– Hm.
– Może uważasz, że powinniśmy uwolnić Reilly’ego i Rositę, a potem pójść z nimi na piwo do knajpy „U Elsie”?
– Hm.
– Wobec tego co proponujesz?
– Ciężko myśleć, jak człowiek jest przeziębiony. – Petey odchylił się do tyłu i sięgnął po worek na śmieci leżący na tylnym siedzeniu. – Na razie nie będzie nam potrzebny, więc mam zamiar go wykorzystać do ogrzania się. – Zaczął rozdzierać go wzdłuż szwów.
– Ja o wszystkim pomyślałem – wyjęczał C.B. – Wiedziałem, że będą w stanie zdobyć milion dolców. Wiedziałem, że pewno dadzą znać policji. Wiedziałem, że w tym worku zostanie umieszczone urządzenie naprowadzające. Przeczytałem mnóstwo powieści detektywistycznych, jak wiesz…
– Czytanie ważna rzecz – potwierdził z aprobatą Petey.
– …wrzuciłbym pieniądze z tego oznakowanego worka do wora na śmieci, który teraz najchętniej zacisnąłbym wokół twojej szyi. A ten worek wojskowy leżałby sobie na środku Sto Jedenastej, zamiast pływać w East River.
Petey, opatulony zmiętym workiem na śmieci, poprawił się na siedzeniu.
– Czekaj no. Sądzisz, że wezwali gliniarzy?
– Oczywiście. Zawsze wzywają.
– To mnie wkurza. Prosiliśmy, żeby tego nie robiła, prawda? – rzekł Petey z wyrzutem w głosie. – Powinieneś jej o tym przypomnieć, jak z nią rozmawiałeś.
C.B. spiorunował go wzrokiem, lecz zaraz przymrużył oczy w głębokim namyśle. Najlepszą obroną jest dobry atak, pomyślał, gdy nowy pomysł zaczął świtać mu w głowie.
Krótko po 8.30 do znajdujących się w pokoju szpitalnym Nory, Regan, Alvirah, Willy’ego i siostry Cordelii przyłączył się Jack Reilly.
– Okazało się, że to ja byłam wielce pomocna porywaczom mego męża – powiedziała Nora.
– Istotnie, byłaś – zgodził się Jack. – Mam trochę więcej informacji, choć nie tyle, ile bym chciał. Motorówka została znaleziona. Była przywiązana na przystani przy Sto Jedenastej. Jesteśmy niemalże pewni, że została porzucona przez porywaczy. Teraz nasi ludzie wiozą ją do laboratorium. Prawdopodobnie było to także miejsce, gdzie worek z pieniędzmi wpadł do wody.
– Skąd można to wiedzieć? – zapytała siostra Cordelia.
– Właśnie dokładnie tam funkcjonariusze z helikoptera śledzący ten worek uświadomili sobie, że zmienił kierunek i zaczyna zmierzać na północ.
– Czy motorówka miała jakieś oznakowania? – spytała Regan.
– Żadnych. I wydaje się raczej oczywiste, że ma zamontowany jakiś wyremontowany, stary silnik, więc nie będzie można iść tym śladem. Mamy nadzieję znaleźć odciski palców.
Na chwilę zapadła cisza. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że następny ruch należy do porywaczy.
Siostra Cordelia uścisnęła dłoń Nory.
– Już czas, żebyśmy sobie poszli i pozwolili ci trochę odpocząć. Nie będziemy ustawać w modlitwach.
– Bardzo mi miło, że tu jesteście – odparła szczerze Nora. – Spojrzała na Willy’ego. – Nie do wiary, że mnie rozśmieszyłeś.
Uśmiechnął się do niej.
– Moje najlepsze historie oszczędzam na czas, kiedy poczujesz się lepiej.
Alvirah zwróciła się do Regan:
– Informuj mnie na bieżąco. Dzwoń o każdej porze. Teraz popracuję w domu nad tymi taśmami.
Jack dał jej już wszystkie taśmy od porywaczy, nagrane przez bazę „Orla”.
– To może nie zabrzmi zbyt elegancko, ale po tym, co się dzisiaj stało, jestem naprawdę wściekły – oświadczył wówczas. – Alvirah, następnym razem, kiedy będziesz próbowała mi coś powiedzieć, przysięgam, będę słuchał.
Lekarz zjawił się w momencie, gdy Alvirah, Willy i Cordelia właśnie wychodzili. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że jego pacjentka ma jakieś kłopoty natury osobistej, ale nie próbował o nie wypytywać.
– No, jak tam pani noga?
