To właśnie tata usiłował mi powiedzieć, uświadomiła sobie Regan, coraz bardziej przejęta swym odkryciem. Z miejsca, w którym on się znajduje, gdziekolwiek ono jest, widzi tę latarnię morską.
– Regan, o co chodzi? – spytał zaintrygowany Fred.
Pokręciła tylko przecząco głową.
– Mam nadzieję, że filmy będą się wam podobały – powiedziała do chłopców. – Do zobaczenia – zwróciła się do Freda.
– Odprowadzę cię przed dom – rzekł Fred.
Emanujące z C.B. napięcie dochodziło do punktu krytycznego. Luke i Rosita obserwowali w milczeniu jego coraz bardziej ponure oblicze, w miarę jak zbliżał się czas następnej rozmowy telefonicznej. Ten typ wie, jakie ona ma znaczenie, myślał Luke. Wie, że jeżeli dzisiaj nie dostaną pieniędzy, to już ich nie dostaną nigdy. Słuchał podmuchów szalejących na zewnątrz, porywistych wichrów. Łódź uderzała o pomost ze stale wzrastającą siłą. Jeżeli sztorm się utrzyma, kto wie, kiedy i czy w ogóle ich samolot odleci.
– Hej, C.B. – odezwał się Petey. – Muszę pognać do domu. Zostawiłem paszport w mieszkaniu.
Ależ nie, nie zostawiłeś, pomyślał Luke. Widziałem, jak mu się dopiero co przypatrywałeś. Zastanowiło go, co on teraz znowu kombinuje.
– Co takiego? – C.B. wybałuszył oczy na Peteya.
– Chciałem być pewny, że znajduje się we właściwym, bezpiecznym miejscu. Tutaj wiele takich nie ma. Jeśli się nie mylę, ty ostatnie dwie noce spałeś w domu. Więc co to ma za znaczenie? To tylko pięć minut drogi. Zgarniesz mnie przy moim domu.
C.B. spojrzał na zegarek.
– Czekaj tam dokładnie dziesięć minut po czwartej.
– Musowo. – Petey przeniósł wzrok z Luke’a na Rositę. – Może już nigdy się nie zobaczymy, ale chciałbym wam złożyć życzenia wszystkiego najlepszego. – Szybko zasalutował i już go nie było.
Luke wiedział, dlaczego ma zimne i wilgotne stopy. Po podłodze przelewała się mała struga wody. Lód, pomyślał. Ta balia zaczyna przeciekać.
Jack Reilly natychmiast nabrał przekonania, że Alvin Luck nie stanowi zagrożenia dla rodzaju ludzkiego. Był entuzjastą powieści kryminalnych, a nie porywaczem. Kolekcjonował książki Nory Reilly, ale też i innych pisarzy. Na każde pytanie zadane przez niego czy detektywów Alvin odpowiadał natychmiast i bez wahania. Przyznał, że zrobił zdjęcie Luke’a podczas kolacji, na której zebrali się pisarze powieści detektywistycznej. Kupił ramkę po tym, jak usłyszał o wypadku Nory.
– Nie podobała jej się? – spytał, kiedy tak stali w jego zagraconej sypialni.
– Wiem, dlaczego zadają ci te wszystkie pytania – wtrąciła się do rozmowy matka. – Nie podpisałeś swoim nazwiskiem karty. – Energicznie pokiwała głową. – Oni tego nie lubią. Według nich, to oznacza, że masz coś do ukrycia…
– Pani Reilly po prostu wydawało się dziwne, że otrzymuje prezent z niepodpisaną kartą – zapewnił Jack uspokajająco. – Czy kupił pan pluszowego misia w sklepie z upominkami osobiście?
– Jakiego pluszowego misia? – spytała matka Alvina. – Alvin, ani słowem nie wspomniałeś o żadnym pluszowym misiu.
– Widzę, że napisał pan wiele uwag na marginesach książek pani Reilly. – Jack wziął jedną z nich do ręki i przerzucał kartki.
– O tak – odrzekł Alvin, ożywiony tematem. – Studiuję setki powieści autorów kryminalnych, żeby zorientować się, jak układają intrygę. Dzięki temu zdobywam wspaniałą wiedzę. Mam kartotekę, do której wkładam swoje notatki, podzielone na różne kategorie, takie jak morderstwo, podpalenie, włamanie, defraudacja. Kiedy czytam o takich prawdziwych przypadkach w gazetach, wycinki z nich też włączam do mej kartoteki.
– To stąd te pana notatki w książkach Nory Regan Reilly?
– Oczywiście.
– Czy nie czytał pan przypadkiem „Zdążyć do raju”?
