– Kobieta, której torbą rzuciłam, przyszła na posterunek i zażądała, żebym jej ją odkupiła. Przybory do krykieta też zostały zniszczone.
– Zniszczyłaś sprzęt do krykieta?! – Jeremy coraz mocniej zaciągał się papierosem.
– Nie zaczynaj i ty. – Fiona jęknęła. – Już to słyszałam od tych cholernych policjantów. Musiałam włożyć w ten rzut całą furię, bo uderzyłam w to… w tego… w tę rzecz całkiem mocno.
Na tyle mocno, żeby zniszczyć sprzęt do krykieta – mruknął Jeremy z niedowierzaniem. – Przypominaj mi z łaski swojej, żebym nigdy nie doprowadził cię do furii. A co zrobiłaś w sprawie torby i sprzętu tej kobiety? I, tak dla jasności, dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie z posterunku?
– Bo powiedzieli, że nie jestem oskarżoną, tylko ich „gościem" do czasu wyjaśnienia sprawy i w związku z tym nie potrzebuję żadnego wyszczekanego adwokata z Nowego Jorku.
– Potrzebujesz potwierdzenia tego. Możesz wnieść przeciw nim sprawę do sądu.
– Nie chcę ich już więcej widzieć na oczy! Dałam tej kobiecie czek na trzysta dolarów i…
– Co zrobiłaś?!
– Zapłaciłam za zniszczone rzeczy! – krzyknęła do słuchawki. – Przecież przed chwilą mnie o to pytałeś.
– Uspokój się, już dobrze – powiedział Jeremy po chwili milczenia.
– Jak mam się uspokoić? Po pierwsze, nie chciałam zostawiać Kimberly; Garrett mnie zmusił. Jego podałabym z przyjemnością do sądu. Straszył mnie, że jeśli nie zgodzę się na ten wyjazd, to na zawsze zabierze mi Kimberly. Czy on może to zrobić?
– Jest twoim szefem – powiedział Jeremy, gasząc papierosa. Prywatnie sądził, że bardzo by mu ulżyło, gdyby oderwano Fionę od Kimberly. – Fee, kochanie, posłuchaj. Muszę jeszcze trochę się przespać. Z tego, co mówisz, nie sądzę, abyś miała jakieś poważniejsze kłopoty, ale rano zadzwonię do kolegi, który ma kancelarię w okolicy i poproszę, żeby się z tobą skontaktował. Poproszę, żeby się upewnił, czy nic złego ci nie grozi. A teraz weź długą, gorącą kąpiel, połóż się do łóżka i śnij o mnie.
Wreszcie Fiona się uśmiechnęła. Wydawało jej się, że nie uśmiechała się od tygodni, a nawet miesięcy. Oparła się o zagłówek łóżka, ale zrujnowany mebel zaskrzypiał ostrzegawczo, więc szybko usiadła prosto, żeby nic połamać sfatygowanego legowiska i nie wylądować na podłodze. Dobry nastrój prysł.
– Nie mogę – wychlipała jak mała dziewczynka. – Za godzinę mam spotkanie z tym staruszkiem, z Royem Hudsonem.
– Nie możesz zadzwonić i odwołać spotkania?
– Jedziemy na… – przełknęła głośno – na ryby! Trzeba być bardzo wcześnie na łodzi. Może te śliskie małe stwory ucinają sobie popołudniową drzemkę, nie wiem. Wiem, że mam być na łodzi bardzo wcześnie.
– Dobrze, uspokój się. Ten Hudson jest bogaty, więc pewnie będzie miał łódź z załogą. Prawdopodobnie jacht. Chyba jesteś w stanie znieść rejs jachtem? Wypij sobie parę drinków. Wyciągnij się na słońcu.
– To przede wszystkim drinkom zawdzięczam całe to zamieszanie i nie dopuszczę, aby moja skóra zetknęła się ze słońcem i żebym w wieku lat czterdziestu wyglądała na sześćdziesiąt. I…
– Dobrze, rób, co uważasz. Rozczulaj się nad sobą, jeśli chcesz. Powiedz tylko, gdzie będziesz, żeby mój kolega mógł się z tobą skontaktować.
– Dopóki nie wsiądziemy na łódź, będę w Kendrick Park. To chyba jakiś rezerwat ptaków. I wyobraź sobie, że jeden z mężczyzn na tej łodzi ma na imię Ace. Nie uważasz, że to zabawne? – zapytała, bo Jeremy nie roześmiał się.
– Niespecjalnie. Co ci się nie podoba w tym imieniu?
Zastanowiła się, czy by mu nie opowiedzieć, jakie fantazje snuła ze swoją Piątką o posiadaczu tego imienia, ale zrezygnowała, bo Jeremy obdarzał Piątkę tym samym uczuciem co Kimberly.
