Wysłałam do niego krótki list z podziękowaniami. Potem, odczekawszy siedem dni, zaprosiłam go na krótki wypoczynek w mojej posiadłości na Istrii, dokąd udawałam się w przyszłym tygodniu.
Odpowiedział, że niestety, ale w tym tygodniu do Wenecji zawita kuzynka cesarza i będzie musiał dostarczyć jej rozrywek. Pytał, czy może odwiedzić moją posiadłość innym razem.
Swoją odmową zaskoczył mnie co niemiara. Nie spodziewałam się, że jest tak szczwanym graczem. Aż się poryczałam z wściekłości, ale wzięłam się w garść i nie dałam mu natychmiastowej odpowiedzi. Po trzech dniach w liście ubolewałam, że na razie nie potrafię podać dokładnej daty, lecz w ciągu najbliższych miesięcy może spędzę z nim trochę czasu. Było to ryzykowne zagranie, bo mogłam pogrzebać ambitne plany wuja. Jednakże Falkon nie wyglądał na obrażonego. Kiedy dwa dni później na kanale mijały się nasze gondole, ukłonił się szarmancko i uśmiechnął.
Odczekałam tyle, ile uznałam za stosowne, po czym znów go zaprosiłam. Tym razem się nie wykręcał. Towarzyszyła mu obstawa w sile dziesięciu ludzi; czyżby się lękał, że go zasztyletuję? No cóż, Cesarstwo na każdym kroku podkreśla swoją wielkość. Ostrzegano mnie, że przybędzie ze świtą, byłam więc na to przygotowana. Zakwaterowałam jego żołdaków w oddalonych zabudowaniach, a następnie sprowadziłam dziewki z wioski, żeby zabawiły ich i zajęły. Jeśli chodzi o Falkona, to użyczyłam mu pokoju gościnnego we własnym domu.
Nie zapomniał o podarku. Dostałam naszyjnik z dziwnych, zielonych kamyczków, pokrytych oryginalnymi wzorami. Pośrodku dominował kamyk w kolorze krwi.
— Ależ on piękny — powiedziałam, choć budził we mnie lęk i niesmak.
— Pochodzi z dalekiego Meksyku — rzekł. — To potężne królestwo w Nowym Rzymie, na drugim brzegu Wielkiego Oceanu. Naród tam czci tajemniczych bogów. Uroczystości odbywają się na szczycie olbrzymiej piramidy, gdzie kapłani wycinają ludziom serca w ofiarnym rytuale, aż ulicami miasta płynie krew.
— Byłeś tam?
— Oczywiście, sześć lat temu. Byłem w Meksyku i kraju, który nazywa się Peru. Służyłem cesarskiemu ambasadorowi w Nowym Rzymie.
Wstrząsnęło mną samo wyobrażenie, że podróżował do Nowego Rzymu. Te dwa wielkie kontynenty po drugiej stronie Oceanu wydawały mi się równie niedostępne co powierzchnia księżyca. Jednakże pod rządami Flawiusza Romulusa, w epoce rozkwitu Cesarstwa, Rzymianie ponieśli swoje chorągwie do najdalszych zakątków świata.
Pogłaskałam paciorki (zielone kamyki były gładkie jak jedwab i zdawały się płonąć wewnętrznym ogniem) i założyłam naszyjnik.
— Ajgyptos, Nowy Rzym… — Pokręciłam głową. — Jest miejsce, gdzie nie byłeś?
— Trudno takie znaleźć — odparł ze śmiechem. — Słudzy Flawiusza Cezara muszą się przyzwyczaić do długich wojaży. Mój brat był w Kataju i na wyspach Cipangu. Wuj zapuścił się na południe Afryki, poza granice Ajgyptos, gdzie żyją kudłaci ludzie. Mamy złoty wiek, pani. Ramię Cesarstwa sięga do najodleglejszych ziem. — Uśmiechnął się, nachylił i dodał: — A ty, pani? Dużo podróżowałaś?
— Widziałam Konstantynopol.
— Aha. Wspaniała stolica. Zatrzymałem się tam w drodze do Ajgyptos. Wyścigi na hipodromie, to trzeba zobaczyć. Nawet Urbs Roma ma czego zazdrościć. Widziałem pałac królewski, oczywiście z zewnątrz. Podobno są w nim ściany ze złota. Moim zdaniem, nawet pałac Cezara mu nie dorówna.
— Byłam w nim kiedyś w dzieciństwie. Za rządów bazyleusa, rzecz jasna. Widziałam złote sale. Widziałam złote lwy, które siedzą przy tronie i z rykiem machają ogonami, a także zawieszone na złotych i srebrnych drzewkach w sali tronowej ptaki z drogocennych kamieni, umiejące otworzyć dziób i zaśpiewać. Bazyleus podarował mi pierścień. Bo widzisz, mój ojciec był jego dalekim krewnym. Pochodzę z rodu Fokasów. Później poślubiłam Kantakuzena. W żyłach mojego męża też płynęła królewska krew.