– To jedno z jej wcześniejszych opowiadań. Zakwalifikowałem je do kategorii „porwanie”. – Okrążył łóżko, podszedł do szafki na akta i wysunął ostatnią, dolną szufladę. – O, jest, proszę. – Wręczył Jackowi liczące trzydzieści jeden lat czasopismo.
Regan jechała samochodem tak szybko, jak jej na to pozwalały nieustannie pokrywające się śniegiem jezdnie. Tata i Rosita widzą małą czerwoną latarnię morską, myślała z błyskiem nadziei. Są gdzieś w pobliżu mostu Waszyngtona. Jack mówił, że odgłosy z tła na taśmach wskazywały, że znajdują się w pobliżu wody.
Wystukała numer telefonu Jacka.
– Właśnie rozmawiałem z twoją mamą i powiedziałem jej, że Alvin Luck został wyeliminowany jako osoba podejrzana. Ale może się okazać wielką pomocą – ma czasopismo z jej opowiadaniem.
– Jakim cudem?
– Jest kolekcjonerem kryminałów. Gdyby jakimś niesamowitym przypadkiem porywacze podążali drogą wskazaną w tym opowiadaniu, będzie o wiele łatwiej ich nakryć.
– Ja też mam ci coś do powiedzenia. – Regan zrelacjonowała mu to, co zdarzyło się w mieszkaniu Rosity.
– Regan, to prawdopodobnie oznacza, że oni są trzymani w New Jersey.
– Dlaczego?
– Pomyśl tylko – odparł Jack. – Twój ojciec opuścił szpital tuż po dziesiątej. Jest oczywiste, że samochód jechał do New Jersey, gdyż w powrotnej drodze do Nowego Jorku przekroczył most Waszyngtona o 11.16. Następnie wjechał na most Triborough w kierunku Queens o 11.45, to jest właśnie taki czas, w ciągu którego można odbyć podróż na tej trasie bez zatrzymywania się. Skoro nie zatrzymali się zaraz po przejechaniu mostu w kierunku Manhattanu, to już później w żaden sposób nie mogliby nadal widzieć usytuowanej za nimi latarni morskiej.
– Jakoś poczułam się lepiej – powiedziała Regan.
I dodała w duchu: sieć się zacieśnia.
Petey niańczył swego drinka tequila sunrise w knajpce „U Elsie”, gdzie corocznie odbywający się ubaw w Wigilię był już na pełnych obrotach. Zebrała się tam cała zgraja stałych bywalców. Wypiję tylko jednego, obiecał sobie. Muszę zachować bystrość umysłu na ten wielki wieczór.
Gdyby C.B. wiedział, że zatrzymałem się tutaj, chyba by mnie zabił. Ale nie mogłem opuścić na zawsze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej bez złożenia ostatniej wizyty w tej spelunce, gdzie, jak powiada piosenka, „każdy me imię zna”. Chodziłem na ryby z niektórymi z tych koleżków. Był niezły ubaw.
– Petey, co siedzisz taki markotny? – Matt, od dawna pracujący u Elsie barman, zastąpił pustą lampkę tequili pełną. – Od Elsie z życzeniami wesołych świąt.
– Coś takiego. To miłe.
– Słyszałem, że wybierasz się na wakacje. Dokąd?
– Na ryby.
– Gdzie?
– Aż na południe – odrzekł Petey wymijająco.
Matt już zajął się innym klientem.
Petey sprawdził godzinę na swoim zegarku. Czas iść. Zsunął się z barowego stołka, spojrzał na darmowego drinka i z nietypowym dla siebie zdecydowaniem zostawił napój nietknięty.
– Petey, czy ty się dobrze czujesz? – Matt, nalewający koktajl arachidowy do pustego kieliszka, miał zaniepokojoną minę.
– Czuję się wspaniale – odrzekł Petey. – Jak milion dolarów.
– Miło mi to słyszeć. Baw się dobrze na wycieczce. Przyślij nam kartę.
– Słuchaj, a nie masz już tych kart z waszą knajpą? – spytał Petey.
Matt sięgnął ręką pod kontuar baru.
– Została jedna. Bardzo proszę.
Machając ręką na pożegnanie, Petey opuścił knajpkę „U Elsie” po raz ostatni.
Regan informowała Austina Grady’ego na bieżąco o wszystkim, co się aktualnie działo. W ciągu ostatnich dwóch dni musiał uporać się z telefonami od przyjaciół rodziny Reillych, którzy słyszeli o wypadku Nory, a nie mogli dodzwonić się ani do niej, ani do Luke’a.