Rozdział 2
Przy łóżku Gaga siedziało dwóch mężczyzn. Jeden kościsty, szeroki w ramionach, o wielkich chudych dłoniach. Siedział, założywszy nogę na nogę i objąwszy kolano długimi palcami. Miał na sobie szary sweter z rozpiętym kołnierzem, wąskie granatowe spodnie niepojętego kroju, niemundurowe, i szaro-czerwone plecione sandały. Twarz jego była opalona, wąska i radowała serce surowością rysów. Oczy jasne, przymrużone, włosy siwe — roztrzepane, ale zarazem jakby starannie uczesane. Z lewego do prawego kącika wąskich warg wędrowała słomka.
Drugi był w białym fartuchu, dobroduszny. Twarz miał młodą, rumianą, bez jednej zmarszczki. Dziwna jakaś twarz. To znaczy nie sama twarz, tylko jej wyraz. Jak u świętych na starych ikonach. Patrzył na Gaga spod jasnej czupryny i uśmiechał się jak solenizant. Bardzo był z czegoś zadowolony. On też odezwał się pierwszy.
— Jak się czujemy? — zapytał.
Gag oparł dłonie o łóżko, zgiął nogi w kolanach i z łatwością przeniósł stopy do wezgłowia.
— Normalnie… — powiedział ze zdumieniem.
Nie był niczym przykryty, nawet prześcieradłem. Spojrzał na swoje nogi, na znajomą bliznę nad kolanem, dotknął klatki piersiowej i od razu namacał to, czego przedtem nie było — dwa wgłębienia pod prawym sutkiem.
— Oho! — wyrwało się mu.
— I jeszcze jedna w boku — poinformował go poczciwiec w białym fartuchu. — Wyżej, wyżej…
Gag wymacał bliznę na prawym boku. Potem szybko obejrzał nagie ręce.
— Chwileczkę… — wymamrotał. — Przecież ja się paliłem…
— I to jak jeszcze! — zawołał rumiany i pokazał rękami jak. Wynikało z tego, że Gag buzował jak beczka z benzyną.
Kościsty w swetrze milczał, obserwował Gaga i było w jego spojrzeniu coś takiego, że Gag zebrał się w sobie i powiedział:
— Jestem panu wdzięczny, doktorze. Czy długo byłem nieprzytomny?
Rumiany nie wiadomo dlaczego przestał się uśmiechać.
— A jakie jest twoje ostatnie wspomnienie? — zapytał nieomal przymilnie.
Gag zmarszczył czoło.
— Zniszczyłem… Nie! Paliłem się. Chyba miotacz ognia. I pobiegłem szukać wody… — zamilkł i ponownie dotknął blizn na piersi. — I zapewne w tym momencie postrzelono mnie… — powiedział bez przekonania. — Potem… — zamilkł i spojrzał na kościstego. — Zatrzymaliśmy ich? Tak?… Gdzie ja jestem? W jakim szpitalu?
Jednakże kościsty nie odpowiedział, tylko znowu odezwał się rumiany.
— Jak by ci tu powiedzieć… — z niejakim zakłopotaniem mocno potarł swoje okrągłe kolano. — A ty sam jak myślisz?
— Proszę mi wybaczyć… — powiedział Gag i spuścił nogi z łóżka. — Czyżby minęło tak wiele czasu? Pół roku? Rok? Chcę usłyszeć prawdę — zażądał.
— Nie chodzi o czas… — powiedział rumiany. — Minęło dopiero pięć dni.
— Ile?
— Pięć dni — powtórzył rumiany. — Zgadza się? — zapytał kościstego.
Kościsty w milczeniu kiwnął głową. Gag uśmiechnął się pobłażliwie.
— No dobrze — powiedział. — Niech będzie. Wy, lekarze, wiecie lepiej. Koniec końców co za różnica… Chciałbym się tylko dowiedzieć… — specjalnie zawiesił głos, patrząc na kościstego, ale kościsty w ogóle nie zareagował. — Chciałbym się tylko dowiedzieć, jakie jest położenie na froncie i kiedy będę mógł powrócić do szeregów…
Kościsty w milczeniu przesuwał słomkę z jednego kącika warg do drugiego.
— Mogę chyba mieć nadzieję, że wrócę do swojej grupy… w stołecznej szkole…
— Raczej wątpię — powiedział rumiany.
Gag zaszczycił go króciutkim spojrzeniem i znowu wpatrzył się w kościstego.
