Выбрать главу

Kiedy Nora zatelefonowała do Austina o 3.15, zapytał ją, czy mógłby do niej wstąpić po drodze do domu. Nora odparła bez wahania:

– Chciałabym się z tobą zobaczyć, Austin. Jesteś jedyną osobą spośród naszych przyjaciół, która wie, o co tu naprawdę chodzi.

Austin był u Nory zaledwie kilka minut, gdy wróciła Regan z wiadomością, że widziała książkę o czerwonej latarni morskiej.

– „Mała czerwona latarnia morska i wielki szary most” – powiedziała Nora. – Ależ oczywiście. Uwielbiałaś ją.

– Muszą być w miejscu, skąd widać tę latarnię – oświadczyła Alvirah stanowczo. – Nie ma wątpliwości, że na tych taśmach on podkreślał słowa: „Mam czerwono przed oczami”.

– Cóż, Jack uważa, że oni są przy moście w New Jersey – oznajmiła Regan i wyjaśniła, dlaczego Jack przyjął takie założenie.

– Gdybyśmy tylko mieli jakieś pojęcie o tym, kto to zrobił – zauważyła Nora głosem wyrażającym całkowitą bezradność. – Ale nie znaleźliśmy niczego, co by posunęło nas do przodu, a oni powinni telefonować za niespełna pół godziny. Czy możemy im ufać, że kiedy już dostaną pieniądze, to zakończą całą sprawę? – Wskazała dłonią okno. – Spójrzcie, jaka jest pogoda. Jeżeli worek przypadkowo wypadł im wczoraj, to o ile gorzej może być dzisiaj.

Wszyscy drgnęli na dźwięk dzwonka u drzwi.

– Regan, nie możemy tu nikogo więcej wpuszczać. Powiedz, że śpię…

– Dobrze, mamo. – Regan spiesznie przeszła holem w kierunku drzwi frontowych. Za nimi stał przewodniczący stowarzyszenia miłośników roślinności, który dwa dni temu wieczorem pukał do okna w biurze Austina. Miał na głowie włóczkową czapkę z pomponem, powoli zamieniającą się w pagórek śniegu.

– Cześć, Regan – zaszczebiotał. – Pamiętasz mnie? Spotkaliśmy się przedwczoraj wieczorem. Ernest Bumbles.

Pod pachą trzymał ozdobnie opakowaną paczkę.

– Witam, panie Bumbles – powitała go krótko Regan.

– Czy jest tu twój tata? – zapytał.

– Niestety, nie – odrzekła. – Pewne sprawy zatrzymały go w Nowym Jorku.

– O, jaka szkoda. Razem z żoną wybieramy się z wizytą do jej matki, która mieszka w Bostonie. Chociaż w taką pogodę nikt nie powinien wyjeżdżać samochodem. W każdym razie mam tu prezent, który bardzo chciałbym wręczyć twemu tacie. Serce mi się kraje, bo jak do tej pory, nigdzie nie mogę go zastać. A tak bardzo chciałbym mu go podarować na Boże Narodzenie.

– Wobec tego proszę dać go mnie – odrzekła Regan, czekając niecierpliwie na zakończenie rozmowy i powrót do matki i jej gości.

– Czy mogłabyś wyświadczyć mi pewną grzeczność? – spytał Bumbles, spoglądając na nią błagalnym wzrokiem.

– Jaką?

– Czy byłabyś tak miła i rozpakowała teraz ten prezent, żebym mógł zrobić ci z nim zdjęcie?

Regan miała ochotę go udusić. Poprosiła, żeby wszedł do środka, po czym szybko zerwała wstążkę i otworzyła pudło, z którego wyjęła oprawiony w ramkę dyplom. Przeczytała go i spytała:

– A to za co?

Ernest rozpromienił się.

– Twój ojciec tak wiele zrobił dla Kwiecistych! Wprowadził do naszego stowarzyszenia Cuthberta Boniface’a Goodloe’a. Biedaczek właśnie zmarł w zeszłym tygodniu, ale w testamencie zostawił nam milion dolarów. Nigdy nie uda się nam wystarczająco twemu tacie odwdzięczyć.

– Milion dolarów? – powtórzyła Regan.

Ernest popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.

– Milion dolarów. Praktycznie cały swój majątek. Co za wspaniałomyślny człowiek! I to wszystko za przyczyną twego ojca. Mamy także dyplom pochwalny, przygotowany dla siostrzeńca pana Goodloe’a, na cześć tak wspaniałego wujka, ale i jego ciągle nie ma w domu. A teraz proszę pozwolić mi zrobić zdjęcie.

