Julia skrzywiła się.
Wyciągnąłem rękę i delikatnie dotknąłem jej ramienia.
– Jeśli pani lub ktoś z rodziny chciałby ze mną porozmawiać o tym, co się stało, jestem do dyspozycji – zaproponowałem. Zauważyłem, że Anderson patrzy na moją dłoń spoczywającą na ramieniu Julii, i szybko zabrałem rękę.
Z wysiłkiem przełknęła ślinę.
– Dziękuję – powiedziała. – Nie sądzę, byśmy zdołali przez to wszystko przebrnąć bez pomocy.
– Co o tym myślisz? – zapytał mnie Anderson, gdy ruszyliśmy z powrotem ku Wauwinet Road.
– Powiem ci, czego nie myślę – odparłem. – Nie sądzę, by Darwin Bishop zapomniał cię poinformować, że Billy został wysłany do szpitala w Nowym Jorku.
– Wniosek?
– Ktoś, kto handluje akcjami na Nikkei dwadzieścia cztery godziny po tym, jak znalazł swoją córkę martwą w kołysce, nie zapomina, że przyjeżdża do niego szef policji z konowałem z Bostonu. On chciał, byśmy się zjawili u niego w domu.
– Po co? Po co nas tutaj ściągał, skoro Billy’ego nie było?
– Może po to, żeby mnie sprawdzić, a może po to, by przekazać jakąś wiadomość. Na pewno po to, by mnie przekonać do punktu widzenia: jaki to bardzo chory jest Billy, jak on, Julia i pół tuzina psychiatrów starało się mu pomóc, a nawet jak bardzo Billy pasuje do wzorca psychopaty. Niczego nie pominął: podpaleń, znęcania się nad zwierzętami i moczenia nocnego. Dorzucił nawet samookaleczanie, gryzienie i wyrywanie włosów.
– Odpowiadał na twoje pytania – zaoponował Anderson. – Z niczym nie wyszedł dobrowolnie.
– Człowiek pokroju Darwina Bishopa rozmawia tak, jak walczy dżudoka. Wykorzystuje twoją siłę, aby osiągnąć swój cel. Gdyby chciał ci coś powiedzieć o swojej firmie, nie wypaplałby tego ot tak sobie. Tak by pokierował rozmową, byś myślał, że to z niego wyciągnąłeś. – Pokiwałem głową. – Podszedł do tego jak do interesów. Strategicznie.
– No to nie wybrał najlepszej strategii. Przypiera prokuratora okręgowego do muru. Gdy media się dowiedzą, że Billy opuścił stan, Tom Harrigan będzie musiał oskarżyć go o morderstwo. Inaczej będzie to wyglądało podejrzanie.
– Może Bishop na to właśnie liczy.
– Że zmusi Harrigana do oskarżenia Billy’ego, zanim będzie do tego gotowy?
– Albo że Harrigan oskarży Billy’ego, zamiast szukać dowodów przeciwko komuś innemu.
4
Dostałem bilet na ostatni samolot do Bostonu i dotarłem na miejsce dopiero o ósmej wieczorem. Postanowiliśmy z Andersonem, że jeśli załatwi mi pozwolenie na odwiedzenie Billy’ego Bishopa w Payne Whitney, polecę do Nowego Jorku rano następnego dnia.
Po drodze do domu zatrzymałem się w Mass General. Chciałem dotrzymać obietnicy złożonej Lilly, że odwiedzę ją po zabiegu.
Spała, kiedy stanąłem w drzwiach jej pokoju, lecz na stoliku nocnym paliła się lampka. Już z daleka widać było, że zabieg okazał się rozleglejszy, niż planowano. Noga, zgięta w kolanie, wisiała na wyciągu dobre kilka cali nad łóżkiem. Udo przykrywał mokry opatrunek z gazy. Do kości udowej przykręcone były z obu stron cienkie stalowe pręty.
Zapukałem w futrynę, ale Lilly się nie obudziła. Wszedłem do pokoju. Przez pół minuty stałem nieruchomo, przysłuchując się pikaniu aparatury elektronicznej i obserwując oddech Lilly. Próbowałem sobie wyobrazić, co czuła, wstrzykując sobie zarazki. Nie sądziłem, aby to była złość, panika czy smutek. Raczej ulga, a może nawet euforia. Na chwilę zrzucała z siebie pozory normalności. Udawane poczucie własnej wartości i wiara w siebie znikały, torując drogę nieświadomemu obrazowi własnego ja, w którym jawiła się sobie kobietą brudną i zbrukaną. Śmieciem. Jak ktoś, kto po wielu godzinach opuścił w końcu trzymane w górze ręce, mogła przestać walczyć ze swoimi demonami i pozwolić im wziąć się w posiadanie.
– Lilly – powiedziałem półgłosem.
Nie poruszyła się.
– Lilly – powtórzyłem głośniej.