— Przecież jestem Walecznym Kotem — powiedział. — Trzeci rok… Mam wyróżnienia. Raz wymieniono mnie w specjalnym rozkazie jego wysokości…
Rumiany pokręcił głową.
— To nieistotne — powiedział. — Nie o to chodzi.
— Jak to nieistotne? — zapytał Gag. — Jestem Walecznym Kotem! Nie wiecie o tym? Proszę! — podniósł prawą rękę i pokazał, znowu tylko kościstemu, tatuaż pod pachą. — Jego wysokość osobiście ściskał mi dłoń! Jego wysokość obdarował mnie…
— Dobrze, dobrze, wierzymy ci, wierzymy, wszystko wiemy! — zamachał na niego rękami rumiany, ale Gag przywołał go do porządku:
— Ja nie mówię do pana, panie doktorze! Zwracam się do master oficera!
W tym momencie rumiany nieoczekiwanie parsknął śmiechem, zasłonił twarz rękami i zachichotał piskliwie. Gag patrzył na niego oszołomiony, potem przeniósł wzrok na kościstego. Kościsty wreszcie przemówił.
— Nie zwracaj na to uwagi, Gag. — Głos miał głęboki, poważny, pasujący do twarzy. — Jednakże istotnie, jak sądzę, nie zdajesz sobie sprawy ze swojej sytuacji. Nie możemy odesłać cię teraz do stołecznej szkoły. Najprawdopodobniej już nigdy nie wrócisz do szkoły Walecznych Kotów…
Gag na moment otworzył usta, następnie je zamknął. Rumiany przestał chichotać.
— Ale przecież ja się czuję… — wyszeptał Gag. — Jestem absolutnie zdrowy. A może zostałem kaleką? Proszę mi powiedzieć od razu, doktorze, może jestem kaleką?
— Nie, nie — szybko odparł rumiany. — Ręce, nogi masz w najlepszym porządku, a jeśli chodzi o psychikę… Kim był Gang Gnuk, pamiętasz?
— Tak jest… To był uczony. Zwolennik teorii o mnogości zamieszkanych światów… Imperatorscy fanatycy powiesili go głową w dół i rozstrzelali z samostrzałów… — Gag przerwał na chwilę nieco zmieszany. — Dokładnej daty nie pamiętam, przepraszam. Ale to było jeszcze przed pierwszym alajskim powstaniem…
— Bardzo dobrze! — pochwalił rumiany. — A co mówi o teorii Ganga współczesna nauka?
Gag znowu się zawahał.
— Nie potrafię odpowiedzieć dokładnie… Nie ma powodu, żeby ją odrzucać. W naszej szkole na ćwiczeniach astronomii praktycznej nie mówiono o tym wprost. Mówiono tylko, że Ajgon, Pyrra… no i jeszcze niektóre… Kanga, na przykład… są takimi samymi planetami jak nasza… Tak, przypomniałem sobie! Ajgon ma atmosferę, którą odkrył ojciec alajskiej nauki, wielki Grild, a więc zapewne może tam istnieć życie…
Głęboko odetchnął i z trwogą spojrzał na kościstego.
— Bardzo dobrze — znowu powiedział rumiany. — No, a na innych gwiazdach?
— Proszę mi wybaczyć, na innych gwiazdach — co?
— Czy w pobliżu innych gwiazd może istnieć życie?
Gag spocił się.
— N-nie… — odpowiedział. — Nie, ponieważ tam jest próżnia. Nie może.
— A jeżeli wokół jakiejś gwiazdy istnieje układ planetarny? — bezlitośnie przyciskał go doktor.
— Wtedy oczywiście może. Jeśli wokół gwiazdy krąży planeta z atmosferą, może na niej istnieć życie.
Rumiany z zadowoleniem opadł na oparcie fotela i spojrzał na kościstego. Wtedy kościsty wyjął słomkę z ust i spojrzał prosto w serce Gaga.
— Jesteś Walecznym Kotem, tak? — zapytał.
— Tak jest! — wyprężył się Gag.
— A Waleczny Kot sam w sobie jest bojową jednostką… — w głosie kościstego zadźwięczała stal regulaminu — jednostką zdolną do działania we wszelkich możliwych i niemożliwych okolicznościach, tak?
— I wykorzystania ich — podchwycił Gag — ku sławie i chwale miłościwie nam panującego Herzoga!
Kościsty skinął głową.
— Znasz gwiazdozbiór Żuka?
— Tak jest! Elipsoidalny gwiazdozbiór dwunastu jasnych gwiazd widzialnych latem. Pierwsza gwiazda konstelacji Żuka jest…