Ależ nie, przemknęła mu gorzka myśl. Chyba żyję, bo przecież do nieba mam zamkniętą drogę.
Dłoń oddaliła się. Zatęsknił za nią. Jeszcze nikt nigdy tak ostrożnie nie dotykał jego szorstkiej skóry.
Gdy z wysiłkiem otworzył oczy, napotkał przyjazny mrok. Znajdował się w jakiejś ubogiej chacie, wyglądającej na nie zamieszkaną.
Ktoś obok się modlił. Słaby i zmęczony leżał cicho i nasłuchiwał.
– Najświętsza Matko Boża – doszedł go szept. – Obdarz mnie pokorą, wyrozumiałością. Spraw, bym przestała go całym sercem nienawidzić, bo nie ponosi winy za to, co uczynił. Wszak i ja nie jestem bez grzechu. Naucz mnie miłować mego najgorszego wroga…
– Chyba jesteś głupia – odezwał się chrapliwie.
– Dziękuję, Matko Najświętsza, dziękuję, że zachowałaś go przy życiu! – dało się słyszeć westchnienie ulgi.
– Musisz być całkiem głupia – powtórzył. – Dlaczego nie uciekłaś? Przecież trafiła ci się taka okazja.
– Nie mogłam opuścić umierającego samotnego człowieka – odpowiedziała zmienionym głosem, gdyż nos miała całkiem zapchany od płaczu.
Ravn odwrócił głowę i popatrzył na dziewczynę z niedowierzaniem.
– Pobita, wyczerpana, zgwałcona i zbrukana. Upokorzona, a mimo to zostałaś przy mnie? Jak pies, który liże rany swemu okrutnemu panu!
– Nie mogłam pozwolić, byś umarł w grzechu, bo twoja dusza zostałaby na wieki potępiona. Modliłam się, żeby Bóg dał ci jeszcze jedną szansę poprawy.
– Ee tam – mruknął niepewnie. – Jak się tu znalazłem? Jesteśmy w opuszczonej zagrodzie, prawda?
– Tak – potwierdziła dziewczyna, nieśmiało pochylając głowę. – Nie mogłeś przecież leżeć na deszczu. Dlatego przyciągnęłam cię tutaj, choć jesteś strasznie ciężki
– Nie da się ukryć – mruknął Ravn. – Teraz rozumiem, dlaczego jestem poobijany na całym ciele. To zemsta, co?
W milczeniu wytarła nos.
Ravn położył rękę na piersi i poczuł pod palcami opatrunek z podartego na pasy habitu. W boku, w miejscu gdzie trafiła go strzała, poczuł straszny ból.
– Wyjęłaś strzałę?
– Nie było to konieczne, utkwiła lekko i sama wypadła.
– Ale boli mnie potwornie – syknął, bo wydawało mu się sprawą honoru, by rana była poważna. – Nie mogę się ruszyć. Powiedz, czy widziałaś, kto strzelał z łuku?
– Tak, na szczęście on mnie nie zauważył.
– To był któryś z ludzi twego ojca, prawda? – spytał ponuro.
– Nie, nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka.
– Tego zabitego też nie znasz?
– Nie, a ty?
– Nie.
– Wygląda na to, że ktoś się wmieszał – odezwał się po chwili. – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Jak wyglądał łucznik?
– Jak lis.
– Co?!
– On naprawdę przypominał lisa. Nie potrafię o nim powiedzieć nic więcej.
– Hm… – Wyglądało na to, że jej odpowiedź go zainteresowała, ale jak zwykle, kiedy jej nie rozumiał, fuknął: – Lis? Jesteś głupia!
– Zgłodniałeś? – zapytała Tova nieśmiało, starając się nie zgasić tej iskierki porozumienia, jaka się między nimi pojawiła.
Matko Boska, pomyślał Ravn. Stoi oto przede mną to dziewczę i pyta mnie, swego kata, czy jestem głodny. Nie zdawałem sobie sprawy, że istnieją tacy ludzie!
– Nie. Chce mi się tylko pić.
– Zaraz przyniosę wody ze źródła. Bałam się od ciebie odchodzić! – powiedziała i z wahaniem wyciągnęła przed siebie skrępowane dłonie: – Gdybyś tylko mógł… mnie rozwiązać – dodała.
Ravn otworzył usta ze zdumienia. Jak ona…? Leżał przecież na łóżku.
Rozejrzawszy się dokoła, uśmiechnął się pod nosem na widok desek. Domyślił się, że użyła ich, by wtoczyć go na posłanie. Doprawdy niezwykła dziewczyna!
Pokonując ból, wyjął nóż i przeciął węzeł. Pokiwał głową z niedowierzaniem.
