– Nie ma żadnej mapy – oznajmiła i czekała przez chwilę na odpowiedź Ace'a. Ale on milczał. – Lornetka i notes mają pewnie służyć do obserwowania ptaków?
– Mmm.
Fiona siedziała przez chwilę bez ruchu, patrząc wprost przed siebie. Nie miała zamiaru go pytać, dla kogo jest przeznaczony prezent. Ale chyba może rzucić jakąś bardzo zwyczajną uwagę, na przykład: Czyje to dziś urodziny? To chyba będzie w porządku? Różowy papier sugeruje, że chodzi o kobietę. A więc dla kogo Ace kupił prezent urodzinowy? Dla jednej z mieszkanek Błękitnej Orchidei? Z pewnością nie żywi gorętszych uczuć do jakiejś kobiety, która jest przynajmniej o dwadzieścia lat od niego starsza. A może jednak? Albo może ma to pomóc w załatwieniu ich sprawy? Ale jeśli dowiedział się czegoś, to dlaczego nic jej o tym nie wspomniał?
Bez zastanowienia uderzyła go pięścią w ramię. Ace wybuchnął śmiechem.
– Wytrzymałaś dłużej, niż sądziłem! To dla ciebie.
Fiona była zirytowana po pierwsze dlatego, że Ace wiedział, że zżera ją ciekawość, a po drugie dlatego, że tak dobrze ją zna. Tak czy owak, była całkowicie zirytowana.
Ale nie na tyle, żeby nie wziąć paczki z tylnego siedzenia i nie rozpakować jej błyskawicznie. Wewnątrz był szkicownik i komplet ołówków oraz gruba, miękka gumka do wycierania. Był to prezent tak osobisty, coś, czego tak bardzo pragnęła, coś przeznaczonego tylko dla niej, że siedziała i wpatrywała się weń z zachwytem. Wszyscy znani jej dotychczas mężczyźni dawali kobietom perfumy albo biżuterię. W tej chwili wolała zdecydowanie szkicownik od największego brylantu świata.
– Hej, Burke, chyba nie zaczniesz mi tu chlipać z rozczulenia, co? – Ace spojrzał na dziewczynę i uniósł jedną brew.
Nigdy jeszcze jej tak nie nazywał. Właściwie nigdy nie mówił do niej inaczej niż: panno Burkenhalter.
– Mogłabyś podrzucić mi jakiś pomysł, jak zarobić na utrzymanie Kendrick Park.
– Co? – Fiona z trudem wróciła do rzeczywistości.
– Jesteś mi to winna, pamiętasz? Przypomnij sobie tego aligatora, którego zniszczyłaś.
– Ach tak. Uratowałam ci życie. Już zdążyłam o tym zapomnieć.
Westchnął i zjechał w lewo z autostrady.
– Więc teraz uratuj mój park. Kiedy uda nam się wydostać z tej opresji, będę musiał znaleźć jakiś sposób, żeby zapłacić rachunki. Mówiłaś kiedyś, że mogłabyś zaprojektować dla mojego parku jakąś lalkę.
Powiedział to drobne słówko „kiedyś" w taki sposób, że Fiona musiała odwrócić od niego twarz i udawać, że wygląda przez okno. „Kiedy" się z tego wykaraskają? „Kiedy" przestaną się ukrywać? „Kiedy" znów będą mogli wrócić do świata?
– Cóż… – mruknęła niepewnie, gładząc ręką szkicownik.
– Rozumiem. Jesteś autorką jednej książki.
– Tak jak Margaret Mitchell – palnęła, na co Ace wybuchnął śmiechem.
– A więc co możesz zrobić, żeby wypromować Kendrick Park? Co byś zrobiła, gdyby należał do ciebie?
– Starałabym się wymyślić coś, czego dzieci pragnęłyby tak bardzo, że doprowadzałyby rodziców do szału, a co można by dostać wyłącznie tutaj. Dzieci są najwspanialszymi konsumentami na świecie. Jeśli uda się je zainteresować, będą zmuszać rodziców, żeby im kupowali nasz produkt, a z kolei kiedy one same zostaną rodzicami, z nostalgii będą nasz produkt kupowały własnym dzieciom.
Ace odetchnął głęboko.
– Może mogłabyś zrobić jakiegoś mechanicznego ptaka?
Wydawało się, że Fiona nie usłyszała jego słów.
– Wiesz, od lat chodzą za mną pewne pomysły. Czasem myślę, że gdybym miała to zrobić jeszcze raz, stworzyłabym lalkę, która wykopałaby Kimberly z rynku.
Ace zjechał z wykładanej betonowymi płytami szosy na drogę żwirową.
