Выбрать главу

Nawet nie drgnęła. Jeszcze dwa dni temu zerwałaby się na równe nogi i zaczęła krzyczeć, a dziś odwróciła się tylko na drugi bok i próbowała znów zasnąć. Ale obok leżała druga poduszka, która pachniała znajomo i obco zarazem.

Otworzyła oczy i uniosła głowę, żeby rozejrzeć się po pokoju. Tego pokoju nie należało oglądać przy świetle dziennym. Już w świetle świec wyglądał marnie, ale teraz, za dnia, pokazały się wszystkie dziury, brud, zgnilizna i…

Gdzie on się podział, zastanawiała się, marszcząc czoło. Nakazała sobie spokój. To, że jej dalsza egzystencja zależy od obcego człowieka, który zniknął, nie usprawiedliwiało wpadania w panikę.

Ale wbrew własnej woli wyskoczyła z łóżka, wypadła z sypialni, przebiegła przez salon, minęła drzwi i znalazła się w dzikich ostępach Florydy. Otaczały ją palmy i winorośl, i jakieś rzeczy, które wydawały się tylko czekać, aby człowiek na nie nadepnął.

– Co się stało z moim starym, dobrym światem? – szepnęła, rozglądając się wokół. Jeśli kiedyś w pobliżu tej okropnej chaty była jakaś ścieżka, to znikła bez śladu. Patrząc na ścianę roślin przed sobą, Fiona była pewna, że gdyby weszła w głąb i postała tam tyle, ile trwa zmiana świateł na skrzyżowaniu, byłaby całkowicie zarośnięta. Albo pożarta, pomyślała i skrzywiła się.

– Chodź tutaj i zachowuj się spokojnie – usłyszała szept. Spojrzała w stronę, z której dobiegał głos, i z trudem dostrzegła ludzką postać.

– Nie będę biegła do niego i nie rzucę mu się w objęcia -mruknęła pod nosem i zmusiła się, żeby powoli ruszyć w stronę majaczącego wśród roślin człowieka. W Nowym Jorku trzykrotnie przechodziła obok bijatyk, które mogły się dla niej źle skończyć. W jednej z nich poszły w ruch noże. Ale nic, co mogło jej się przydarzyć w wielkim mieście, nie było tak przerażające, jak przejście przez krzaki.

– Zawsze mówisz do siebie? – zapytał Ace złośliwie. Siedział na pniu drzewa zwrócony bokiem do Fiony i wpatrywał się w coś, czego ona nie widziała. Między drzewami była niewielka przerwa, którą przy dużej dozie dobrej woli można było nazwać widokiem.

– Ja też ci mówię dzień dobry – odpowiedziała. – I owszem, ja zawsze dobrze sypiam; dziękuję, że zapytałeś.

Nadal był nachmurzony i nie patrzył na Fionę.

– Usiądź i bądź cicho. Tam są chleb i owoce, a ponieważ wyleciałaś z domu śmiertelnie przerażona, możesz skorzystać z tamtej kępy krzaków.

– Śmiertelnie przerażona? – Fiona była zła na siebie, że okazała strach, i zła na niego, że to zauważył. – Mieszkam w Nowym Jorku i musisz wiedzieć, że…

– Cicho! – Ace podniósł do oczu lornetkę.

Po kilku minutach Fiona odprężyła się, przyszła do siebie po ataku paniki, kiedy obudziła się sama w tej głuszy. Odeszła kilka kroków, załatwiła to, co niezbędne, i wróciła do Ace'a.

A więc spaliśmy razem, pomyślała, siadając metr od niego i sięgając po kawałek melona, leżący na talerzyku. I co z tego? Jakie to ma dziś znaczenie? W naszym wieku? Nawet gdybyśmy przespali się ze sobą, to też nie byłoby wielkiego problemu.

Więc dlaczego czuje się przy nim tak ciepło i przytulnie? Bo od lat tak dobrze nie spała? Czy to jest przyczyna? Czytała o badaniach Anny Landers, z których wynikało, że kobiety wolą się przytulać, niż uprawiać seks, ale Fiona nigdy w to nie wierzyła. Ona lubiła seks.

A poza tym Jeremy niespecjalnie nadawał się do przytulania. Był typem faceta, który szybko się kocha, po czym równie szybko wraca do pracy. Fiona niczym się od niego pod tym względem nie różniła. Miała zawsze do załatwienia tysiące spraw związanych z Kimberly, podczas gdy czasu starczało na załatwienie najwyżej dwudziestu.

– Dobrze spałeś? – zapytała, udając, że nie patrzy na Ace'a.

