Przeszła szybko przez prowadzące do sklepu obrotowe drzwi, po czym zatrzymała się i rozejrzała wokół, by zorientować się w sytuacji. Dłuższy czas tutaj nie byłam, pomyślała. I prawdę mówiąc, wcale mi tego nie brakowało. A jednak pamiętała układ działów sprzedaży, jakby tu była wczoraj. Dział męski na parterze, jak we wszystkich innych domach handlowych. Organizatorzy sprzedaży detalicznej wiedzą, że mężczyźni nie znoszą robienia zakupów. Kiedy wreszcie uda się chwycić ich na lasso i doprowadzić do sklepu, lepiej, żeby przeznaczone dla nich rzeczy od razu wpadały w oko.
Takie rupiecie, jak ramki, z pewnością będą w podziemiach. Przy jadącej w dół windzie stała kolejka ludzi. Czekająca przed Alvirah kobieta, ciągnąca za sobą troje małych dzieci, wyglądała na ledwo żywą ze zmęczenia.
– Tommy, ostrzegam cię, żebyś nie mówił swoim braciom, że nie ma Świętego Mikołaja – syknęła do ucha najstarszego syna.
– Bo go nie ma! – upierał się chłopiec. – Mamo, czy ty uważasz, że ten facet w dziale zabawek jest naprawdę tym świętym? No, powiedz.
– To jest pomocnik Mikołaja.
– Słyszałem, jak ktoś mówił do niego „Alvin”.
– Mniejsza z tym – odpowiedziała matka, zaganiając dzieci do windy.
Nad wiek rozwinięty, pomyślała o chłopcu rozbawiona Alvirah. Lecz zaraz widok matki z dziećmi przypomniał jej tamtych dwóch chłopczyków w New Jersey, czekających na powrót swojej mamy.
W miarę zjeżdżania w dół przed ich oczami zaczął się wyłaniać, aż ukazał się w całej swej okazałości, transparent z napisem: „Wyprzedaż”. Parter był zatłoczony, ale na niższym poziomie sklep wyglądał już jak istny dom wariatów. Na pudłach z przebranymi kartami świątecznymi wypisano cenę obniżoną o połowę. Na stoiskach leżały spiętrzone różne ozdoby choinkowe, łańcuchy, lampki i opakowania na prezenty. Ta ramka musiała być kupiona tutaj, zdecydowała Alvirah, dojrzawszy naprzeciwko ladę zawaloną oszałamiającą ilością dekoracyjnych drobiazgów.
Wieloletnia praktyka polowania na okazje nauczyła Alvirah manewrowania ciałem pomiędzy sklepowymi ladami, tak by nie rozjuszyć konkurentów. Dzisiaj ta metoda zdała doskonale egzamin. W ciągu kilku sekund znalazła się w dziale, gdzie stały wysokie stosy pudełek z ramkami, a przed każdym z nich jedno otwarte pudełko z określonym wzorem. W mgnieniu oka dostrzegła taką samą ramkę, jaką otrzymała Nora.
Podniecona, sięgnęła po nią ponad ramieniem jednego z kupujących. Błyskawicznie wyjęła okulary do czytania i ujrzała nagryzmolony na górze ramki błyszczącymi literami napis: „Pobrzękaj mymi dzwonkami”.
– Sam sobie pobrzękaj – wymamrotała, odkładając z trzaskiem ramkę wierzchnią stroną na ladę. Lecz kiedy wzięła do ręki następną, szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz. „Będę w domu na Boże Narodzenie… choćby tylko w marzeniach” – głosił napis. To była ta!
Alvirah udało się uchwycić wzrok sprzedawcy, przystojnego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat.
– Wezmę tę – powiedziała, wymachując ku niemu ramką.
– Zaraz zobaczę, która to. – Wyciągnął rękę i odebrał jej ramkę. – Och, tych mamy mnóstwo. – Ustawił wzór z powrotem na miejsce i wziął pudełko z jeszcze wyższego stosu. Na opakowaniu widniał stempeclass="underline" „Wykonano wyłącznie dla firmy Long’s”.
Świetnie, pomyślała Alvirah. Jest odpowiedź na jedno pytanie.
– Dziwne, że tyle ich zostało – zauważyła z ożywieniem.
Wzruszył ramionami.
– Inne szły jak ciepłe bułeczki. Te nie.
– Może nie były wystarczająco długo wystawione – rzekła z nadzieją w głosie.
– Mnie się wydaje, że stoją tu od zawsze. – Odebrał od niej pieniądze i włożył do kasy.
Alvirah doznała rozczarowania. To było doprawdy jak szukanie igły w stogu siana.
– Może mógłby mi pan pomóc – rzuciła pośpiesznie, widząc, że napierająca na jej prawe ramię kobieta zaczyna tracić cierpliwość. – Ktoś zostawił jedną z tych ramek dla mojej przyjaciółki w szpitalu wczoraj wieczorem, ale na karcie nie napisał swego nazwiska. Ona czuje się fatalnie, bo nie wie, kto to był. Czy nie przypomina pan sobie przypadkiem osoby, która taką samą kupowała?
