Выбрать главу

Regan uśmiechnęła się blado.

– Cały tata. – Mimo bólu przeszywającego jej serce zobaczyła świtający promyk nadziei. – Mamusiu, przypuśćmy, że masz rację i porywacz jest twoim patologicznym fanem, który działa według intrygi z twoich powieści. Wobec tego jest bardzo prawdopodobne, że w jakiś sposób wpadło mu w ręce twoje opowiadanie i jutro wykorzysta przedstawiony tam wątek, dotyczący złożenia okupu. Gdybyśmy wiedzieli z wyprzedzeniem, jakie wskazówki co do trasy dojazdu mi przekaże, policja mogłaby wcześniej zabezpieczyć tę drogę, a później pozostawać w ukryciu. W którym konkretnie miejscu w Queens został złożony okup?

– Boże, Regan, to było tak dawno i, jak ci mówiłam, tata je dla mnie wyszukał. Pamiętam tylko, że znajdowało się blisko tunelu Midtown.

– Musisz mieć chyba kopię tego opowiadania?

– Jest gdzieś w domu na strychu.

– A w jakim piśmie zostało opublikowane?

– Dawno już słuch po nim zaginął.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Do pokoju wpadł lekarz ze świątecznym uśmiechem na twarzy i plikiem zdjęć rentgenowskich pod pachą.

– Dzień dobry paniom – przywitał je. – Jak się ma moja ulubiona pacjentka?

– Całkiem dobrze – odpowiedziała Nora.

– Wystarczająco, żeby wrócić do domu?

Nora spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– A upierał się pan, że powinnam zostać w szpitalu co najmniej trzy dni.

– Złamanie jest paskudne, ale opuchlizna bardzo ładnie schodzi. Prześwietlenie wskazuje, że noga została złożona prawidłowo. Pewnie pani już marzy, żeby się stąd wyrwać. Trzeba tylko uważać, żeby trzymać stale nogę nieco uniesioną. – Zwrócił się do Regan: – Może za rok wybierze się pani z rodzicami na święta na Maui.

– Mam taką nadzieję – odpowiedziała Regan. Liczę na to bardziej, niż mógłby pan sobie wyobrazić, dodała w myślach.

Kiedy opuścił pokój, matka i córka spojrzały na siebie.

– Regan, biegnij i przyprowadź samochód. Ja załatwię wypis ze szpitala. Na strychu jest cała masa pudeł.

Za pięć dziewiąta Alvirah stała na czele ciżby odkładających zakupy na ostatnią chwilę, czekających na otwarcie drzwi domu towarowego Long’s. W odróżnieniu od innych nie miała ze sobą listy prezentów, z których większość zostanie zapewne zwrócona w ciągu kolejnych czterdziestu ośmiu godzin. Dzwoniła już do Freda z zapytaniem, dlaczego Rosita powiedziała mu, że Luke powtarzał, iż w każdej sytuacji trzeba zachować spokój. Okazało się, że Luke często używał powiedzenia: „Tylko spokój może nas uratować”. Zapewnił ją, że Rosita nawiązywała do tego, mając na myśli jedynie humorystyczne sytuacje.

Minutę po dziewiątej Alvirah była już w windzie zjeżdżającej do podziemi. Mimo pośpiechu przed ladą, gdzie sprzedawano świąteczne drobiazgi, które obecnie można było kupić niemal prawie za darmo, zastała już ustawionych w kolejce klientów. Ostatniej nocy musieli chyba spać tu gdzieś w środku, pomyślała, oczekując z narastającą niecierpliwością, kiedy zwróci się do niej jedyna w tym dziale sprzedawczyni.

Kupująca przed Alvirah chudziutka siwowłosa staruszka wykreślała imiona ze swej listy zakupów, wręczając sprzedawczyni jedną ramkę na zdjęcie po drugiej. „Sprawdźmy. To by było dla Aggie i Margie, i Kitty, i May. Może powinnam jeszcze kupić jedną dla Lilian?… Nieee, ona nic mi nie dała w zeszłym roku”. Wzięła do ręki ramkę z napisem: „Pobrzękaj mymi dzwonkami”. „Wstrętne – orzekła. – To byłoby wszystko”.

– Czy pani jest Darlene Krinsky? – zapytała młodą sprzedawczynię Alvirah, gdy wreszcie przyszła jej kolej.

– Tak – odparła tamta znużonym głosem.

Alvirah wiedziała, że musi działać szybko. Wyjęta ramkę kupioną poprzedniego dnia.

