się wokół osoby Ramona Gonzaleza i jego brata.

– Ustalamy ich miejsce pobytu. Jesteś w mieszkaniu Rosity. Chcemy, żebyś je dokładnie przeszukał, bo może znajdziesz coś, co by wskazywało, że były mąż jej groził albo usiłował wyłudzić od niej pieniądze. Miej oko na wszystko, co mogłoby wskazywać na ewentualne miejsce, gdzie się ukryli. Znasz procedury. My mamy oczywiście nakaz rewizji.

Fred wiedział, że obaj chłopcy przysłuchują się z uwagą rozmowie i usiłują się domyślić, o czym mowa.

– Zrobi się – odrzekł. – I jeżeli zobaczysz się z Rositą, przekaż, jej, że chłopcy są bardzo grzeczni i zadowoleni, że ona pomaga pani Reilly.

– Ale powiedz, że mama musi być w domu na Boże Narodzenie! – wykrzyknął Bobby ze łzami, najwyraźniej rozczarowany słowami Freda.

– I zapytaj ją, kiedy będziemy ubierać choinkę. – Teraz nawet Chris był bliski łez.

– Co masz zamiar im powiedzieć? – spytał Waters cicho.

– Oczywiście, z przyjemnością – odparł Fred skwapliwie, zwrócił się do chłopców: – Mamusia prosi o przekazanie wam, że jak wróci do domu, to będzie strasznie zmęczona, więc bardzo by chciała, żebyśmy dzisiaj ubrali dla niej choinkę.

Ujrzał wyraz powątpiewania na ich buziach.

– Jeśli chodzi o lampki, to jestem w tej dziedzinie prawdziwym fachowcem i potrafię sięgnąć do samego czubka drzewka. Zostawimy wasze ulubione świecidełka do powrotu mamusi, żeby sama je mogła zawiesić. Co wy na to?

– Powodzenia – rzekł Keith Waters i zakończył rozmowę

Kiedy Alvirah o północy weszła na palcach do mieszkania, Willy głośno chrapał w sypialni, a siostra Cordelia spała jak suseł na kanapie w salonie.

Dłonie Cordelii leżały na gazecie, a okulary zsunęły się jej na koniec nosa. Alvirah delikatnie zabrała gazetę, zdjęła szwagierce okulary, wyjęła z gniazdka przewód od oświetlenia choinki i zgasiła światło, a Cordelia nawet nie drgnęła.

Teraz wszyscy troje siedzieli wygodnie w szlafrokach przy śniadaniu, a Alvirah składała sprawozdanie z tego, co się działo od czasu. gdy poprzedniego dnia poprosiła Cordelię, żeby pobyła z Willym.

– Okup ma być złożony dzisiaj o szóstej wieczorem, a zamierzam być w jednym z wozów policyjnych, oczywiście nieoznakowanych, śledzącym samochód Regan – oznajmiła, smarując grubo swą bułeczkę masłem.

Obecnie, kiedy nieznośny implant został już szczęśliwie usunięty, Willy mniej więcej wrócił do normy.

– Alvirah, złotko, martwię się, że masz być w samochodzie. – Usiłował w ten sposób zaprotestować, lecz zaraz pokręcił głową i dolał sobie kawy. – To bezcelowe – mruknął.

Cordelia, najstarsza z sześciu sióstr Willy’ego, wstąpiła do zakonu pięćdziesiąt trzy lata temu, mając siedemnaście lat. Obecnie zarówno ona, jako matka przełożona małego klasztoru w górnej części Zachodniego Manhattanu, jak i cztery mieszkające z nią zakonnice, poświęcały swój czas osobom potrzebującym pomocy w tamtejszej parafii.

Do ich rozlicznych zajęć w tej dziedzinie należało także prowadzenie ośrodka opiekuńczego dla dzieci po godzinach szkolnych. Dwa lata temu Alvirah udało się wpaść na ślad dawno zaginionego dziecka, a ono – jak się okazało – było jednym z siedmiolatków, którym się zajmowały.

Alvirah, szwagierka Cordelii od przeszło czterdziestu lat, niczym jej nie mogła zadziwić, nawet wygraną czterdziestu milionów dolarów na loterii.

Alvirah i Willy nad wyraz hojnie i wielkodusznie rozdysponowali swą niespodziewaną fortunę. I jak to ujęła Cordelia: „Oboje pozostali nadal takimi samymi bezpretensjonalnymi, praktycznymi ludźmi, jakimi byli. Willy wciąż biega do każdego, komu jest potrzebny hydraulik. A Alvirah zmieniła się o tyle, że już nie sprząta cudzych domów, tylko działa jako pierwszorzędny detektyw amator”.

