Выбрать главу

Fiona siedziała bez ruchu na stołku i niewidzącym wzrokiem patrzyła przed siebie. Nie chciała się tu znaleźć. Nie chciała jechać na tę cholerną wyprawę. Nie chciała…

Użalanie się nad sobą do niczego nie prowadzi, pomyślała.

– Są owieczki i są byki. Bykom przypada to, co najlepsze – zwykł mawiać jej ojciec. A ona była nieodrodną córką swojego ojca. To on popchnął ją do pracy nad Kimberly i to on…

Fiona podniosła się ze stołka i odetchnęła głęboko. W głowie wirowały jej sceny z filmów o więzieniach i o ucieczkach zza krat, które nieodmiennie kończyły się krwawo, niezależnie od tego, czy oglądała film w kinie czy w telewizji.

Z wysoko podniesioną głową, wyprostowana, wkroczyła do sypialni, w której Ace pakował torbę.

– Czy sądzisz, że twój przyjaciel byłby bardzo zły, gdybym wzięła jeszcze trochę jego ubrań? – Nie zdołała ukryć drżenia głosu.

8

Nie wiem, nie wiem, nie wiem – powtarzała Fiona. -Powiedziałam ci już wszystko, co pamiętam. Już nic więcej nie wiem.

– Ale nie znalazłem żadnego związku – mruknął Ace. -Musi być ktoś lub coś, co nas łączy.

– A może Roy wybrał ciebie z jednego powodu, a mnie z innego. Może…

– W takim razie co łączy z nim ciebie i co łączy z nim mnie?

– Nie wiem. – Fiona jęknęła. Odwróciła się na pięcie, wyszła na dwór i usiadła na ganku. Cały dzień spędzili w tej chacie i Ace przez cały ten czas zadawał jej pytania, żeby ją zmusić do znalezienia powodu, dla którego Roy zapisał im obojgu cały majątek.

– A może z poczucia winy? – Ace wpadł na ten pomysł rano. – Podejrzewam, że czuł się winny za coś, co zrobił nam albo naszym najbliższym. Musimy tylko domyślić się, co i komu zrobił.

Ale choć bardzo się starali, nie zdołali sobie przypomnieć żadnych tragicznych wydarzeń, które ich spotkały, a o które można by kogokolwiek obwiniać. A Bóg świadkiem, że robili, co w ich mocy, żeby do czegoś dojść.

Tego rana Ace stwierdził, że muszą opuścić dom i zaszyć się w takim miejscu, w którym nikt nie mógłby ich znaleźć. Fiona przyjęła to nawet z pewnym zadowoleniem, bo dom był tak bezosobowy i zimny, że wprawiał ją w przygnębienie. Niestety, nie wiedziała, że w porównaniu z miejscem, do którego Ace postanowił ją zabrać, ten dom był pałacem.

Ace zabrał ją do swego „domu z dzieciństwa". Do miejsca, w którym dorastał.

Pakując do walizki ubrania człowieka, którego nigdy nie widziała, Fiona nie przeczuwała, co ich czeka. Jednego tylko już się nauczyła podczas tej wyprawy: nie można zadzwonić, żeby dostarczono do domu jedzenie.

– A co będziemy jeść? – spytała, wciskając do walizki jeszcze trzy bawełniane podkoszulki.

– Dary natury. – Ace wzruszył ramionami.

Fiona nie zamierzała popadać w histerię. Przypomniała sobie lekturę Roczniaka i film Cross Creek.

– Masz na myśli… łowienie ryb? – Przełknęła z trudem.

Ace przerwał pakowanie i obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.

– Jeśli uważasz, że dwoje najbardziej poszukiwanych zbiegów w Stanach może spokojnie wejść do sklepu spożywczego i zrobić zakupy, to bądź łaskawa mnie o tym poinformować. – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów. Obejrzał dokładnie każdy ze stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu

Fiony. – Szczególnie ty rzucasz się w oczy.

Wiedziała, że Ace ma sporo racji, niemniej jednak pod wpływem jego słów zaczęła patrzeć na swój wzrost niemal jak na jakąś ułomność fizyczną. Zacisnęła usta, żeby nie oznajmić, że nie wszystkie kobiety na świecie są malutkie jak karliczki, choć najwyraźniej jemu takie właśnie się podobają. Nie było teraz czasu na dawanie upustu uczuciom. Teraz trzeba myśleć trzeźwo.

– Zaczniesz się wreszcie pakować? – warknął Ace. Od kiedy zobaczył w telewizji program, który zburzył jego teorię, że nie można ich podejrzewać o zbrodnię, bo nie mają żadnego motywu, zmienił się w potwora.