— O! — odezwał się, jakby to mu wielce zaimponowało, jakby imiona bizantyjskich arystokratów miały dla niego jakiekolwiek znaczenie.
W rzeczywistości, o czym wiedziałam, wciąż patrzył na mnie z wyższością. Zdetronizowany cesarz to żaden cesarz. Upadły możnowładca raczej nie wzbudza zachwytów.
I z pewnością nie zaimponowałam mu zwiedzeniem Konstantynopola — jemu, który tylko zatrzymał się przejazdem w tym mieście, zdążając do baśniowego Ajgyptos. Jedyna wielka podróż mojego życia była dla niego zwykłym przystankiem w drodze. Wobec jego obycia w świecie czułam się malutka, co mu chyba odpowiadało. Bywał na innych lądach — rzec by można, innych światach! Ajgyptos! Nowy Rzym! Mógł pochwalić naszą stolicę za to czy tamto, owszem, lecz z jego pysznego tonu wnioskowałam, że większą estymą darzy miasto Rzym, a kto wie, czy nie miasta w Meksyku i Peru bądź inne egzotyczne miejsca, dokąd zdarzyło mu się podróżować w imieniu Cezara. Jego wspaniałe, dalekie eskapady doprawdy zapierały dech w piersiach. Gdy tymczasem my, Grecy, siedzieliśmy zamknięci w kurczącym się kraju, który teraz doznał ostatecznego upadku. Gdy tymczasem ja, córa niedużego miasta na peryferiach upadającego królestwa, odczuwałam śmieszną dumę po na wpół zapomnianym pobycie w naszej niegdyś potężnej stolicy. Ale on był Rzymianinem i cały świat otwierał przed nim swe podwoje. Jeżeli w jego przekonaniu Konstantynopol ze swoimi złotymi budynkami niczym się nie wyróżniał, to co musiał myśleć o naszej małej Wenecji? A o mnie?
Moja nienawiść do niego wzrastała. Żałowałam, że go zaprosiłam.
Tym niemniej był moim gościem. Przygotowałam już wspaniałą ucztę, najwyborniejsze wina i smakołyki, których być może nie pokosztował nawet bywały w świecie Rzymianin. Najwidoczniej bankiet przypadł mu do gustu. Pił, pił i pił — robił się rumiany, lecz nie tracił nad sobą kontroli. Rozmowy przeciągały się do późnej nocy.
Muszę przyznać, że zadziwił mnie szeroką wiedzą i bystrością umysłu. Nie był zwyczajnym barbarzyńcą. Pobierał lekcje u greckiego nauczyciela, podobnie jak wszyscy szlachetnie urodzeni Rzymianie od przeszło tysiąca lat. Wiekowy mędrzec z Aten imieniem Euklides zaszczepił młodemu Falkonowi zamiłowanie do poezji, sztuki i filozofii, wprowadził go w najmroczniejsze arkana naszego języka i uczył nauk humanistycznych, w których Grecy zawsze wiedli prym. Zatem ów rzymski prokonsul świetnie się orientował nie tylko w tym, co stanowiło specjalność Rzymian, a więc naukach ścisłych, inżynierii i sztuce prowadzenia wojen, ale również w dorobku Platona i Arystotelesa, poetów i dramatopisarzy, dziejach mojego narodu począwszy od czasów Agamemnona. Potrafił dyskutować na wszelkie tematy — nawet te, które nie miały dla mnie żadnej treści, tylko nazwę.
Gadał i gadał do znudzenia, jakby nie chciał przestać. Aż na koniec — był środek nocy i w mroku pohukiwały sowy — chwyciłam go za rękę i zaciągnęłam do łóżka, chociażby po to, żeby przerwać ten potok słów, ba, rzekę wzbierającą jak ajgipski Nil.
Zapalił świeczkę w sypialni. Ubrania się z nas zsunęły, jakby przemieniły się w mgłę.
Złapał mnie i obalił.
Nigdy jeszcze nie wiłam się w objęciach Rzymianina. W ostatniej chwili, nim chwycił mnie w ramiona, wybuchnął we mnie nowy płomień wzgardy dla niego i jego pobratymców, bo byłam przeświadczona, że teraz wyjdzie zeń dzikie zwierzę — że jego filozoficzna erudycja ustąpi miejsca brutalności, z jaką Rzymianie od tysiąca pięciuset lat zdobywali wszystko, co stanęło im na drodze. Czy mnie ujarzmi? Czy mnie skolonizuje? Będzie bezwzględny, okrutny i niewybredny, ale postawi na swoim jak każdy Rzymianin. A potem wstanie i wyjdzie bez słowa.