Powoli otworzyła oczy, ale nie odpowiedziała.
– To ja, doktor Clevenger. Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz.
Westchnęła sennie i zamknęła oczy.
– Dostałam jakiś środek przeciwbólowy.
– Chcesz spać? Mogę wpaść jutro.
Spojrzała na mnie, mrużąc oczy, aby mnie ostrzej widzieć.
– Nie, zostań, proszę.
Podszedłem do łóżka, przystawiłem sobie krzesło i usiadłem.
– Jak udał się zabieg? – zapytałem.
– Doktor Slattery powiedział, że zakażenie dotarło do kości i musieli część jej wyciąć.
Pokiwałem głową, patrząc na stalowe pręty łączące dwie części kości.
– Usunięcie zakażonej tkanki zapobiegnie powtórnej infekcji… prawda?
– Prawda – szepnęła wyraźnie nie przekonana.
Przypomniało mi się, jak jej powiedziałem, że nie boję się poznać nawet najgorszej prawdy. Musiałem ją przekonać, by mi uwierzyła, jeśli chciałem nakłonić ją do zwierzeń. Pochyliłem się i dotknąłem opatrunku z gazy.
– Mogę zerknąć? – zapytałem.
Kiwnęła głową, nie spuszczając wzroku z mojej ręki.
Odchyliłem opatrunek na tyle, aby zobaczyć ranę. Lilly momentalnie odwróciła głowę do ściany. Przyjrzałem się przeciętym warstwom skóry, tłuszczu i mięśni. Przesiąknięta krwią gaza zakrywała środek głębokiej do kości rany.
– W porządku – rzuciłem.
– W porządku? – powtórzyła z goryczą.
– Nie widać śladu zakażenia.
Przewróciła oczami.
– Masz szczęście, że trafiłaś na chirurga, który stara się zwalczyć infekcję u źródła – dodałem. Zauważyłem łzę na jej twarzy. Wziąłem chusteczkę ze stoliczka nocnego i osuszyłem jej policzek.
Odwróciła do mnie głowę, ale nic nie powiedziała.
– Ja też tak robię – podjąłem. – Pomagam swoim pacjentom sięgnąć do korzeni ich kłopotów.
Minęło kilka sekund.
– A co, jeśli twój pacjent nie wie, co jest przyczyną jego bólu?
Zadanie pytania jest polową odpowiedzi - odezwał się mój Wewnętrzny głos. – Lilly chce wyruszyć w tę podróż. W głębi duszy każdy pragnie poznać prawdę.
Wstrzymałem oddech. Zamknąłem oczy i po chwili je otworzyłem.
– Jeśli tego nie wiesz, musimy się razem zdobyć na odwagę, by dojść do prawdy.
Lilly zarumieniła się.
– Nie umiem rozmawiać o swoich kłopotach.
– Dlaczego?
– Myślę, że bezpieczniej jest tłumić w sobie uczucia.
– Bezpieczniej?
Nie odpowiedziała.
– Co niebezpiecznego jest w otworzeniu się?
– Ludzie, którzy za wiele opowiadają o sobie, stają się w końcu… – Urwała w pół zdania.
– Jacy?
– Bo ja wiem? – Zmarszczyła brwi. – Chyba samotni.
To wyznanie wiele mi o niej powiedziało. Wywołała u siebie chorobę i wszystkich okłamała co do jej przyczyny, żeby skupić na sobie uwagę tłumu lekarzy. Dojście do źródła cierpienia, zwłaszcza gdyby się okazało, że było nim molestowanie przez dziadka, mogło doprowadzić do zerwania z nim, a pewnie także z innymi członkami rodziny, wszelkich kontaktów. Lęk przed porzuceniem miał realne podstawy i towarzyszył Lilly od dzieciństwa. Nie było co owijać sprawy w bawełnę.
– Wiem, że się tego boisz, ale musisz chcieć chociaż przez chwilę być sama. A przynajmniej sama ze swoimi myślami.
Dotknęła dolnej wargi jak mała nieśmiała dziewczynka.
– Nie potrafię znieść samotności.
Był to zupełnie jasny przekaz. Potrzebowała czegoś – kogoś – na kogo mogłaby liczyć bez względu na to, co powie. Dotknąłem jej uda tuż powyżej rany.
– Obiecuję, że będę przy tobie przez całą tę drogę.
– Skąd wiesz? – zapytała. – Nawet mnie nie znasz. Jak ci mogę zaufać?
Mogłem zbyć jej pytanie jakimś frazesem, ale dla osoby, której całe życie stało się kłamstwem, liczyła się tylko szczera odpowiedź.
– Oczywiście nie możesz być pewna, że okażę się godny zaufania. Nigdy nie będziesz miała takiej pewności – wobec nikogo. Tak czy owak będziesz musiała zdać się na wiarę. Zaufać swojemu instynktowi.
– Nie wiem – westchnęła. – Jestem skołowana.