– Myślę, że dla Alvirah to będzie wspaniały pretekst, żeby się wybrać do Long’s – rzekła Nora.
Regan przez chwilę rozważała, czy nie iść razem z nią, ale odrzuciła tę myśl. Dom towarowy będzie najpewniej pękał w szwach od ludzi, którzy pozostawili załatwienie sprawunków na ostatnią chwilę. Gdyby porywacze zadzwonili na komórkę, Regan mogłaby w ogóle nie usłyszeć, co mówią.
Lecz było jeszcze coś. Wyraz twarzy matki mówił jej, że ta potrzebuje obecności córki tutaj.
– Pójdę przejrzeć taśmy ochrony – powiedział Jack.
– A ja wybiorę się do Long’sa – oznajmiła Alvirah zadowolona, że w końcu zostały podjęte jakieś działania.
C.B. i Petey mieli pracowite przedpołudnie. Po śniadaniu opuścili łódź i pojechali samochodem na zachód, w stronę położonej na odludziu i zaniedbanej farmy, nieopodal drogi nr 80, gdzie kuzyn Peteya pozwolił mu przechowywać motorówkę.
Gdy trzęśli się na nierównościach polnej drogi, wiodącej do zagrody, C.B. zauważył gderliwie:
– Ale tu śmietnisko.
Petey poczuł się dotknięty.
– To jednak własność mego kuzyna. A dzięki niemu mam miejsce, gdzie mogę trzymać łódź, do której zgarniemy nasz milion dolarów, panie ważniaku. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby – upomniał wspólnika.
– Jesteś pewien, że twego kuzyna tu nie ma?
– Przecież to okres tuż przed Bożym Narodzeniem, zapomniałeś? Każdy się gdzieś wybiera, nawet my, co nie, C.B.? Odwiozłem mego kuzyna i jego żonę parę dni temu na dworzec autobusowy. Do tego czasu już powinni być w domu mojej ciotki w Tampie.
C.B. mruknął zgryźliwie:
– Nie wspominaj mi o krewnych.
– Tęsknisz za wujkiem? – Petey zachichotał, naciskając hamulec swej poplamionej farbą furgonetki przed drzwiami stajni.
C.B. nie raczył odpowiedzieć. Gdyby wuj Cuthbert postąpił jak należy, nie musiałbym się zadawać z tym kretynem, pomyślał. W miarę zbliżania się chwili zgarnięcia pieniędzy, coraz bardziej narastało w nim nerwowe przeczucie, że coś pójdzie nie tak.
Wiedział, że miejsce na pozostawienie okupu wybrane zostało wyśmienicie. Problemem jedynie były wątpliwości, czy Petey się tam dostanie w jednym kawałku. Ale Petey zapewniał go, że potrafi się poruszać po wodach opływających Manhattan z zamkniętymi oczami, i C.B. pomyślał ze złością, że on chyba tak właśnie zwykle prowadzi motorówkę.
Wysiedli z samochodu i Petey pobiegł otworzyć drzwi stajni.
– Tra ta ta ta! – wykrzyknął, ściągając starą, popękaną brezentową plandekę ze sfatygowanej motorówki, ustawionej na podłodziowym wózku, służącym do wożenia jej po lądzie.
C.B. omal nie wybuchnął płaczem.
– Usiłujesz mi wmówić, że ta łajba pływa?
Tymczasem Petey wgramolił się na bok wózka, po czym wskoczył do łódki.
– Gdyby miała żagiel, wygrałaby Puchar Ameryki! – zawołał. Zdjął malarską czapkę, swe ulubione nakrycie głowy, i machając nią do C.B., wykrzyknął: – Ahoj, śledzie!
– Wyłaź stamtąd, pajacu!
Petey dał znak, że wszystko jest OK, i rączo wyskoczył z łodzi.
– To maleństwo naprawdę ma paliwo – chełpił się. – Mój kuzyn wyremontował silnik. Znalazłem go w składnicy złomu.
– I tam jest jego miejsce. Kiedy ta balia była ostatnio na wodzie?
– Popłynąłem nią na ryby tego ciepłego dnia w październiku – rzekł Petey, drapiąc się za uchem. – Zastanawiam się, czy to był Dzień Kolumba? A może tydzień później?
– Założę się, że to miało miejsce w Halloween – odparł C.B. – Przymocujmy ten wrak do furgonetki i wyciągnijmy stąd. Jest mróz.
Petey zaczął kierować do tyłu swój wehikuł i wysunąwszy za okno głowę, przynaglał C.B. do wsparcia go stosowną informacją:
– Ile mam jeszcze miejsca, brachu? – zawołał.
C.B. skulił się, gdyż zanim zdążył odpowiedzieć, Petey rozwalił boczną ścianę stajni.
