– Och, Ravn! – wykrzyknęła uszczęśliwiona. – Tak mnie uradowałeś.
– Dlaczego? – burknął niegrzecznie w obawie przed zbytnią poufałością. Nie miał najmniejszego zamiaru sprawiać jej radości. Przeciwnie. Denerwowała go ta rozpieszczona panna, która wszystko miała, wszystko wiedziała i wszystko robiła jak należy.
– Bo słyszałam plotki, że w jego żyłach płynie szlachecka krew, i już się obawiałam, że jest moim przyrodnim bratem. Tymczasem to syn Grjota! Wierzyłam, że mój ojciec nie byłby zdolny do… Ale już biorę swoje rzeczy i odchodzę, żebyś miał spokój.
– Dokąd się przenosisz? – zapytał na pozór obojętnie, zamykając okienko.
– Do sąsiedniej izby. Kiedyś mieszkały tam moje dwie siostry. Podczas twojego pobytu u nas będzie ze mną spała Borghild. Ma mnie pilnować.
Wydawało się, że Tova jest w znakomitym humorze, ale może paplaniną usiłowała pokryć zdenerwowanie?
Kiedy wyszła, Ravn cisnął poduszką w drzwi.
Ponieważ poprzedniej nocy spał niewiele, położył się na łóżku z rękami pod głową, żeby przez chwilę odpocząć. Poirytowany rozmyślał o Tovie, zastanawiając się, w jaki sposób jej dokuczyć, ale już po chwili zasnął kamiennym snem.
Na dworze rycerza życie płynęło zwykłym rytmem. Zapadł wieczór, a Ravn jeszcze się nie obudził. Właściwie chyba nigdy nie leżało mu się tak wygodnie, dawno nie odczuwał takiego spokoju. Nie słyszał, gdy Tova delikatnie zapukała do drzwi, a potem weszła do środka z kolacją. Leżał obrócony twarzą do ściany – w tym samym ubraniu, w którym chodził za dnia. Dziewczyna przykryła go, żeby nie zmarzł.
Przez moment stała bez ruchu i ze smutkiem w oczach patrzyła na śpiącego. Potem postawiła mu na stole jedzenie i wymknęła się z alkierza.
Ravn śnił dziwny sen.
Znajdował się gdzieś na pustkowiu wśród bagien ciągnących się niedaleko dworu, ale widział niewyraźnie, bo wszystko wokół zasnuła gęsta mgła.
Nagle wśród kęp traw dostrzegł tańczące ogniki i poczuł bolesne ukłucie w sercu. Dobrze wiedział, że to dusze maleńkich dzieci, które umarły nie ochrzczone. Błąkały się po świecie, nie mogąc zaznać spokoju.
Chciał stamtąd uciekać, ale stopy utkwiły mu w gęstej mazi. Przerażony, oblał się zimnym potem, bo od razu domyślił się, że błędne ogniki szukają właśnie jego.
Kiedyś już tu byłem, rzekł półgłosem. Razem z Tovą.
Nagle jeden z ogników zbliżył się do niego i szybko zaczął się powiększać, by wreszcie zapłonąć trupiobladym płomieniem, z którego wyłoniło się dziecko, dziewczynka o wielkich wyrażających rozpacz oczach.
Przysunęła się bliżej. Jej ubranie, całe w strzępach wisiało na wychudzonym ciałku. Złociste jak u Tovy włosy, potargane, skręcone w loki, zwisały na ramiona.
Ravn poczuł, że brakuje mu tchu. Zlany zimnym potem chciał coś powiedzieć temu dziecku, poprosić, by sobie poszło, ale nie był w stanie wymówić słowa.
Dziewczynka z twarzą mokrą od łez wyciągnęła do niego ręce.
Ravn nabrał powietrza w płuca i nagle ucisk w piersiach ustąpił. Upadłszy na kolana, chwycił dziecko w ramiona.
– Nie lękaj się, maleńka – szepnął. – Jestem tu i nigdy od ciebie nie odejdę. Ogrzeję cię i nakarmię, zabiorę z tych ponurych trzęsawisk.
Przytulił zziębnięte ciałko.
– Skrzywdzili cię? Nigdy więcej tego nie zrobią. Będę teraz dobrym ojcem tak jak rycerz.
Nagle spostrzegł, że dziecko staje się coraz mniejsze i znika w oddali. Ciężko dysząc z przerażenia, rzucił się za nim i… usiadł gwałtownie na łóżku.
Gdzie ja jestem? pomyślał, rozglądając się dokoła błędnym wzrokiem. Upłynęła długa chwila, nim oprzytomniał.