– Jesteś chyba całkiem głupia. Modlić się o moją duszę! Daruj sobie w przyszłości! – wykrzyknął za nią, gdy zniknęła za drzwiami.
Tova długo szukała źródła. Kulała na jedną nogę, gdyż potłukła się, kiedy Ravn wlókł ją po ostrych kamieniach. Całe ciało miała obolałe, jednak nie zamierzała zdradzić się przed rannym wojownikiem, jak bardzo cierpi. Obawiała się, że znów ujrzy triumf w jego oczach.
Wiedziała, że jako chrześcijanka powinna mu wybaczyć, ale już na samą myśl o tym wzbierała w niej nienawiść.
Ten człowiek zbyt mocno ją zranił, by mogła kiedykolwiek pomyśleć o nim z życzliwością.
Wzburzona ocknęła się ze swych myśli i zorientowała się, że błądzi w kółko, całkiem zapomniawszy, po co właściwie wyszła. Zmrok już zapadł, zrezygnowała więc z szukania źródła i nabrawszy wody w strumyku szemrzącym na skraju lasu, zawróciła. W pobliżu chaty zatrzymała się gwałtownie, bo ze środka doszły ją strzępy rozmowy.
– Nie, nie mogę jeszcze wstać. Kręci mi się w głowie, jak tylko się podniosę.
– Gdzie dziewczyna? Słyszałem plotki, że jest starsza, niż sądziliśmy – mówił władczym tonem jakiś mężczyzna.
– Tak – wymamrotał Ravn. – Chyba uciekła, kiedy leżałem nieprzytomny.
Co on mówi? zdumiała się Tova. Czyżby mnie osłaniał?
– A więc nie zabiłeś jej?
– Chciałem to zrobić bliżej dworu. Ale i tak myślę, że została wystarczająco ukarana.
– Aha, więc zabawiłeś się z nią trochę?
– Jeśli owo desperackie obściskiwanie nazywasz, panie, zabawą to i owszem – roześmiał się krótko Ravn i dodał: – Panie, natknąłem się na jakichś obcych!
– Wiem, ten zabity w lesie. Ludzie powiadają, że wśród tych, którzy podłożyli ogień w Grindom, także byli jacyś nieznajomi.
– Może to któryś z nich do mnie strzelił? – zastanawiał się Ravn. – Ale co tu robisz, panie?
– Rycerz Gudmund spalił trzy moje chaty i nie usprawiedliwia go to, że posłużył się cudzymi rękoma. Nadszedł czas zemsty! Wreszcie odbiorę wszystko, co jest własnością mojego rodu.
Dalszy ciąg rozmowy umknął Tovie, bo z lasu doleciał jakiś dźwięk, który odwrócił na moment jej uwagę. Gdy dziewczyna upewniła się, że to tylko ptaki, ponownie nastawiła uszu.
– Nie, panie, nie uczyniłeś dla mnie wszystkiego – mówił podniesionym głosem Ravn. – Wiesz dobrze o tym. Podjąłeś się mojego wychowania dla własnych korzyści, a nie dla mojego dobra.
– Czy nie zrobiłem z ciebie najlepszego wojownika? Na jesieni masz zostać moim giermkiem.
– Jestem ci za to, panie, bardzo wdzięczny, choć uważam, że wyrządziłeś mi wielką krzywdę. Nie znałem innych ludzi niż ty i tobie podobni – rzucił Ravn niecierpliwie, podrywając się z posłania. – Nie wiem, jak wobec nich postępować, w jaki sposób przyjmować czyjąś życzliwość.
Grjot zaśmiał się ironicznie.
– Życzliwość? Zdusić w zarodku, to przecież bardzo proste. Moja żona miała w sobie tę cechę, ale łoiłem jej skórę dwa razy dziennie, aż zgasł łagodny uśmiech na jej ustach i zaczęła jeść mi z ręki. Zdaje mi się, że podobnie, potraktowałeś córkę rycerza. Bardzo dobrze!
Ravn długo milczał, a potem powiedział ledwie słyszalnym głosem:
– Wydaje mi się, panie, że przez te wszystkie lata, gdy przebywałem pod twoją opieką, okradłeś mnie z czegoś bardzo ważnego, choć dokładnie jeszcze nie wiem, z czego.
– Bzdura! – fuknął Grjot. – Przecież nic nie miałeś, twoich rodziców zabrała dżuma! Pomarli, nie zostawiwszy ci ani grosza!
– Dżuma? A więc jestem starszy, niż myślałem!
– Trudno, żebym jeszcze rachował twoje lata
– Nie mówię o materialnych dobrach.
– A czy są jakieś inne? Nie, Ravn. Nikt nie uczyniłby dla ciebie więcej niż ja. Nigdy tego nie zapominaj!