Po kilku nieudanych próbach przymocowali ostatecznie wózek do furgonetki i powieźli motorówkę po wyboistej drodze.
Petey wysiąkał nos i wytarł chustką oczy.
– Może już nigdy nie zobaczę tego miejsca.
– No to miałbyś szczęście.
C.B. wyciągnął notes i przystąpili do przeglądu zaplanowanych na ten wieczór zamierzeń. Motorówka zostanie spuszczona na wodę w znanej Peteyowi zatoczce, niecały kilometr na południe od łodzi mieszkalnej. Tam też porzuci on wózek.
Punktualnie o szóstej Petey wsiądzie do motorówki i skieruje ją rzeką Hudson na północ przez Spuyten Duyvil wokół Górnego Manhattanu do nabrzeża przy Sto Dwudziestej Siódmej Wschodniej. Tam każą Regan Reilly złożyć okup. Dotarcie w to miejsce powinno zabrać Peteyowi około pół godziny.
C.B. pozostanie na łodzi, o szóstej zadzwoni po raz pierwszy do Regan Reilly i pozwoli jej na krótką rozmowę z ojcem i Rositą. Powie jej, że ma ruszyć samochodem przez Central Park. Wyłączy się, zanim rozmowę uda się przechwycić i zarejestrować. Następnie szybko przejedzie most Waszyngtona do East Side Drive, po drodze telefonując kilkakrotnie do Regan z instrukcjami, dokąd się powinna dalej kierować.
– To się nazywa spowolnianiem akcji – wyjaśnił Peteyowi. – Gdyby zawiadomiła policję, będzie im trudniej śledzić ją z oddali. Będą tylko wiedzieli, że mamy ją w polu widzenia.
Zgodnie z końcową instrukcją, Regan przejedzie skrzyżowanie Drugiej Alei i Sto Dwudziestej Siódmej, wjedzie w ulicę Nadbrzeżną i w ten sposób dotrze do opustoszałego doku. W końcu zostanie pouczona, że ma zostawić wojskowy worek na jego obrzeżu i odjechać.
Kiedy okup zostanie tam położony, Petey wdrapie się na mur, chwyci pieniądze, wskoczy z powrotem do motorówki, a następnie bez chwili zwłoki popędzi w niej do Sto Jedenastej, gdzie będzie na niego czekał C.B. w samochodzie wynajętym na fałszywe nazwisko.
Petey porzuci motorówkę, a zważywszy na fakt, że nigdy nie zadał sobie trudu, aby ją zarejestrować, silnik zaś kupił w składnicy złomu, trafienie na ich ślad za jej pośrednictwem nie będzie możliwe.
Po akcji pojadą do łodzi mieszkalnej i tam, do czasu ich odlotu do Brazylii następnego wieczoru, umilą sobie czas przeliczaniem pieniędzy.
– Oby tylko nam nie namieszał ten przepowiadany sztorm – rzekł C.B. z troską w głosie. – Im szybciej się z tych stron wyniesiemy, tym lepiej.
– „Arriba, arriba, cza-cza-cza!” – zaśpiewał Petey, wystukując rytm na kierownicy.
C.B. doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem radzenia sobie z Peteyem jest ignorowanie go. Wyciągnął ze swej torby jedną z wczesnych powieści Nory Regan Reilly i otworzył na rozdziale ósmym, którego strony zapisane były jego własnymi notatkami.
– Naprawdę chciałbym, żeby to wszystko już się skończyło – powiedział bardziej do siebie niż do wspólnika w przestępstwie.
Austin Grady przybył w piątek do biura wcześnie rano i niezwłocznie przystąpił do wertowania grubej księgi zamówień, leżącej na biurku Luke’a.
Poczynając od spraw bieżących, zbadał działalność szefa dzień po dniu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Nie znalazł absolutnie żadnej wzmianki, która wskazywałaby na jakiekolwiek problemy czy trudności Luke’a.
Zapiski dotyczące lunchów, na których Luke spotykał się ze świętej pamięci Cuthbertem Boniface’em Goodloe’em, wywołały mimowolny uśmiech na wargach Austina i na chwilę złagodziły dręczące go nerwowe napięcie. Pomyślał, że żadna panna młoda nie planowała swego wesela z takim zamiłowaniem do szczegółów, jakie Goodloe poświęcił własnemu pogrzebowi.
Tak mu zależało, aby na ostatnie z nim spotkanie przyszło dużo ludzi, że wydał dokładne instrukcje w tym względzie. Jeżeli umrze w czasie weekendu, wystawienie zwłok nie może się odbyć przed wtorkiem. Pragnął, by czuwanie przy zwłokach trwało całe dwie doby, a pogrzeb odbył się w czwartek. I tak dokładnie się stało.