– Zdaje się, że rzeczywiście pomogło. Zrobiło mi się cieplej!
Poderwała się z łóżka.
– Mam cię jeszcze trochę pomasować? – zapytała, gorliwie ofiarując swą pomoc.
– Nie! – wrzasnął, aż się zatrzęsły ściany chaty.
Spłoszona położyła się z powrotem.
W ciszy, jaka zaległa, słychać było jedynie trzask ognia na palenisku. Tova złożyła ręce i zaczęła szeptać słowa modlitwy skierowane do Matki Bożej.
– Modlisz się? – spytał Ravn rozbawiony, jakby z niedowierzaniem.
– Oczywiście, co wieczór to robię.
– Chyba jesteś niemądra! Wierzysz, że ktoś cię wysłucha? O co się modlisz, o większe bogactwo?
– Teraz modliłam się za mego ojca i za ciebie.
– Za mnie? Daruj sobie, do diabła! Nie potrzebuję, by ktokolwiek starał mi się coś wymodlić! – Ravn usiadł gwałtownie i oparł się o ścianę.
W słabej poświacie, jaką rzucały płomienie, Tova ledwie dostrzegała zarys jego postaci.
– Zapewniam cię, że potrzebujesz modlitwy – powiedziała, wsparłszy się na łokciach. – I to bardziej niż ktokolwiek inny.
– Ha! – sapnął głośno. – W życiu nie słyszałem podobnych bzdur! Niby dlaczego?
– Bo jesteś nic nie wart.
– Nic nie wart? – wycedził. – Co masz na myśli?
– A jak ty w ogóle żyjesz? Masz w sobie choć odrobinę człowieczeństwa? Nie mówiąc o dobroci? Nie, w twoim życiu jest tylko miejsce na nienawiść i zniszczenie. Doprawdy jesteś bardzo ubogi!
– A ty jesteś głupia! – warknął. – U Grjota niczego mi nie brakuje. Dostaję wszystko, czego mi potrzeba.
– Czyżby? Nieświadomie wskazałeś głównego winowajcę. Bo to właśnie Grjot zniszczył w tobie ludzkie odruchy, uczynił z ciebie bezwzględnego, okrutnego mordercę. Ale ja wierzę, że z natury nie jesteś na wskroś zły!
Wydawało się, że Ravn wyskoczy z łóżka i złoi jej skórę, a powstrzymuje go jedynie brak ubrania.
Tova zaś nieprzerwanie ciągnęła, za wszelką cenę próbując go udobruchać:
– Jestem pewna, że potrafisz okazać ludzkie odruchy, jeśli tylko…
– Zamknij się! – warknął. – Nie mam zamiaru dyskutować z zarozumiałą smarkulą – dodał już nieco spokojniej. – Ciekawe, dlaczego taka pobożna osoba panicznie się boi ciemności? Czyżby Madonna traciła swe wpływy po zmierzchu?
– Nie, ale lękam się złych mocy nie mniej niż złych śmiertelników.
Udawał, że nie dosłyszał ostatnich słów dziewczyny.
– To tylko zwykłe głupoty!
– Bynajmniej! Na własne oczy widziałam… duchy – zaprzeczyła gorączkowo.
– Tak? Gdzie? – W głosie Ravna zabrzmiało szyderstwo.
– W domu. We dworze stoi stara chata, w której nikt nie mieszka. Gdzieś zaginął do niej klucz.
Tova ożywiła się i na moment zapomniała o panującej między nimi wrogości. Poczuła nagle przemożną potrzebę opowiedzenia Ravnowi o tym, co ją od dawna dręczyło. Właśnie dlatego, że był taki silny, pewny siebie i na wszystko znajdował radę. Oparła się wygodniej na łokciach i próbując uchwycić jego spojrzenie w migotliwym blasku rzucanym przez płomienie, zaczęła swą opowieść;
– Po raz pierwszy ujrzałam je podczas nocy przesilenia wiosennego.
– W tym roku?
Wcale się z niej nie śmiał!
– Tak, leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć. Czułam jakiś taki wewnętrzny niepokój…
– Dlaczego?
– Dlaczego? Hm… Chyba z powodu dorastania. Poza tym wiosna tak dziwnie działa na człowieka, rozumiesz chyba?
– Do rzeczy! Nie gadaj po próżnicy!
Tova przełknęła głośno ślinę, wyraźnie urażona. Ravn tymczasem zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Czyżby tęskniła za mężczyzną? Poczuł, jak ogarnia go dziwne, nieznane dotąd podniecenie.
Chyba nie przypuszcza, że jej pomoże. Co to, to nie! Obiecał Grjotowi, że nie tknie dziewczyny, zresztą żadna siła by go do tego nie zmusiła.
