Выбрать главу

— To nie wszystko jedno, master.

— No na przykład… Korniej.

— Wykonam rozkaz Kornieja, master.

Przez jakiś czas Gag milczał. Ach ty, bydlaku, myślał. Co za ścierwo!

— Dlaczego? — zapytał wreszcie.

— Korniej jest starszy, master. Ma wyższy indeks przydatności społecznej.

— Co to znowu za indeks?

— Ponosi większą odpowiedzialność przed społeczeństwem.

— A ty skąd to wiesz?

— Ma znacznie wyższy poziom zasobów informacyjnych.

— No i co z tego?

— Im wyższy poziom zasobów informacyjnych, tym większa odpowiedzialność.

Sprytnie, pomyślał Gag. Nie ma o co zahaczyć. Wszystko się zgadza. Jestem wobec nich bezradny jak małe dziecko. No, zobaczymy…

— Tak — powiedział. — Korniej jest wielkim człowiekiem. Do pięt mu nie dorastam. Wszystko widzi, wszystko wie. Teraz, na przykład, idziemy sobie, rozmawiamy, a tymczasem Korniej słyszy każde nasze słowo. Niech coś będzie nie tak, już on nam da do wiwatu…

Dramba milczał. Diabli wiedzą, co działo się w jego uszatej głowie. Mordy właściwie nie ma, oczu nie ma — spróbuj coś zrozumieć. Nawet głos zawsze taki sam…

— Mam rację?

— Nie, master.

— Jak to — nie? Twoim zdaniem Korniej może czegoś nie wiedzieć?

— Może, master. Korniej zadaje pytania.

— W tej chwili?

— Nie, master. Teraz nie mam z nim łączności.

— Chcesz powiedzieć, że Korniej nie słyszał tego, co teraz mówisz? Albo tego, co ja mówię do ciebie? On, jeśli chcesz wiedzieć, nawet nasze myśli słyszy! A już rozmowy…

— Zrozumiałem cię, master.

Gag z nienawiścią spojrzał na Drambę.

— Co zrozumiałeś, debilu?

— Zrozumiałem, że Korniej dysponuje aparaturą do czytania myśli.

— Kto ci to powiedział?

— Ty, master.

Gag zatrzymał się i splunął ze złością. Dramba również stanął. Eh, dać by mu pięścią w zęby! Za wysoki, ani sięgnąć. Co za bydlak! A może udaje? Spokojnie, spokojnie, Kocie. Zimna krew i opanowanie.

— A zanim ci powiedziałem, nie wiedziałeś o tym czy co?

— Nie, master. Nic nie wiedziałem o istnieniu takiej aparatury.

— Ty co, chcesz powiedzieć, że taki wielki człowiek jak Korniej nie widzi nas teraz i nie słyszy?

— Proszę sprecyzować — czy istnieje aparat do czytania myśli?

— Skąd ja to mogę wiedzieć? Zresztą to w ogóle nie jest potrzebne! Ty przecież umiesz przekazywać dźwięk i obraz…

— Tak, master.

— Przekazujesz?

— Nie, master.

— Dlaczego?

— Nie otrzymałem polecenia, master.

— Nie otrzymałeś polecenia — burknął Gag. — No, czego stoisz jak słup? Idziemy!

Przez jakiś czas szli w milczeniu. Potem Gag zapytał:

— Słuchaj no, ty! Kim jest Korniej?

— Nie rozumiem pytania, master.

— No… jakie zajmuje stanowisko? Co robi?

— Nie wiem, master.

Gag znowu stanął.

— Jak to — nie wiesz?

— Nie mam informacji.

— Przecież to twój właściciel! I ty nie wiesz, kto jest twoim właścicielem?

— Wiem.

— Kto?

— Korniej.

Gag zacisnął zęby.

— Jakoś to bardzo dziwnie wygląda, przyjacielu — powiedział nieomal tkliwie. — Korniej jest twoim właścicielem, jesteś w jego domu osiemdziesiąt lat i nic o nim nie wiesz?

— To nie tak, master. Moim pierwszym właścicielem był Jan, ojciec Kornieja. Jan przekazał mnie Korniejowi. To było trzydzieści lat temu, kiedy Jan odszedł, a Korniej zbudował dom na miejscu obozowiska Jana. Od tej pory moim właścicielem jest Korniej, ale nigdy z nim nie pracowałem i dlatego nie wiem, czym on się zajmuje.

— Aha… — mruknął Gag i ruszył przed siebie. — To znaczy, że w ogóle nic o nim nie wiesz?