– Tylko mi nie mów, że Kimberly zmieniałaby się nocą w błękitną czaplę!
– Nie – powiedziała Fiona powoli, zastanawiając się nad pomysłem lalki, która byłaby związana z ptasim sanktuarium. -Jako właścicielka parku za dnia byłabym weterynarzem, a nocą zajmowałabym się czarującymi darczyńcami. Jeździłabym dżipem i walczyła z kłusownikami. W życiu Kimberly nie było żadnych czarnych charakterów. I Kimberly…
– Co Kimberly? – zapytał Ace, wjeżdżając dżipem w coś, co wyglądało na najprawdziwsze bagno. Ale musiał dobrze wiedzieć, co robi, bo nie zaczęli tonąć.
Fiona niemal nie zwróciła uwagi na to, dokąd jadą. Kiedy wreszcie się odezwała, mówiła ledwo dosłyszalnym szeptem. Oczy jej lśniły niesamowitym blaskiem.
– Lalka kocha się skrycie w człowieku, który może oddychać tylko pod wodą. Wpadają w tarapaty, a jeśli jej chłopak zbyt długo będzie przebywał na suchym lądzie, umrze. – Fiona przerwała na chwilę, po czym ciężko westchnęła. – Nie, nie. To już było. Muszę wymyślić co innego.
Kiedy podniosła w górę wzrok, Ace otwierał właśnie drzwi samochodu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc dziewczynie wysiąść. Rozejrzała się wokół.
– Jesteśmy znowu w twoim parku, prawda?
– Pomyślałem, że możemy zrobić sobie dzień przerwy. Dzień bez Raphaela i Roya. I bez ludzi, którzy ciągle pokazują symbole pokoju. Akceptujesz?
– Możesz obserwować ptaki, a ja zrobię trochę szkiców.
– Nie podoba ci się ten pomysł – stwierdził Ace głosem bez wyrazu, ale dziewczyna wyczuła, że był rozczarowany.
– To świetny pomysł, tylko…
– No, wykrztuś to wreszcie. Co jest nie tak?
– Chodzi o pieniądze. Fantazjowanie może być nawet zabawne, ale pozostaje fantazjowaniem. – Odetchnęła głęboko. – Już ci kiedyś mówiłam: na wprowadzenie takiej lalki na rynek potrzeba milionów. Nie chcę pracować nad jakąś tanią laleczką o nieproporcjonalnie wielkich oczach. Chcę najlepszego winylu, najlepszych ubranek, najlepszych… – Urwała. – No, dlaczego się ze mnie nie śmiejesz?
– Bo to nie jest zły pomysł. To miejsce tylko pochłania pieniądze. Miło byłoby dla odmiany coś zarobić. – Zamyślił się na chwilę. – Czy Kimberly ma swój własny program telewizyjny?
Fiona nie zdołała ukryć wzgardy.
– Nie, programy telewizyjne mają te obrzydliwe marionetki. To nie są lalki. Nikt nigdy… – W tym momencie Fiona zawahała się i spojrzała w górę szeroko otwartymi oczami.
Z uśmiechem, który miał znaczyć: A nie mówiłem?, Ace wziął ją za rękę i wąską ścieżką zaprowadził na maleńki suchy pagórek. Gestem polecił jej usiąść.
– Nawet Disney? – zapytał, przyłożywszy do oczu lornetkę.
– Ci ludzie biorą postacie z filmu i można je kupić przez jakieś dwa tygodnie. A ja mówię o czymś, co trwa przez dwadzieścia lat.
Fiona spojrzała na szkicownik, ale nie otworzyła go.
– A jak jej na imię?
– Komu?
– Tej lalce? Bagienna dziewczyna?
– Nie, imię musi się jakoś wiązać ze słońcem – stwierdziła Fiona z uśmiechem. – Octavia, zdrobniale: Tavie Holden. Holden na cześć Williama Holdena, aktora, który potem zajął się rezerwatami przyrody. Tavie ma dwóch chłopaków, jeden żyje w świecie cywilizowanym, a drugi jest przewodnikiem w Everglades.
– Podobnie jak ty – stwierdził cicho Ace. – Jeden facet na suchym lądzie, a drugi na bagnach.
Ale Fiona nie słyszała jego słów.
– Przewodnik ma na imię Axel, a ten drugi Justin. – Otworzyła szkicownik i zaczęła rysować.
Przez kilka godzin, do pierwszej po południu, siedzieli w milczeniu. Fiona rysowała w uniesieniu. Ace wpatrywał się w horyzont i od czasu do czasu robił zapiski w swoim notesie.