Za oknem noc, sam w alkierzu Tovy…
Dziecko, moja mała córeczka, muszę…
Opadł z ciężkim westchnieniem. Przecież nie ma żadnego dziecka, ono nie istnieje. To był tylko sen!
Poczuł słony smak własnych łez i ze zdumieniem dotknął dłonią mokrych policzków.
Ale z niebywałą ulgą stwierdził, że przestało go dusić w gardle.
Spuścił nogi na podłogę i naraz jęknął zawstydzony. Kto go przykrył? I zostawił jedzenie na stole? Na pewno Tova, nikt inny, tylko ona!
Rzeczywiście, Tova bardzo się starała, szykując kolację dla Ravna, ukradkiem sięgnęła do najlepszych zapasów. Bardzo chciała, by mu smakowało. Domyślała się, że przeważnie żyje on na chlebie i wodzie, bo to także miało, według Grjota, uczynić go twardym.
Ravn gwałtownie odsunął na bok przykrycie. Z apetytem wypił mleko, zjadł trochę chleba i pieczonego mięsa. Potem otworzył okienko i popatrzył na pogrążony w mroku dwór i ciemną sylwetkę starej chaty, której kontury odcinały się wyraźnie na tle nocnego nieba.
Zgasił kaganek i obserwując przez dłuższą chwilę sąsiedni dom, uznał, że nie dzieje się tam nic podejrzanego.
Zapewne dziewczyna ma bujną wyobraźnię, a ponieważ życie na dworze wydaje jej się dość monotonne, próbuje sobie je nieco urozmaicić. Pewnie boi się nocować tu sama i dlatego nabiła sobie głowę duchami.
Nagle Ravn wstrzymał oddech. Zza ściany doleciał go jakiś odgłos, jakby ktoś przewracał się na łóżku.
A więc Tova leży tuż obok, pomyślał. Na pewno nie ma na sobie nocnej koszuli. Znowu się poruszyła, pewnie jej gorąco, koc zsunął się na podłogę…
Wypuścił powietrze z płuc. Ee, bzdura! To pewnie ta Borghild, czy jak tam jej na imię, służąca, która miała pilnować dziewczyny. Instynktownie poczuł do niej niechęć.
Na szczęście nie słyszał, o czym szeptały wieczorem.
– To on, prawda? – zapytała Borghild.
Tova oblała się rumieńcem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Tak – przyznała w końcu. – Skąd wiesz?
Och, drogie dziecko, pomyślała służąca. Przecież to widać na odległość!
– Mignął mi dzisiaj w przelocie. Po twoim zachowaniu, panienko, poznałam, że to musi być ten człowiek – szepnęła.
– Jakim zachowaniu?
– Byłaś zawstydzona, ale nie mogłaś oderwać od niego oczu.
– To wcale nie tak – nastroszyła się Tova, nie precyzując, co owo „tak” miałoby znaczyć. – Chcę mu tylko pomóc, rozumiesz? Najświętsza Matka pragnie, bym uratowała jego zbłąkaną duszę.
– Zamierzasz go nawrócić, panienko? – szepnęła Borghild z powątpiewaniem. – Sądziłam, że od tego są księża.
– Nie o takim nawróceniu myślę. Ravn jest bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, choć wcale o tym nie wie. Wychowany w pogardzie dla innych, rzeczywiście znienawidził wszystkich ludzi, nawet Grjota, choć do tego się nie przyznaje… Ale ja czuję, że bardzo głęboko na dnie duszy tkwi w nim odrobina dobra, której nie zdołał w sobie zdusić. Aczkolwiek przyznaję, że tylko odrobina. Wiesz, z początku go nawet polubiłam. Aż do chwili, kiedy… Kiedy mi to zrobił. I nawet to bym mu pewnie była w stanie wybaczyć, gdyby mnie później tak strasznie nie potraktował – głos Tovy się załamał, ale nabrawszy głębokiego oddechu, opanowała się i dodała: – Spróbuję jednak o tym zapomnieć. Muszę zapomnieć, jeśli chcę mu pomóc.
– Bądź ostrożna, panienko. Nie igraj z ogniem!
– Nie igram – żachnęła się dziewczyna. – To bardzo poważna sprawa. Chcę, by uwierzył, że ktoś naprawdę się o niego troszczy, że ma we mnie przyjaciela i zawsze może na mnie liczyć.
Borghild zmarkotniała.
– Właściwie powinnam iść prosto do rycerza i opowiedzieć, co ten łajdak uczynił panience.
– Nie, proszę cię, Borghild! Nie rób tego! Pozwól, bym mogła mu pokazać, czym jest przyjaźń, życzliwość, zaufanie, czułość i… – omal nie powiedziała „miłość”, ale zmieniła to na „ ciepło”. – Jeśli ja mogę mu wybaczyć, to znaczy że i inni mogą.