— To nie tak. Wiem o nim bardzo dużo.

— Mów, co wiesz — zażądał Gag.

— Korniej, syn Jana. Wzrost sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry, waga, według danych pośrednich, około dziewięćdziesięciu kilogramów, wiek, według danych pośrednich, około sześćdziesięciu lat, indeks użyteczności społecznej, według danych pośrednich, około zero dziewięć…

— Poczekaj — przerwał mu oszołomiony Gag. — Zamknij się na chwilę. Mów do rzeczy, co ty mi za brednie opowiadasz?

— Nie rozumiem polecenia, master — natychmiast odparł Dramba.

— N-no… na przykład, czy jest żonaty, jakie ma wykształcenie… dzieci… rozumiesz?

— Informacji o żonie Kornieja nie posiadam. O wykształceniu również. — Robot przerwał na chwilę. — Posiadam informację o synu. Andrzej, około dwudziestu pięciu lat.

— O żonie nic nie wiesz, a o synu wiesz?

— Tak, master. Jedenaście lat temu otrzymałem polecenie, abym przeszedł do dyspozycji chłopca, według danych pośrednich, wiek około czternastu lat, którego Korniej nazywał synem i Andrzejem. Byłem w jego dyspozycji około czterech godzin.

— A potem?

— Nie rozumiem pytania, master.

— Czy go potem jeszcze kiedyś widziałeś?

— Nie, master.

— Jasne — powiedział z zadumą Gag. — No i co robiliście przez te cztery godziny?

— Rozmawialiśmy. Andrzej wypytywał mnie o Kornieja.

Gag potknął się.

— I co mu powiedziałeś?

— Wszystko, co wiedziałem — wzrost, waga. Potem Andrzej mi przerwał. Zażądał, żebym mu opowiedział o pracy Jana na innych planetach.

Ta-ak. A więc tak to wygląda… No to nie moja sprawa. Ale co za kretyn! O dom w ogóle nie ma co go pytać, jasne, że nic nie wie. Zburzył wszystkie moje plany, bezmózgi tapir… Ale po co Korniej mi go podsunął? Czyżbym się mylił? O, do diabla, jak go wybadać? Przecież nic, dosłownie nic nie będę mógł zrobić, jeśli się tego nie dowiem!

— Przypominam — odezwał się Dramba — że zamierzałeś wrócić do domu.

— Zamierzałem. I co z tego?

— Coraz bardziej zbaczamy z optymalnego kursu, master.

— Nikt cię nie pyta — powiedział Gag. — Chcę zobaczyć, co tam sterczy na wzgórzu…

— To obelisk, master. Pomnik nad zbiorową mogiłą.

— Kto tam leży? — żywo zapytał Gag.

– Żołnierze ostatniej wojny. Sto lat temu archeologowie odkryli na tym wzgórzu zbiorową mogiłę.

Zobaczymy, pomyślał Gag i przyśpieszył kroku. Śmiała, a nawet straszna myśl przyszła mu do głowy. Ryzykowne, pomyślał. Och, zmyją mi głowę! A za co? Ja przecież nic nie wiem, nic nie rozumiem, jestem nowicjuszem… Zresztą pewnie nic z tego nie wyjdzie… Ale za to jeżeli wyjdzie… Jeśli wyjdzie, to jestem dobry. No, spróbujemy.

Wzgórze było niewysokie, ze dwadzieścia metrów, może dwadzieścia pięć, i na taką samą wysokość wznosiła się nad nim granitowa płyta, z jednej strony — wypolerowana, grubo ociosana — z pozostałych. Na polerowanej płaszczyźnie wyryto napis. Litery były staroświeckie. Gag nie znał ich.

Obszedł płytę dookoła i wrócił w cień. Usiadł.

— Szeregowiec Dramba! — powiedział niezbyt głośno.

Robot odwrócił do niego swoją uszatą głowę.

— Kiedy mówię: „Szeregowiec Dramba”, masz odpowiadać: „Słucham, master kapral”.

— Zrozumiałem, master.

— Nie „master”, ale „master kapral”! — wrzasnął Gag i zerwał się na nogi. — Master kapral, rozumiesz? Jełop!

— Zrozumiałem, master kapral.

— Nie „zrozumiałem”, tylko „tak jest”!

— Tak jest, master kapral.

Gag podszedł blisko, oparł ręce na biodrach, spojrzał w górę na nieprzeniknioną matową siatkę.