– Wiesz, tak sobie myślałam… – odrzekła cicho. – Dwa lata temu Kimberly była w poważnych tarapatach i musiała użyć przebrania, żeby się wykaraskać. Przykleiła sobie wąsy i chodziła w męskich ubraniach, żeby jej nie rozpoznano.

– Jakich ty masz przyjaciół?!

Fiona zignorowała jego uwagę i podeszła do stojącej po drugiej stronie łóżka komody. Szukała czegoś przez chwilę, wreszcie wyciągnęła w szuflady kawał czarnego sztucznego jedwabiu wielkości małego obrusa.

– Na co ci to? – warknął Ace. – Nie mamy czasu…

Poddał się, kiedy zobaczył, że Fiona okręca jedwab wokół głowy, a potem zasłania nim twarz. Wyglądała jak zakwefiona muzułmanka.

Ace stał przez chwilę bez ruchu i z niedowierzaniem mrugał oczami, ale zaraz pobiegł do łazienki i wrócił z dużym opakowaniem bardzo ciemnego samoopalacza. Zaczął rozsmarowywać krem na swojej twarzy i rękach.

– Wiesz, nie jesteś głupia – powiedział miękko i Fiona ucieszyła się, że welon zasłania jej radosny uśmiech. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek jakikolwiek komplement sprawił jej aż taką przyjemność.

Ace przejął inicjatywę. Jedwabiu wystarczyło tylko na owinięcie górnej części ciała Fiony, niestety jej spodni i starych tenisówek nie dało się pod nim ukryć.

– Weźmiemy samochód mojego przyjaciela – oświadczył, wchodząc do kuchni. Fiona podążyła za nim. Ace wyciągał z szafek produkty spożywcze i pakował je do papierowych toreb. – Musimy zabrać stąd wszystko, co tylko się da, bo powinniśmy bardzo ostrożnie wydawać pieniądze. Ile masz forsy?

Teraz przystąpił do opróżniania schowka z wszelkich środków czystości. Przyglądając mu się, Fiona doszła do wniosku, że w miejscu, do którego jadą, najwyraźniej nie ma co liczyć na służbę hotelową.

– Około pięćdziesięciu dolarów. Miałam zamiar posługiwać się tu kartą, ale jak dotąd nie było okazji, żeby z niej skorzystać.

– Świetnie, po prostu znakomicie! Ja mam przy sobie jakieś dwadzieścia dolców, z tego samego powodu. To musi nam wystarczyć na… – Zerknął na Fionę, po czym wbił wzrok w ziemię. – Na tak długo, jak długo zdołamy wytrzymać. Jesteś gotowa?

– Chyba tak – odpowiedziała, ale zamiast wyjść z kuchni, usiadła na stołku barowym. – Muszę przyznać, że jestem…

Chciała powiedzieć, że jest przerażona, ale Ace nie dał jej dokończyć. Przytrzymał jej głowę i mocno, bardzo mocno pocałował. Nie było w tym pocałunku namiętności. To był pocałunek dla dodania odwagi. Fiona zrozumiała, że Ace jest równie przerażony jak ona i że lepiej, aby teraz żadne z nich się nie odzywało.

Odszedł kilka kroków i spojrzał na Fionę. Zrozumiała, że musi podjąć decyzję, co ma zamiar zrobić. Do niczego jej nie zmuszał; pozwolił jej kierować się własną wolną wolą. Wstała, wyprostowała się i głęboko odetchnęła.

– Jestem gotowa, jeśli ty jesteś gotów, sahibie.

– To chyba hindi, nie arabski – roześmiał się Ace.

– Wszystko jedno. Chodźmy.

Ich przebranie było znakomite. Ace wziął granatowego chevroleta właściciela domu, zostawiając w garażu swojego dżipa. Fiona owinęła się czarną szarfą, przypinając ją znalezioną w łazience spinką, żeby się nie zsuwała.

– Do licha! Powinienem był wziąć więcej tego kremu. Chciałbym być tak czarny, jak to tylko możliwe – mruknął Ace, kiedy samochód wytoczył się z garażu.

Fiona przez chwilę patrzyła, jak próbuje uporać się z pudełeczkiem kremu, nie wypuszczając z ręki kierownicy; potem odebrała mu pojemnik i posmarowała mu twarz samoopalaczem. Skóra Ace'a była miła w dotyku. Fiona poczuła, jak ciepło jego ciała spływa z jej palców, rozgrzewa całe ramiona i dociera aż do ust. Zauważyła, że Ace zerka na nią kątem oka.