– Tak, oczywiście. – Był to raczej pomruk niż słowa.

– Więc co cię wprawiło w tak fatalny nastrój? Opuścił lornetkę i spojrzał na dziewczynę.

– Zapomniałaś, dlaczego znaleźliśmy się tutaj? Jesteśmy poszukiwani przez całą policję tego stanu, bo oskarżono nas o morderstwo. Dotychczas miałem nadzieję, że uda mi się odkryć, co łączy ciebie i mnie. Miałem też nadzieję, że znajdę odpowiedź na pytanie, dlaczego Hudson zostawił nam pieniądze.

Ale niczego się nie dowiedziałem. Pat.

Fiona rzeczywiście nie do końca była przekonana, że to, co się z nimi dzieje, to rzeczywistość. Miała wrażenie, że znalezienie martwego ciała Roya to coś, co widziała w kinie, albo może koszmarny sen. Może w ten sposób jej mózg bronił się przed sytuacją nie do zniesienia: nie potrafiła uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę. Przynajmniej jej.

– Na co patrzysz? – zapytała i wzięła kawałek chleba z masłem. Obok Ace'a stała jedna poobijana szklanka z sokiem pomarańczowym. Fiona napiła się z niej. Dlaczego nie? Jeśli mogli dzielić łóżko, mogli też dzielić się szklanką.

– Na ptaki – odpowiedział głucho. – Pamiętasz? Jestem ornitologiem. Starałem się ściągnąć tu turystów, ale zniszczyłaś atrakcję, która miała ich zwabić.

Zignorowała jego złośliwą uwagę; nie miała zamiaru dać się wciągnąć w kłótnię.

– Tutaj? Czy to znaczy, że jesteśmy na twoim terenie? W twoim parku?

– Oczywiście. A gdzie, twoim zdaniem, jesteśmy?

– Nie miałam pojęcia – odparła z pełnymi ustami. – Mój ojciec był rewelacyjnym kartografem, ale zwykł mawiać, że nie odziedziczyłam po nim zdolności do określania kierunku. Potrafię zabłądzić nawet we własnej szafie. Co to za ptak? Ten mały zielony? – wskazała ptaszka nad swoją głową, ale Ace nawet nie odsunął lornetki od oczu, żeby spojrzeć.

– Papuga długoogonowa – odpowiedział lapidarnie.

– Taka, jakie sprzedają w sklepach zoologicznych? Ten gatunek papug?

– Dokładnie ten gatunek.

– Żartujesz? Nie miałam pojęcia, że pochodzą z Florydy. Myślałam, że są przywożone z jakichś egzotycznych krajów… z Borneo na przykład.

– Ta konkretna papużka uciekła komuś z klatki, a gatunek pochodzi z Australii.

Przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. Kiedy pytała o ptaki, jego odpowiedzi były niezwykle lakoniczne.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że to biedne maleństwo wyfrunęło ze swojej klatki i teraz błąka się w tej dziczy?

Ace odwrócił się i spojrzał na Fionę, jakby była kompletną idiotką.

– To maleństwo było biedne, kiedy siedziało w klatce, teraz jest mu o wiele lepiej. Są ich tu wokół tysiące, żyją i rozmnażają się w sposób naturalny „w tej dziczy", jak to określiłaś. -Odwrócił się i znów przyłożył lornetkę do oczu.

– Czy cały dzień będziesz w tak podłym humorze?

– Będę w paskudnym nastroju, dopóki się nie dowiem, dlaczego nieboszczyk uczynił nas swoimi spadkobiercami.

– Może nie ma między nami żadnego powiązania. Może Roy po prostu nas lubił.

– A kiedy się z nim spotkałaś? – zapytał sarkastycznie.

Nie chcąc dopuścić, aby wprawił ją w ponury nastrój swoim opryskliwym zachowaniem, postanowiła zmienić temat.

– Mój ojciec umarł na Florydzie – powiedziała cicho. -Dlatego za nic nie chciałam tu przyjechać. W przeddzień musiałam porządnie się upić, żeby dodać sobie odwagi i wsiąść do samolotu. Tuż przed śmiercią ojca planowaliśmy, że go tu odwiedzę. Nigdy dotychczas to się nie zdarzało. Zawsze to on przyjeżdżał do mnie. Uważał, że warunki, w jakich on pracuje przy kreśleniu map, są dla mnie zbyt prymitywne, że jestem miejską dziewczyną i nie będę zachwycona, kiedy mi przyjdzie przemierzać w błocie po kolana krainę aligatorów. Czy krainę kanibali. Czy krainę plemion, które nasączają trucizną strzały w dmuchawkach.