– Cześć, Camillo – wolno wymawiając słowa przywitał się łagodnym głosem, który pamiętała tak dobrze. – Naprawdę nieco urosłaś od ostatniego razu.
Komplementy braci były w istocie wątpliwe.
Zawsze szczupły i lekki, teraz sprawiał wrażenie bardzo chudego. Musiała przyznać, że dodawało mu to uroku. Dostrzegała coś sugestywnego, jakiś magnetyzm wokół jego postaci.
Phillip nie objął Camilli i nie nazwał „kochaną”. To nie w jego stylu. Formalnie ścisnął jej rękę, jego dłoń była chłodna i sucha, i Camilla zaczerwieniła się, kiedy spotkała jego badawczy – ani aprobujący, ani krytyczny – wzrok.
Myśl, że Phillip mógł być jej troskliwym przyjacielem z ciemnego korytarza, oszołomiła ją. Odbierała to uczucie nie jako przyjemne czy niemiłe, tylko właśnie jako oszałamiające.
W tak stylowo niegdyś umeblowanym salonie znajdowały się teraz tylko podstawowe meble, spartańskie i nowoczesne. Salon był jednym ze wspólnych pomieszczeń, reszta domu została podzielona pomiędzy czterech braci i każda część funkcjonowała jako samodzielne mieszkanie. Kilka pokoi zostało przeznaczonych na biuro maklerskie Gregera.
Wszystko to objaśniła już wcześniej Helena, a ponieważ Camilla znała Liljegården na wskroś, wiedziała dokładnie, komu jaka część domu przypadła. Pani Johnsen, pracująca jako pomoc domowa w tej rodzinie od co najmniej dwudziestu lat, przychodziła teraz tylko raz dziennie, ażeby ugotować obiad i posprzątać chociaż z grubsza, gdyż ani Helena, ani jej bracia nie interesowali się szczególnie obowiązkami domowymi.
Helena potrafiła z ogromnym zapałem przyrządzać egzotyczne dania na intymne przyjęcia, ale gotowanie ziemniaków i parzenie kawy pozostawiała innym. Nie mówiąc już o zmywaniu naczyń. Zresztą tylko obiad jadali wspólnie, poza tym mieli zwyczaj podjadania w kuchni o najróżniejszych porach dnia.
Pierwsze, co uderzyło Camillę po wejściu do salonu, to ogromny portret matki chłopców. Camilla nigdy jej nie widziała, zmarła w bardzo młodym wieku.
Poniżej portretu stała sofa, a na niej leżał na plecach młody mężczyzna. Jedną stopą, ubraną w kanarkowo – żółtą skarpetę, wymachiwał do sufitu.
– Czołem, mój skarbie! – zawołał wesoło. Nie mogła zresztą spodziewać się po nim uroczystego powitania. – Podejdź tu i przywitaj się z wujkiem Danem. Nie jest on dziś w wystarczająco dobrej formie, żeby się podnieść. Niedzielne poranki są beznadziejnym wynalazkiem.
– Poranek? – prychnął Michael. – Jest czwarta po południu!
– Dla mnie to wczesna godzina.
Camilla podeszła i przywitała się. Odruchowo przysłoniła ręką twarz, aby ukryć swą radość. Zawsze lubiła Dana, o ile to w ogóle jest możliwe lubić osobę tak pozbawioną dobrych manier. Ten najweselszy z braci Franck, zawsze gotowy do bójki, był znany wśród przyjaciół ze swych uszczypliwych komentarzy na temat ludzi i zdarzeń, a także o sobie samym. Camilla i on uwielbiali prowadzić pozbawione jakiegokolwiek sensu rozmowy, które inni odbierali jako niezrozumiały bełkot. Tak, Dan potrafił być złośliwy, lecz nigdy poważny. Jeżeli ktoś próbował wciągnąć go w rozmowę na serio, momentalnie znikał, rzucając na pożegnanie jakąś dowcipną replikę.
W latach dzieciństwa Camilla bardzo go lubiła – chyba właśnie z nim czuła się najlepiej. Ile jednak mógł być wart mężczyzna, który sprawiał wrażenie, że nigdy nie dorośnie? Dan zachowywał się nonszalancko – jego kasztanowobrązowe włosy zawsze były nie uporządkowane, a jego usta najczęściej wesoło się uśmiechały. Miał zielone oczy Michaela, ale bynajmniej nie reprezentował tak klasycznego stylu, jak jego młodszy brat. Dan był w znacznym stopniu snobem, nosił duże, słoneczne okulary i obcisłe ubrania. Zresztą doskonale podkreślały one jego świetną sylwetkę. Jednakże nie sprawiał wrażenia taniego uwodziciela. Owszem, był powierzchowny i leniwy, lecz niezaprzeczalnie najbardziej urzekający z braci. Camilla nie dopuszczała nawet myśli, że mógłby jej źle życzyć.