– Nie najlepiej – przyznała Nora. W jej oczach wyraźnie widać było zmęczenie. Choć niechętnie, zgodziła się wziąć tabletkę przeciwbólową.
Regan była pewna, że gdy matka zostanie sama, uśnie.
– Mamo, zejdę na dół i napiję się kawy. To nie potrwa długo. Przynieść ci coś, jak będę wracała?
– Nie, ale ty powinnaś w końcu coś zjeść.
Jack wyszedł razem z Regan.
– Nie masz nic przeciw temu, żebym ci towarzyszył przy kawie?
W miejscowej kafejce wręcz zmusił ją, żeby zjadła kanapkę.
– Zamiast cieszyć się świętami, zajmujesz się naszą sprawą – powiedziała. – Wprost nie mogę uwierzyć, że jutro jest Wigilia. Musiałeś mieć jakieś plany.
– Moja rodzina wciąż będzie w domu, gdy przyjadę. Rodzice mieszkają w Bedford i tam właśnie w tym tygodniu pojawi się cały klan. Jest bardzo liczny, więc nawet nikt nie zauważy, że mnie brakuje.
Regan uśmiechnęła się.
– Gdybym ja się nie pokazała, to zwróciłoby uwagę, bo jestem jedynaczką.
Jack roześmiał się.
– Zwróciłoby uwagę nawet wtedy, gdybyś była jedną z dziesięciorga rodzeństwa.
Te słowa zaraz by mamę wyrwały ze snu, pomyślała Regan z uśmiechem. Mnie jakby też ożywiają.
Dalsza rozmowa dotyczyła ewentualnych przyszłych poczynań porywaczy.
– Najbardziej boję się tego, że nic już się w ogóle nie wydarzy – przyznała Regan.
– Regan, nie zapominaj o tym, że rozmawiałaś ze swoim ojcem i Rositą niespełna trzy godziny temu – przypomniał Jack.
– Ciągle chodzi mi po głowie tych kilka słów, które ojciec powiedział. Wspomniał o mojej ulubionej książce, którą mi czytał, gdy byłam mała. Wtedy myślałam, że to przejaw smutnych refleksji, podobnych do tych, które wczoraj wieczorem snuła mama, wspominając ich wspólne życie zaraz po ślubie. – Pokręciła z powątpiewaniem głową. – Ale już teraz nie jestem tego taka pewna. Mam wrażenie, że usiłował mi coś przekazać.
– A jaka była twoja ulubiona książka? – spytał Jack.
– Za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć. – Regan niespokojnie stukała palcami o blat stolika. – Może ojciec wspomniał o tym dlatego, że dzisiaj rano mama i Imus rozmawiali o książkach dla dzieci.
– To najbardziej prawdopodobna przyczyna. Ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że ofiary porwań często próbują przekazać jakieś wiadomości, jeżeli tylko nadarzy im się taka okazja.
– O, ci dwoje znowu razem! – Ta wypowiedź dobiegła do nich z przeciwległego końca kafejki.
Podnieśli wzrok i zobaczyli żeglującą ku nim Lucy, ekspedientkę ze sklepu z upominkami.
– Ciągle nie macie siebie dosyć, co? – Obrzuciła wzrokiem lokal. – Zawsze przechodzę tędy po drodze do domu. I jak zwykle nigdzie nie widać doktorów Kildare’ów. – Wzruszyła ramionami. – I co zamierzacie dalej robić? Wiesz, twoja mama musi chyba bardzo skrupulatnie przestrzegać zasady wysyłania podziękowań. Jedna z jej przyjaciółek była właśnie w sklepie i pytała o faceta, który kupił pluszowego misia.
Regan i Jack wymienili spojrzenia.
– Alvirah – rzekli unisono.
Willy i Cordelia czekali na Alvirah na kanapie w holu, kiedy wyłoniła się ze sklepu z upominkami.
– A jednak coś odkryłam – zakomunikowała.
– Czego się dowiedziałaś, złotko? – spytał Willy.
– Mężczyzna, który przystał pluszowego misia ze zdjęciem Luke’a Reilly’ego, niósł ze sobą firmową torbę na zakupy ze sklepu Long’s.
– To wiedziałaś już przedtem.
– Owszem, ale Lucy – tak ma na imię ta sprzedawczyni – przypomniała sobie jeszcze coś. W tej torbie była czerwona marynarka, może sweter, no, w każdym razie jakaś część ubrania w czerwonym kolorze.
– No to co? – zainteresowała się Cordelia.
– Och, wiem, że to niewiele, ale już coś – odrzekła Alvirah z westchnieniem. – Może to pobudzi pamięć sprzedawczyni stamtąd, kiedy jutro z nią porozmawiam.