– Może to kobiecy punkt widzenia.
– Podejrzewam, że tak. Słuchaj, kochanie…
– Tak, wiem, potrzebujesz snu dla urody. Czy mówiłam ci, że kiedy nie odebrałam walizki, wrzucili ją do pieca, w którym spalają odpadki? W końcu mieli już tego dnia jeden alarm bombowy i nie życzyli sobie następnego. Zostałam w tym, co mam na sobie i z bagażem podręcznym.
– Jeśli dobrze znam kobiety, w twojej torbie podręcznej znajduje się wszystko, co pozwala przeżyć tydzień na bezludnej wyspie. – Jeremy ziewnął.
Fiona zacisnęła usta i spojrzała na słuchawkę. Tą szowinistyczną uwagą zakończył rozmowę, interesowały go tylko kwestie prawne. Ani jednym słowem nie wyraził jej współczucia z powodu wszystkiego, co przeszła. I to na jego ramieniu chciała się wypłakać!
– Dobrze, że twoje zdjęcie było w tej spalonej walizce! – powiedziała, odkładając słuchawkę. Ale nie poczuła się ani trochę lepiej. Miała półtorej godziny, żeby się przygotować do spotkania z Royem Hudsonem.
2
O szóstej rano w ten zimowy poranek było już tak jasno, że Fiona potrzebowała okularów przeciwsłonecznych. Oczywiście przyczyniła się do tego także noc spędzona na posterunku policji oraz walka z tak potężnym kacem, że osoba słabsza mogłaby go nie przeżyć.
Sekretarka Jamesa Garretta najwyraźniej „zapomniała" dać Fionie numer firmy przewozowej, która miała ją zabrać do Kendrick Park, więc niestety musiała zamówić taksówkę. Pomyślała, że to jeszcze jeden punkt na liście zniewag, jakie musiała znosić podczas tej piekielnej wyprawy.
Taksówka zatrzymała się przed czymś, co wyglądało na nieprzebytą dżunglę.
– To chyba pomyłka. To miał być park.
– To ten adres – stwierdził taksówkarz, wzruszając ramionami, i wskazał jej wyblakłą od słońca małą tabliczkę, która zapewne wskazywała początek wiodącego przez las szlaku turystycznego. Fiona zapłaciła i niechętnie wysiadła z taksówki.
– Niech pani uważa na buty! – zawołał ze śmiechem taksówkarz i odjechał.
Rozejrzała się uważnie i dostrzegła wreszcie szeroką nieco więcej niż metr ścieżkę, wijącą się wśród drzew. Ścieżka była pokryta głębokim piaskiem.
– Oczywiście! – mruknęła. – A czego niby mogłam się spodziewać? Chodnika? Och, Fiono, masz przecież poczucie humoru.
Była ubrana w swój codzienny nowojorski uniform: czarny wełniany żakiet, białą jedwabną bluzkę, krótką czarną spódniczkę, czarne rajstopy i czarne szpilki. W walizce miała trochę wspaniałych ciuchów idealnych na rejs łodzią, ale zostały poprzedniego dnia spopielone. Skrzywiła się na samą myśl o tym. Może jest tu gdzieś jakiś sklep z pamiątkami, w którym uda się jej kupić przynajmniej jakieś tenisówki.
Ale im dalej szła, tym okolica stawała się dziksza. Niewątpliwie nie przypomina to Disneylandu, pomyślała. W końcu dostrzegła mały kiosk, w którym najwyraźniej sprzedawano bilety, ale o tak wczesnej porze nie było w nim nikogo. Nieco dalej stał budynek, który wyglądał tak, jakby trochę silniejszy wiatr mógł go zdmuchnąć z powierzchni ziemi.
Cóż za ponure miejsce, pomyślała, brnąc w głębokim piasku w swoich pantofelkach na wysokich obcasach. Osłoniła ręką oczy i zajrzała przez okno do budynku. Po jednej stronie była staromodna pijalnia soków ze stołkami barowymi, pokrytymi czerwonym, sfatygowanym plastikiem, po drugiej zaś coś, co musiało być sklepem z pamiątkami.
Fiona starła kurz z szyby i przyjrzała się dokładniej. Zdołała dostrzec tylko przedmioty związane z ptakami: zdjęcia ptaków, plastikowe ptaki, wielkie rysunki przedstawiające ptaki, pocztówki z ptakami i kamienne rzeźby ptaków. Nawet na kasie namalowany był ptak.
Odwróciła się, oparła o ścianę budynku i wysypała tony piasku z pantofli. W tym miejscu można się było poruszać wyłącznie w butach przypominających płetwy.