– Wstałam w środku nocy – ciągnęła Tova. – Panował półmrok, tak jak teraz. Usłyszałam na zewnątrz jakieś szepty, podeszłam więc do okienka i wyjrzałam. Moim oczom ukazał się przerażający widok…
Słuchał, nie przerywając.
Tova z trudem znajdowała słowa, by opisać, to co ujrzała.
– Drzwi do chaty stały otworem, a do środka wchodziła jakaś dziwna istota…
– Dlaczego przerywasz?
– Była odrażająca, Ravn.
Gdyby tylko przestała wymawiać jego imię w taki sposób, delikatnie i z powagą! Dziwnie reagował na brzmienie jej głosu, wzbierała w nim agresja, a całe ciało napinało się, jakby w odruchu obronnym.
Nie odezwał się jednak, a dziewczyna opowiadała dalej:
– Był wysoki i szary niby wysuszona słońcem ziemia i zamiast głowy miał wielki głaz. Stałam jak zaczarowana, pojmujesz? On zaś wszedł do środka, a za nim jeszcze dwie istoty…
– Podobne do niego?
– Nie, to były bladoszare postaci kobiet, które ciągnęły… trumnę!
– Zmyślasz!
– Nie, przysięgam.
– Mówiłaś, że widziałaś je kilkakrotnie?
– Tak, jeszcze dwa razy. Ale niedokładnie tak samo. Kiedyś w ciemnościach zauważyłam kilka cieni wymykających się z chaty, a potem z kolei ten mężczyzna z kamienną głową sam taszczył trumnę.
Ravn milczał, a Tovie nagle cały świat wydał się nierealny. Znajdowała się gdzieś wysoko w górach, w zapomnianej przez ludzi zagrodzie razem z okrutnikiem pozbawionym ludzkich uczuć. A mimo to jego głos wydawał jej się taki bliski, że poruszał najczulsze struny w duszy. Z nikim nie odczuwała dotąd takiej wspólnoty. Brzask, który o tej porze roku nadchodził w środku nocy, rzucał drżącą szarą poświatę, ale sączące się przez niewielkie okienko światło poranka nie rozjaśniało mroku izby.
– Jak myślisz, Ravn, co to było?
Nie wymawiaj mego imienia! krzyczało w nim wszystko ze złością. A mimo to oczekiwał niecierpliwie, by powtórzyła je raz jeszcze, by znów poczuć tę znienawidzoną słodycz w ciele. Ach, gdyby tak wolno mu było ją dręczyć i torturować, zemścić się na niej!
Poruszył się.
– Dziwne – powiedział jednak jakby wbrew sobie. – Podobne rzeczy wydarzyły się wczesną wiosną w Grindom.
– Co ty powiesz? – ożywiona uklękła. Ravn dostrzegł w mroku jej bieliznę i nagie kolana na brzegu łóżka.
– Tak – odpowiedział, z trudem wydobywając słowa. – Kilku młodzieńców twierdziło, jakoby widzieli w ciemnościach upiory. Sądziliśmy, że są to jedynie ich wymysły. Ale z tego co mówisz…
Nagle wrzasnął:
– Połóż się w końcu, nie siedź tak! Chcę spać!
– Dobrze – szepnęła Tova i skuliła się spłoszona. – Dobranoc, Ravn. A może dzień dobry?
Nie zniżył się do tego, by jej odpowiedzieć. Chyba nie sądziła, że jest aż tak naiwny?
Gdy Tova się obudziła, Ravna już nie było w izbie. Ze sznura zniknęło też jego ubranie.
Dziewczyna poderwała się, przerażona, że odszedł i zostawił ją samą na tym pustkowiu.
Ale Ravn musiał po prostu wyjść. Czuł, że ciasna izba dusi go i przytłacza. Widok śpiącej dziewczyny wzbudził w nim gwałtowną nienawiść. Leżała taka odrażająco słaba i delikatna, jej złote włosy opadały poza przykrycie z owczej skóry.
Bezwiednie wyciągnął rękę i odgarnął kilka kosmyków, które zsunęły się jej na twarz. Palcami przesunął po włosach, które wydały mu się delikatne jak jedwab.
Odwrócił się na pięcie i wybiegł z chaty. Ruszył pod wiatr i nie zatrzymywał się, póki starczyło mu sił, minął opustoszałe zagrody i wyszedł na halę, wreszcie zatrzymał się przy jeziorku, zachodząc w głowę, jak się tam w ogóle dostał. Pochylił się i opłukał rozpaloną twarz w lodowatej wodzie. Potem wolno zawrócił.
Tova ubrała się i wyszła przed chatę. Zobaczyła go z daleka i serce jej zabiło z trwogi, ale jednocześnie poczuła gwałtowną ulgę, tak że omal nie zemdlała.