– Mamy ich! Jedziemy razem do domu.
Baza Orła nadała meldunek:
– Śledzeni zabierają worek.
Jack włączył nadajnik.
– Zdejmujemy ich.
Chris i Bobby grali w karty z Willym w rodzinnym pokoju Nory. Ona sama siedziała w milczeniu, wpatrując się w ogień. Sparaliżowana strachem i oczekiwaniem, podskoczyła, gdy zadzwonił telefon stojący koło niej na stoliku. Podniosła słuchawkę, przerażona na myśl o wieści, którą mogła usłyszeć.
– Jak się miewa twoja noga? – zapytał Luke.
Łzy ulgi potoczyły się po jej policzkach.
– Och, Luke – wyszeptała.
– Jesteśmy wszyscy w drodze do domu. – Głos Luke’a był ochrypły z emocji. – Do zobaczenia za pół godziny.
Nora odłożyła słuchawkę. Chris i Bobby patrzyli na nią wyczekująco.
– Mamusia wraca do domu – udało jej się powiedzieć.
C.B. i Petey, obaj w kajdankach, siedzieli obok siebie na tylnym siedzeniu policyjnego wozu.
– To wcale nie była moja wina – protestował Petey. – To twój wuj umarł.
C.B. przeleciała nagle przez głowę dziwaczna myśl. Może więzienie było lepsze od perspektywy spędzenia reszty życia z Peteyem w Brazylii.
Jacka Reilly’ego koledzy wysadzili przy jego mieszkaniu w Tribeca. Poszedł prosto do samochodu. Walizki i prezenty nadal leżały bezpiecznie zamknięte w bagażniku.
Do domu na święta, pomyślał. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Zaśnieżonymi, niemal całkiem wyludnionymi ulicami Manhattanu podjął na nowo podróż, którą zaczął dwa wieczory temu. Jechał na wschód, w stronę Roosevelt Drive. I nagle samochód, jakby wiedziony swą własną wolą, zawrócił w przeciwnym kierunku.
Na podjazd domu Nory wjechał najpierw samochód z Regan, Lukiem i Alvirah, a tuż za nim drugi, z Fredem i Rositą. Samochody jeszcze się na dobre nie zatrzymały, gdy drzwi otworzyły się na oścież i wybiegło z nich dwóch małych chłopców bez kurtek i zimowych butów.
– Mamusia! Mamusia! – wołali i biegli, ślizgając się po chodniku.
Rosita zrzuciła z siebie koc, w który była zawinięta, i mimo że czuła się ledwie żywa, wyskoczyła z samochodu. W chwilę później przygarniała do siebie swoje dzieci. Dzieci, z którymi w myślach już się pożegnała.
– Wiedziałem, że wrócisz na Boże Narodzenie – wyszeptał Chris.
Bobby popatrzył na nią i nagle w jego oczach ukazał się wyraz przestrachu.
– Mamusiu, czy ty się już teraz całkiem dobrze czujesz? Myśmy już ubrali choinkę, ale zostawiliśmy dla ciebie trochę ozdób, żebyś je sama zawiesiła.
– Zawiesimy je razem, we troje – zapewniła go radośnie, tuląc obu chłopców do siebie.
Podszedł do nich Fred.
– Którego z was mam wnieść do środka?
Luke, Regan i Alvirah otworzyli drzwi samochodu.
– Dlaczego twoja matka nie przybiegła, żeby mnie powitać? – zapytał Luke córkę.
– Ma to coś wspólnego z dywanikiem, który jej kupiłam.
Szli razem chodnikiem w stronę domu. Willy stał w drzwiach, czekając na Alvirah. Kiedy Luke wkroczył w progi swego domu, wydawało mu się, że widzi go po raz pierwszy.
– „Dom, słodki dom” – zacytował żartobliwie, po czym skierował się do rodzinnego pokoju, gdzie czekała Nora.
Alvirah deptała mu po piętach. Willy chwycił żonę za ramię.
– Pozwól im pobyć sam na sam minutkę, złotko.
– Masz rację, Willy. To tylko dlatego, że jestem tak beznadziejnie romantyczna.
Trzy kwadranse później, rozgrzani prysznicem i przebrani w suche ubrania, zakładnicy i ich wybawiciele zebrali się znowu w pokoju rodzinnym.
Posiłek, który Nora zamówiła w pobliskich delikatesach, właśnie został dostarczony. Regan, Alvirah i Willy zabrali się do zastawiania bufetu. Zatelefonował Austin, dumny, że odegrał tak ważną rolę w ocaleniu życia przyjacielowi.
– Wpadnę jutro z rodziną – zapowiedział.
Nora, z kieliszkiem w dłoni, obwieściła:
– Mamy zamiar urządzić w przyszłym tygodniu uroczyste przyjęcie. Zaproszę na nie Alvina Lucka.
– Czy to nie ten facet, który przysłał ci prezent, gdy tylko spuściłem cię z oka? – spytał Luke.
Rosita siedziała na kanapie z Fredem. Chłopcy umościli się u ich stóp.
– Czy zdążysz na żagle? – zapytała Freda Rosita.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
– Naprawdę sądzisz, że po dzisiejszym wieczorze będę miał ochotę na walkę z kolejną łodzią?
Rositą uśmiechnęła się promiennie, gdy sam sobie odpowiedział na to pytanie:
– Nigdzie się nie wybieram. Kopciuszku.
Rozległ się dzwonek u drzwi.
– Założę się, że to Ernest Bumbles – rzuciła Alvirah z humorem.
– Mam dla niego przygotowany specjalny dyplom uznania – oświadczyła Nora. – Luke, wpisz Ernesta na listę gości naszego przyjęcia.
Regan wolnym krokiem poszła otworzyć drzwi; z rodzinnego pokoju dochodziły śmiechy.
Przepełniały ją różnorakie uczucia – wdzięczności, spokoju, wyczerpania… I jeszcze jedno, ukryte w głębi serca.
Otworzyła drzwi. Na progu stał mężczyzna, którego poznała zaledwie dwa dni temu w szpitalnym pokoju matki. Uśmiechał się do niej.
– Czy znajdzie się tu miejsce dla jeszcze jednej osoby nazwiskiem Reilly? – zapytał.
Mary Higgins Clark, Carol Higgins Clark