Ponieważ zjeżdżając ruchomymi schodami, Fiona miała zamknięte oczy i usta zakryte chusteczką, nie widziała milczącego tłumu zebranego na dole. Zrobiła krok do przodu i wpadła na jakiegoś jegomościa z brzuszkiem i pokaźną łysiną.
– Przepraszam – powiedziała słabym głosem.
Mężczyzna spojrzał na jej twarz i natychmiast złagodniał.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział i przesunął się na bok, aby Fiona mogła zobaczyć, czemu wszyscy się tak przyglądają.
Później Fiona stwierdziła, że po prostu nie myślała w tym momencie, że zareagowała bez zastanowienia. Miała oczy ukryte za ciemnymi okularami, a myśli zaprzątnięte bagnami, aligatorami i innymi pułapkami stanu Floryda, aż tu nagle spostrzegła, że ogromny aligator odgryza ramię jakiegoś mężczyzny. Kiedy zwierz zaczął walić ogonem i rzucać łbem na boki, mężczyzna krzyknął coś niezrozumiałego i próbował uwolnić ramię z paszczy atakującego gada.
W szkole we wszystkich grach Fiona odznaczała się zawsze najszybszym refleksem, więc i teraz nie straciła głowy. Obok niej stała kobieta z lotniskowym wózkiem bagażowym. Na samym wierzchu leżała różowa torba ze sprzętem do krykieta z napisem Dixie.
Fiona bez namysłu chwyciła torbę i rzuciła nią z całej siły w sam środek aligatora. Zupełnie nie spodziewała się tego, co nastąpiło. Potwór eksplodował! Nie otworzył paszczy i nie wypuścił ofiary. Zamiast tego nastąpił potworny huk, a potem ohydny, zielony stwór uniósł się w powietrze w tysiącach drobnych kawałków, fruwających po hali lotniska.
Podczas gdy Fiona stała jak wmurowana w pełnym osłupienia milczeniu, ludzie zachowywali się jak szaleńcy. Zaczęli wyć i wrzeszczeć: „Bomba! Bomba", po chwili włączyły się syreny alarmowe i ludzie zaczęli uciekać.
Fiona stała bez ruchu, nadal nie mogąc zrozumieć, co się stało; zdjęła przeciwsłoneczne okulary i przyglądała się temu, co przed chwilą jeszcze uważała za aligatora. Zauważyła, że zbliża się do niej mężczyzna z podwójnym szeregiem zębów wczepionych w ramię. Przyjrzała się tym kuriozalnym zębom i podniosła oczy na twarz mężczyzny, aby zapytać, dlaczego nosi tak dziwaczną ozdobę, ale nagle zrozumiała, że ten człowiek kipi z wściekłości i najwyraźniej zmierza w jej stronę.
Odruchowo cofnęła się o krok i wpadła na wózek bagażowy kobiety, do której należała torba z przyborami do krykieta. Kobiety nie było, pewnie przyłączyła się do gromady wrzeszczących pasażerów, biegnących w panice w stronę wyjścia.
– Zabiję panią! – Mężczyzna wyciągnął ręce do szyi Fiony.
W tym momencie zęby aligatora i coś, co wyglądało na gałkę oczną, zsunęły się z jego ramienia i wraz z żądnymi mordu rękami mężczyzny spoczęły na szyi Fiony. Dziewczyna otworzyła usta do krzyku, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu.
Już miał zacisnąć palce na jej gardle, kiedy pochwyciło go dwóch ochroniarzy i rudowłosy chłopak. Złapali też zęby i oko.
– Bardzo panom dziękuję – zwróciła się Fiona do kolejnych dwóch ochroniarzy, którzy pomagali jej wstać. – Tego człowieka powinno się zamknąć. Jest niebezpieczny dla otoczenia i jeśli panowie nie… Chwileczkę! Co panowie robią?
Ochroniarze wykręcili jej ręce do tyłu i Fiona poczuła, że na jej nadgarstkach zaciskają się kajdanki.
– Zatrzymujemy panią do czasu przybycia policji. Ten człowiek twierdzi, że to pani rzuciła bombę.
Fiona ledwo dosłyszała te słowa w harmiderze, czynionym przez ludzi, miotających się po lotnisku na wszystkie strony i wykrzykujących imiona osób, których nie mogli znaleźć.
– Bombę?! – wrzasnęła. – Ja rzuciłam torbę z przyborami do krykieta w aligatora, który odgryzał rękę temu człowiekowi!
– No jasne – warknął jeden z ochroniarzy. – Tu, w Fort Lauderdale, aligatory łażą stadami po całym lotnisku. Czego się nie robi dla turystów!