Do holu przyszedł z rodzinnego pokoju na prośbę Nory Austin, żeby zobaczyć, co się dzieje. O mój Boże, jęknął w duchu, gdy spostrzegł Bumblesa. Ten facet nigdy nie rezygnuje. Uchwycił wzrok Regan, ona jednak powstrzymała go od pozbycia się gościa dyskretnym ruchem głowy.

Uniosła dyplom pochwalny.

– Austin, spójrz na to – odezwała się z wymuszonym, promiennym uśmiechem. – Stowarzyszenie pana Bumblesa otrzymało w tym tygodniu od Cuthberta Boniface’a Goodloe’a milion dolarów za sprawą taty. Czy wiedziałeś o tym, że mój tata bezpośrednio się do tego przyczynił?

– Nie miałem zielonego pojęcia. – Austin pokręcił przecząco głową.

– Żałowałem, że twój tata nie mógł uczestniczyć w pogrzebie naszego dobroczyńcy – ciągnął Bumbles. – Ale Kwieciści stawili się w pełnym składzie.

– Dobrze, że przynajmniej wy byliście – powiedział Austin. Regan ma do niego świętą cierpliwość, pomyślał. – Jego jedynym krewnym jest siostrzeniec.

– Naprawdę? – zainteresowała się Regan. Spojrzała na Ernesta i zapytała półżartem: – A jak on się odniósł do faktu, że jego wujek zostawił tak wielki dar Kwiecistym?

Ernest w zamyśleniu przytknął palec do policzka.

– Trudno mi powiedzieć. Ale dlaczego nie miałby być szczęśliwy z tego powodu? Jesteśmy wspaniałym stowarzyszeniem. Na pewno bardzo się wzruszy, kiedy otrzyma od nas dyplom pochwalny. To znaczy, o ile w ogóle kiedyś uda mi się do niego dotrzeć.

– Gdzie on mieszka?

– W Fort Lee.

Regan poczuła, że coś ściskają za gardło. Most Waszyngtona po stronie New Jersey kończy się w Fort Lee. Czy to możliwe? Z trudem wydobyła z siebie głos:

– W każdym razie mój tata z pewnością będzie zachwycony.

– A ja się cieszę, że zastałem cię w domu i mogłem nasz dyplom dostarczyć. Dyplom dla siostrzeńca trzymam w bagażniku, więc dam mu go, jak się na niego natknę.

– Niech mi pan go zostawi – odrzekła Regan. – Dziś wieczorem będę w pobliżu Fort Lee, więc podrzucę mu dyplom do domu i w ten sposób on także dostanie prezent na święta.

– To byłoby cudownie! – wykrzyknął Ernest. – Ale ja nie znam jego adresu.

– Zadzwonię do biura – powiedział Austin. – Na pewno tam go mamy.

– Zaraz wracam – rzekł Ernest. Wyszedł na ulicę i prawie ślizgając się, dotarł do samochodu, gdzie czekała na niego cierpliwie Dolly. Gdy wrócił, wręczył Austinowi drugi prezent. – Niech pan łaskawie to potrzyma – poprosił. – Obrócił się do Regan i nastawił aparat fotograficzny. – A teraz proszę uśmiechnąć się albo powiedzieć „ekstrakt”.

– Ekstrakt.

– Gotowe.

– A, jeszcze coś – zatrzymała go Regan. – Jak się nazywa ten siostrzeniec?

Austin i Ernest odpowiedzieli chórem:

– C.B. Dingle.

– Wygrałem – oznajmił Bobby bez entuzjazmu. – A teraz włóżmy kasetę.

– Najpierw musimy zebrać wszystkie kulki – zwrócił mu uwagę Chris.

Cała trójka na czworakach zbierała kulki rozrzucone po całym saloniku.

– Chyba jedną widziałem pod kanapą – powiedział Fred.

Uniósł brzeg narzuty i przesuwał dłonią po wąskiej szparze pomiędzy kanapą a dywanem. Po omacku zacisnął palce na kulce, lecz poczuł, że nie leży ona na dywanie, tylko na gładkim kawałku papieru. Wyciągnął ten papier i zobaczył, że to karta pocztowa, adresowana do Rosity.

Nabazgrana treść obwiedziona była pstrą mazaniną kolorowych farb. Zdanie brzmiało:

Liczę, że niedługo pójdziemy tu na kolację!!!!

Petey

Stojący koło Freda Chris spojrzał na kartę.

– Mamusi bardzo chciało się śmiać, jak dostała tę kartę. Powiedziała, że podnośnik tego faceta nie dojdzie do szczytu.

Fred uśmiechnął się.

– Czy go widywałeś?

Chris spojrzał na Freda tak, jakby dziwił się, że można zadać podobnie głupie pytanie.