– Chyba pani żartuje. Nie zdaje sobie pani sprawy, jak jesteśmy zapracowani od Święta Dziękczynienia? O pani zapomnę w ciągu najbliższych dwóch minut.
– Oprawię swoje zdjęcie w tę ramkę i przyślę je panu – odparowała Alvirah.
– Czy wszystko w porządku? – zainteresował się kierownik działu, który wyłonił się zza przepierzenia.
– Tylko rozmawiam z tym miłym młodym człowiekiem – odrzekła Alvirah głosem słodkim jak ulepek. – Bardzo mi pomógł.
– Jak do sklepu Long’s trafiłeś, tuż po wyjściu zatęskniłeś – zaszczebiotał kierownik i ruszył dalej mediować w zatargach.
– Ja za tą ladą jestem jedynie w zastępstwie – pośpieszył z wyjaśnieniem młodzieniec, najwyraźniej wdzięczny Alvirah, że się na niego nie poskarżyła. – Dziewczyna, która tu najczęściej pracuje, ma dzisiaj wolne. Będzie jutro rano. Otwieramy o dziewiątej, bo to ostatni dzień sprzedaży przed świętami.
– Jak ona się nazywa?
– Darlene.
– A nazwisko?
– Krinsky.
– Pracowała tu wczoraj?
– Cały dzień, aż do zamknięcia.
– Dziękuję panu – powiedziała Alvirah do sprzedawcy. Przekaże te informacje Jackowi Reilly’emu. To było jedyne, co mogła w danej chwili zrobić.
Gdy oddalała się od stoiska, usłyszała, jak kobieta, ta cisnąca się przy jej łokciu, oznajmiła donośnym głosem:
– Dzięki Ci, Boże, za uwolnienie nas od Sherlocka Holmesa.
W miarę jak zbliżał się czas złożenia okupu, w oddziale do zadań specjalnych Komendy Głównej Policji przy Plaza rosło napięcie. Każdy, kto był włączony w tę sprawę, albo wchodził, albo wychodził z biura Jacka Reilly’ego.
Rezultaty podejmowanych tego dnia wysiłków przyniosły rozczarowanie. Odciski palców znalezione w limuzynie nie należały do nikogo, kto by znajdował się w policyjnych rejestrach. Taśmy filmowe ze szpitalnych kamer ochrony okazały się w gruncie rzeczy bezużyteczne. Mężczyzna, który zostawił prezent dla Nory Reilly, był średniego wzrostu i nieco się garbił. Kiedy wchodził do szpitala, trzymał przed sobą torbę z zakupami, praktycznie zakrywającą mu całą twarz. Jedynie tył jego głowy był widoczny w chwili, gdy wchodził do sklepu z upominkami. Z kolei przy wychodzeniu stamtąd całą jego twarz skutecznie zasłaniała wielka kokarda.
Alvirah złożyła Jackowi raport o swej wyprawie do domu towarowego Long’s. Policja uzyskała adres i numer telefonu Darlene Krinksy od administracji domu handlowego, ale jak dotąd, nie udało się dziewczyny odszukać. Nic dziwnego, myślał Jack, dwa dni przed świętami. Zapewne albo biega po sklepach, albo udziela się towarzysko. Zresztą nie spodziewał się, aby rozmowa z nią coś konkretnego dała. Skoro facet nie skorzystał z karty kredytowej przy zakupie misia w sklepie z prezentami, wątpliwe było, czyby z niej skorzystał, nabywając ramkę, której cena nie przekracza dziesięciu dolarów.
Jednak rozmowa z Alvirah doprowadziła do jednego, określonego rezultatu. Tego wieczoru ona będzie siedziała na tylnym siedzeniu jego samochodu. Nadal nie bardzo wiedziała, w jaki sposób udało się Jacka na to namówić, ale zwróciła mu uwagę, że jedynym bezpośrednim powiązaniem, jakie mieli z porywaczami, była taśma, nagrana dzięki podjęciu przez nią błyskawicznej decyzji. Temu nie dało się zaprzeczyć.
O godzinie trzeciej wszyscy włączeni w sprawę okupu zgromadzili się w gabinecie Jacka Reilly’ego. On i jego bliski przyjaciel, agent FBI, Charlie Winslow, wspólnie prowadzili odprawę. Opracowali w najdrobniejszych szczegółach każdy aspekt działań, które miały być podjęte. Regan Reilly, jadącą samochodem zgodnie z instrukcjami kidnaperów, ma osłaniać sześć wozów policyjnych, jako nadzorująca lotna brygada. Jej członkowie będą pozostawać w kontakcie radiowym z FBI na częstotliwościach dla niego zastrzeżonych.