– Moja przyjaciółka jest w szpitalu. – To może wzbudzić jej współczucie, pomyślała. – W czwartek wieczorem ktoś zostawił dla niej taką samą ramkę, ale nie podpisał się nazwiskiem. Sądzimy, że mógł ją kupić w drodze do szpitala, gdyż wiemy, że miał ze sobą torbę firmową tutejszego domu towarowego, a w niej jakieś czerwone rzeczy do ubrania. To był mężczyzna średniego wzrostu, z przerzedzonymi ciemnoblond włosami, w wieku około pięćdziesięciu lat.

Krinsky pokręciła przecząco głową.

– Żałuję, że nie mogę pani pomóc. – Wzrokiem wskazała grupkę nastolatek, które wymachiwały wybranymi przez siebie drobiazgami, żeby zwrócić uwagę sprzedawczyni. – Sama pani widzi ten szał dookoła.

– Miał stary portfel i być może bardzo starannie i powoli odliczał należność – nie dawała za wygraną Alvirah.

– Przykro mi, naprawdę chciałabym pomóc, ale… – Ekspedientka zawiesiła głos. – Mam nadzieję, że pani przyjaciółka czuje się lepiej. – Wzięła z rąk jednej z dziewcząt pozytywkę ze Świętym Mikołajem.

To beznadziejne, pomyślała Alvirah, zniechęcona odwracając się od kontuaru.

– Zaraz, zaraz – mruknęła do siebie po cichu sprzedawczyni, nakręcając pozytywkę.

Alvirah już doszła do windy, gdy nagle poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.

– Sprzedawczyni panią prosi – powiedział młody mężczyzna.

Alvirah pośpiesznie wróciła do lady.

– Mówiła pani, że on miał torbę z czymś czerwonym w środku. Wiem, kto to mógł być. Wczoraj wieczorem był tu jeden facet, który chodzi u nas przebrany za Świętego Mikołaja. To on właśnie kupił taką ramkę, jestem pewna. Usiłował nawet uzyskać rabat pracowniczy.

To musi być on, pomyślała Alvirah.

– Może mi pani podać jego nazwisko?

– Nie. Ale facet nawet teraz może być na górze. Dział zabawek jest na drugim piętrze.

– Bez wątpienia mówi pani o Alvinie Lucku – uznał kierownik działu zabawek, mężczyzna około sześćdziesiątki, o pociągłej twarzy. – Pracował tu w czwartek wieczorem i z pewnością niósł swój strój do domu, żeby go odprasować. Wymagamy, aby nasi Mikołaje stanowili dobry przykład dla dzieci.

– Czy zjawi się niedługo w pracy?

– Już tu nie pracuje.

– Nie pracuje? – W głosie Alvirah zabrzmiało rozczarowanie.

– Nie. Wczoraj zwrócił swoje przebranie. Kiedy go zatrudnialiśmy, wyraźnie zaznaczył, że nie będzie pracował w Wigilię.

– A czy był tutaj wczoraj wieczorem?

– Nie. Wyszedł o czwartej po południu.

– Czy mógłby mi pan podać jego adres albo numer telefonu?

Kierownik spojrzał na Alvirah surowym wzrokiem.

– Proszę pani, my tutaj bezwzględnie strzeżemy prywatności naszych pracowników. Tego rodzaju informacja jest ściśle poufna.

Jack uzyskają w ciągu minuty, pomyślała Alvirah. Podziękowała kierownikowi i popędziła do telefonu. W każdym razie przekażę to Jackowi i on się tym zajmie. Jeżeli Alvin Luck jest zamieszany w porwanie, Jack szybko do tego dojdzie.

Alvin Luck i jego matka wręczyli swe bilety bileterowi przy drzwiach teatru Radio City Musie Hall. Było już tradycją datującą się od jego dzieciństwa, że w Wigilię wybierali się tam na bożonarodzeniowe widowisko, po którym szli na uroczysty lunch. Dawnymi czasy jadali u Schraffta i oboje się zgadzali, że odkąd ten sędziwy dostawca kurczaka po królewsku zamknął swe podwoje, to już nie było to.

Po posiłku, jeżeli pogoda sprzyjała, spacerowali po Piątej Alei.

Dzisiejsze przedstawienie bardzo im się podobało, zasiedzieli się potem na lunchu i w końcu nakłonili strażnika z Rockefeller Center, żeby im, ustawionym przed choinką, zrobił zgodnie z coroczną tradycją zdjęcie. Przez cały ten czas pozostawali w błogiej nieświadomości, że czatuje na nich połowa nowojorskiej policji.