– Możecie zapytać…
– Opowie to pani policji – mruknął jeden z ochroniarzy, ciągnących ją w stronę wyjścia.
– A co z moim bagażem? Musicie zadzwonić do mojego szefa w Nowym Jorku. On może…
– A, Nowy Jork – stwierdził pierwszy ochroniarz takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
Zanim Fiona zdążyła wykrztusić słowo, została zawleczona do samochodu, opatrzonego napisem Ochrona Lotniska. Zupełnie jak w telewizji, jeden z ochroniarzy przygiął jej głowę, aby nie uderzyła się o framugę drzwi samochodu, i siłą wepchnął ją to środka.
Trzęsąc się ze zmęczenia, Fiona usiadła na brudnej pościeli i spojrzała na telefon, stojący obok taniego, lichego łóżka. Ekskluzywny hotel, w którym miała zarezerwowany pokój, skasował rezerwację, kiedy nie pojawiła się do szóstej. Najpierw starała się grzecznie tłumaczyć, że ostatnie sześć godzin spędziła w więzieniu, ale kiedy recepcjonistka cofnęła się, jakby Fiona była kryminalistką, dziewczyna próbowała ją postraszyć. Nie na wiele się to zdało, bo natychmiast pojawił się kierownik i wyprosił ją z hotelu.
W ten właśnie sposób znalazła się w najgorszym hotelu na Florydzie. Była czwarta nad ranem i za dwie godziny miała się spotkać z panem Royem Hudsonem.
Owinęła dłonie chusteczkami (bo kto wie, jacy ludzie korzystali przed nią z telefonu) i wystukała numer Jeremy'ego.
Kiedy usłyszała jego zaspany głos, wybuchnęła płaczem.
– Kto mówi? Czy to ma być jakiś dowcip? Proszę się odezwać! – Jeremy mówił podniesionym głosem, a Fiona starała się pozbierać.
– To ja – zdołała wyszeptać. – Och, Jeremy, ja właśnie…
– Fiono, czy wiesz, która godzina? Za trzy godziny muszę wstać do pracy.
– Ja w ogóle się nie kładłam. Och, Jeremy, ja byłam w areszcie!
To przykuło jego uwagę. Dziewczyna wyobrażała sobie, że usiadł w łóżku i sięgnął po papierosa. Milczała przez chwilę, dopóki nie usłyszała pstryknięcia zapalniczki i odgłosu zaciągania się dymem.
– Dobrze, opowiadaj – powiedział półgłosem.
Mógł nie być zachwycony, że jego dziewczyna dzwoni nad ranem, ale klientka w opresji to zupełnie inna para kaloszy. Po dziesięciu minutach słuchania histerycznej relacji Fiony o tych oburzających wydarzeniach Jeremy przerwał jej.
– Wypuścili cię? I nie postawili ci żadnych zarzutów?
– A jakie zarzuty mi mogli postawić? – Fiona podniosła głos. – Byłam pewna, że ratuję ludzkie życie. Niewiele zresztą warte. Czy mówiłam ci, że ten niewdzięcznik próbował mnie zamordować? Powinnam go zaskarżyć.
– O, dobrze, że mi przypomniałaś. Czy on chce cię zaskarżyć? A ci ludzie na lotnisku? Czy ktoś ucierpiał podczas paniki, którą spowodowałaś? Jakiś atak serca? Jakaś karetka pogotowia?
– Jeremy! Po czyjej ty jesteś stronie?
– Po twojej, oczywiście – powiedział bez przekonania. -Ale pieniądze to pieniądze. Czy ten człowiek mówił, że chce cię pociągnąć do odpowiedzialności za zniszczenie jego aligatora?
– Nie wiem. Nie pamiętam. Na posterunku zamknęli nas osobno. Och, Jeremy, to było takie straszne, tak bardzo chciałam, żebyś był przy mnie i podtrzymał mnie na duchu. Ten facet…
– Czy ktokolwiek wspominał o procesie? – przerwał jej Jeremy. – Może personel lotniska? Spowodowałaś panikę i wątpię, żeby puścili ci to płazem.
Fiona przeciągnęła ręką po twarzy. Niewątpliwie jej makijaż już dawno diabli wzięli.
– Jeremy, zadzwoniłam do ciebie jako do przyjaciela, nie jako do prawnika.
– Niewykluczone, że potrzebujesz obu, więc bądź łaskawa odpowiedzieć na moje pytania.
Z jednej strony Fiona czuła się w tym momencie jak dziecko, które chce być utulone i pocieszone na tyle, na ile jest to możliwe przez telefon, z drugiej jednak strony była kobietą rozumną i rozsądną. Odetchnęła głęboko.