Na schodach dały się słyszeć ciężkie kroki i Dan zawołał:
– Greger! Chodź! Przyjechała Camilla!
Usłyszeli niezrozumiałe mruknięcie, po czym wszedł Greger, ponury i poważny.
– Właśnie wychodzę, nie mam czasu… O, cześć, Camilla, widzę, że nic się nie zmieniłaś! Helena zaproponowała, że mogłabyś ją zastąpić w biurze, ale co ty właściwie wiesz o pracy w sekretariacie?
Odwaga, którą Camilla zyskała dzięki ciepłemu przyjęciu pozostałych braci, opuściła ją w jednej chwili.
– Nie… nie wiem – wyjąkała zduszonym głosem. – Pracowałam już kilka razy w biurze, wystawiałam faktury i podobne… – Reszta zdania utonęła w niezrozumiałym bełkocie.
Greger obserwował ją sceptycznie. Trudno się było zorientować, co ten najstarszy z braci, duży i silny, zamknięty w sobie i małomówny, myśli o innych. Wydawało się, że Camilla jest mu absolutnie obojętna. Zachowywał się dokładnie tak samo, jak jej ojciec. Greger, spokojny, silny i opanowany, miał lodowato zimne, jasne oczy w surowej twarzy. Camilla pamiętała, że jako dziecko chodziła za Gregerem krok w krok jak niewolnik, gotowa na jego najmniejsze skinienie, powodowana zarówno strachem, jak i podziwem. A jeśli Greger to mężczyzna z ciemności… Czegóżby wtedy miała się obawiać?
Nie, to niemożliwe. Wszyscy czterej nie mogli przecież być jej przyjacielem z korytarza. Na ile jednak mogła polegać na tym skrawku papieru? Przecież to, co tam zostało napisane, z pewnością straciło już aktualność.
– No tak – burknął Greger z wymuszonym uśmiechem, który dodał Camilli otuchy. – Jakoś dojdziemy do porozumienia.
Camilla rozejrzała się dookoła. Zobaczyła cztery przyjazne twarze. Przyjęli ją serdecznie, cieszyli się, widząc ją znowu, cała dawna niechęć została pogrzebana.
– Chyba pójdę na górę do pokoju Heleny i rozpakuję się – powiedziała z uśmiechem, uszczęśliwiona.
Czterech mężczyzn odpowiedziało jej uśmiechem.
Ale tylko jeden uśmiech był szczery.
ROZDZIAŁ IV
O Boże, pomyślał, kiedy ponownie znalazł się sam w swoim pokoju. Co by tu zrobić? To zupełnie pozbawiona wdzięku i zakompleksiona dziewczyna! I ta firanka włosów, za którą próbuje ukryć możliwie największą część twarzy! Zupełnie jak dziecko owija na palcu kosmyk włosów. Nie ma odwagi spojrzeć rozmówcy prosto w oczy, jąka się i zacina. A to ubranie! Czy jest daltonistką? Nikt nie spojrzy na nią po raz drugi, łatwo padnie ofiarą bezwzględnego uwodziciela. Ulegnie najtańszemu pochlebcy!
Ciągle jeszcze pamiętam, jak promienieje, kiedy jest szczęśliwa, jak błyszczą wtedy jej oczy i cała postać staje się piękna. W takich chwilach zapomina o wszystkich upokorzeniach…
Tak samo jak w dawnych czasach zacisnął pięści, wściekły na ojca Camilli. Czego można oczekiwać od dziecka, a później od młodej, wrażliwej dziewczyny, która codziennie musiała wysłuchiwać uwag w rodzaju:.Jesteś brzydka i niezdarna, wielkie ręce i stopy, i wiecznie podrapane kolana – to cała ty, nie rozumiem, jak możesz być moim dzieckiem…”
Nie, to zbiło go z tropu. Miał nadzieję, że dyrektor Berntsen nie do końca pozbawił Camillę siły woli i wiary w siebie, ale teraz stracił wszelką nadzieję. Było gorzej, niż przypuszczał. Przez mgnienie oka zastanawiał się, co się działo z jego przyjaciółką przez te ostatnie sześć lat, ale myśl o tym była tak bolesna, że nie odważył się jej kontynuować: skrywane uczucia, które nigdy nie przekształciły się w coś więcej z powodu braku odwagi, upokorzenia w pracy i wśród przyjaciół… Nie, nie chciał nawet próbować wyobrazić sobie, jak jej się wiodło.