Pełna godności postawa Cordelii i jej konkretne podejście do życia wzbudzały zarówno zaufanie, jak i respekt. Miała jednocześnie dar natychmiastowego trafiania w sedno rzeczy.

– Czy złożenie okupu zwykle szczęśliwie kończy sprawę? – zapytała.

– Częściej w powieściach niż w życiu – odpowiedziała Alvirah z westchnieniem. – A kłopot polega na tym, że jeżeli coś idzie źle, porywacze mają skłonność do wpadania w panikę.

– Poproszę wszystkich o modlitwę. Zaznaczę jedynie, że chodzi o szczególną intencję.

– Każda modlitwa się przyda – zauważyła Alvirah rzeczowo. – Czuję się zupełnie bezradna.

– Złotko, dzięki tobie oni mają nagrany na taśmie głos porywacza. To może się okazać wielce pomocne – przypomniał Willy.

– No właśnie! – wykrzyknęła Alvirah, wyraźnie podniesiona na duchu. – Ten detektyw dał mi wczoraj wieczorem kopię taśmy. Posłuchajmy.

Wstała, wyjęła kasetę z torebki i otworzyła mahoniową szafkę, gdzie trzymała swój specjalny, charakteryzujący się najwyższą czułością odtwarzacz, prezent – nie jedyny zresztą – od jej wydawcy z „Globe”.

Dotąd spędziła już wiele godzin z uchem nachylonym do głośnika, wsłuchując się w niuanse niezliczonych rozmów, które zarejestrowała w czasie swego nieustępliwego dążenia do sprawiedliwości.

Willy odsunął dzbanek z kawą, żeby mogła ustawić magnetofon pomiędzy pustym już talerzem po bekonie i słoikiem importowanego dżemu z malin.

Włożyła kasetę, którą urządzenie zamknęło z trzaskiem.

– Jak to przesłuchamy, ubiorę się i pojadę do szpitala. Przyrzekłam Regan, że będę tam od rana. Dzisiejszy dzień będzie dla nich bardzo ciężki. Właściwie do szóstej wieczorem nic się nie da zrobić, możemy tylko czekać.

– Dzisiaj czuję się już lepiej, więc jeżeli mógłbym się im jakoś przydać, to chętnie pomogę – zaofiarował się Willy.

– Zatelefonuję do ciebie ze szpitala – obiecała Alvirah, naciskając przycisk „play”.

Słuchali kasety w ponurym milczeniu. Willy ze zmarszczonymi brwiami, Cordelia z zaciśniętymi wargami, a ich miny odbijały własne odczucia Alvirah – niepokoju i gniewu.

– To jest zupełnie jednoznaczne – orzekła Cordelia, gdy zapis się skończył. – Najbardziej boli mnie serce, gdy słyszę, jak ta młoda matka martwi się o swych synków.

– Chciałbym dostać faceta w swoje ręce – oznajmił Willy i bezwiednie uderzył pięścią prawej ręki w otwartą lewą dłoń.

Alvirah przewijała taśmę.

– Chcę jeszcze raz to przesłuchać.

– Czy coś uchwyciłaś, złotko? – spytał Willy z nadzieją w glosie.

– Nie jestem pewna.

Odtworzyła nagranie ponownie i jeszcze raz słuchała z zaciśniętymi powiekami. Wreszcie wyłączyła magnetofon.

– Coś mi się jakby kojarzy, ale absolutnie nie mogę dociec co.

– Przegraj trzeci raz – namawiał ją Willy.

– Nie, teraz to by nic nie dało. To przyjdzie do mnie później. Zawsze tak się dzieje – odrzekła. Rozczarowana wstała od stołu. – Mogłabym przysiąc, że to coś ważnego. Ale co?

Kiedy Regan i Jack Reilly weszli do sklepu z upominkami, znajdującym się w holu szpitala, stojąca za ladą, starannie umalowana kobieta około czterdziestki ziewała. Spostrzegłszy ich, znużonym ruchem uniosła wymanikiurowaną dłoń, aby zakryć otwarte usta.

– Proszę mi wybaczyć – odezwała się. – Jestem okropnie zmęczona. Mam już powyżej uszu tego całego świątecznego zamieszania.

– Rozumiem panią – zapewniła ją Regan współczująco.