– Szukaliście nas – wtrąciła zgryźliwie Fiona. – Prowadziliście śledztwo i próbowaliście udowodnić naszą niewinność, ocierając się kolankami pod stołem? A może robiliście to w łóżku?
– To, co powiedziałaś, jest najlepszym przykładem dzielących nas różnic – oświadczył Jeremy. – Niezależnie od tego, jak fatalna jest sytuacja, ty próbujesz żartować.
Fiona czekała na zakończenie wypowiedzi Jeremy'ego, czekała na kolejny, ostateczny zarzut. Kiedyż wreszcie padnie miażdżący cios? Czy to źle, że ona należy do osób, które potrafią się śmiać nawet wobec przeciwności losu? Ace cenił w niej właśnie to, że nie traciła poczucia humoru niezależnie od tego, co się z nimi działo.
Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na czoło ich pochodu. Zauważyła, że Ace właśnie pomaga Lisie przejść przez pień zwalonego drzewa.
– Podejrzewam, że on nie pozwoli jej odejść. – Przeniosła znów wzrok na Jeremy'ego. – I nie sądzę, abyś miał jakąkolwiek szansę, że Lisa wybierze ciebie, mogąc mieć jego.
– Żartujesz? – prychnął Jeremy. – To zimny sukinsyn. Potrafi myśleć tylko o ptakach i… Może byłabyś łaskawa powiedzieć, co cię tak śmieszy?
Dziewczyna wpatrywała się w Ace'a i Lisę, wpatrywała się bardzo, bardzo uważnie.
– Ace jest w porządku. Nie można mu nic zarzucić -powiedziała szybko, przyspieszyła kroku i wsunęła się między Gibby'ego i Suzie.
– Opowiedz mi wszystko – poprosiła, chcąc przez chwilę posłuchać czegoś innego niż narzekania Jeremy'ego i jego plany związane z własną karierą.
Kiedy Lisa oświadczyła, że jest głodna, Ace zaproponował wszystkim przerwę w wędrówce i chwilę odpoczynku.
Fiona z poczucia obowiązku usiadła koło Jeremy'ego, ale kiedy spostrzegła, że Ace odchodzi na bok i znika między krzakami, pospieszyła za nim.
– Człowiek potrzebuje czasem odrobiny prywatności – mruknął, odwrócił się do niej plecami i zaczął manipulować przy rozporku.
– Czego się dowiedziałeś? – Dziewczyna zignorowała jego ostentacyjny gest.
– Chyba powinniśmy wrócić do pozostałych – odpowiedział. – Lisa będzie się bała i…
– Ace, nie zbywaj mnie w ten sposób – syknęła Fiona i zniżyła głos. – Jesteś podstępnym, zdradzieckim sukinsynem i czuję, że coś ci chodzi po głowie.
– Czy uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że przyszedłem tu, żeby popatrzyć na ptaka? – zapytał, unosząc jeden kącik ust w lekkim uśmiechu.
– Nie, nawet dla błękitnookiej blond turkaweczki! – rzuciła, na co Ace uśmiechnął się szeroko.
– Brakowało mi ciebie – powiedział miękko.
Fiona z największym trudem powstrzymała się od rzucenia w jego ramiona. W tej chwili mogła myśleć wyłącznie o tych chwilach, kiedy byli sami. Dlaczego ciągle się kłócili? Nagle przypomniała sobie Lisę i jej dobry nastrój prysł.
– Pokaż mi. – Popatrzyła na Ace'a zmrużonymi oczami i wyciągnęła rękę.
Rozejrzał się wokół, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie podgląda i ze śmiechem wręczył dziewczynie dwa złote gwoździe.
– Skąd wiedziałaś? – zapytał.
– Znam cię. Nie należysz to tych gentlemenów z Południa, którzy pomagają damie przejść przez zwalone drzewo. Raczej warknąłbyś: rusz wreszcie swój tyłek i przełaź! Więc kiedy zobaczyłam, że pomagasz Lisie przejść przez kłodę, domyśliłam się, że próbujesz w ten sposób coś ukryć, na przykład to, że wyciągasz z drzewa złoty gwóźdź.
– Lisa uważa, że jestem gentlemanem - odparł ze słabym uśmiechem.
– Lisa lubi twoje pieniądze i jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, to nie jesteś człowiekiem, za którego cię uważałam.
Ace porwał ją w objęcia i zaczął całować.
– Tęskniłem za tobą – szeptał, obsypując pocałunkami jej włosy i oczy. – Ciągle mnie nienawidzisz? Nigdy nie chciałem cię okłamywać, ale…
– Wiem – szeptała, wodząc głodnymi ustami po jego szyi. -Wiem. Masz serdecznie dość kobiet, które interesują się tobą ze względu na pieniądze.
– Jeszcze nigdy nie udało mi się spotkać kobiety, która nie wiedziała, kim jest moja rodzina i…
Nie dokończył, bo jego dłoń zawędrowała na pierś Fiony i zaczęła się zsuwać w dół. Ugięły się pod nią kolana i oboje zaczęli osuwać się na ziemię. Wokół rosła bujna roślinność dżungli, ptaki nawoływały się nad ich głowami, a Fiona czuła, że jeszcze nigdy nikogo i niczego nie pragnęła tak gorąco, jak tego mężczyzny. Nieważne, że kilka metrów od nich byli ludzie. Wydawało im się, że znaleźli się we dwoje na bezludnej wyspie.
Rozpaczliwy krzyk Lisy przywrócił ich do rzeczywistości.
– O co chodzi tym razem? – mruknęła Fiona. – Zobaczyła pająka?
Ace podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać; po chwili dobiegł ich huk wystrzału i zaraz potem drugi.
Fiona zaczęła przedzierać się przez krzaki, żeby wrócić do miejsca postoju, ale Ace chwycił ją za rękę i poprowadził okrężną drogą, cicho przesuwając się między roślinami, aby dotrzeć do ich prowizorycznego obozu z drugiej strony. Nagle zatrzymał się, położył palec na ustach i wskazał ręką ziemię. Fiona zamarła w absolutnym bezruchu, dopóki przynajmniej kilkunastometrowy wąż nie minął ich powoli. Kiedy gad odpełzł, Ace gestem dał dziewczynie znak, że ruszają dalej.
– Jadowity, prawda? – wyszeptała.
– Śmiertelnie.
– Oczywiście.
Ace przedarł się przez zarośla, zatrzymał się i popatrzył; zmarszczył czoło, odwrócił się do Fiony i wzruszył ramionami z zakłopotaniem. Podeszła i spojrzała przed siebie. Jeremy, Suzie i Gibby stali, wpatrując się w coś leżącego na ziemi. Lisa wpołleżała na wystającym korzeniu drzewa, jakby była umierająca.
– Zobaczyła węża – mruknęła Fiona z niesmakiem.
– I wszyscy ze strachu zaczęli strzelać na oślep – dodał z rozbawieniem Ace, uśmiechnęli się do siebie.
Wyprostował się, podniósł gałęzie i wszedł na teren obozu.
– Chciałbym się dowiedzieć, kto z was ma broń palną – powiedział. – I chciałbym, żeby natychmiast mi ją oddał.
Lisa, która przed chwilą wyglądała tak, jakby zaraz miała wydać ostatnie tchnienie, zerwała się i zarzuciła ramiona na szyję narzeczonego.
– To ja. Ja ją znalazłam. Ona była… Och, Ace, najsłodszy, to straszne! Nie wiem, czy kiedykolwiek się z tego otrząsnę. Mój psychoterapeuta…
Ace podniósł wzrok i zobaczył, że Suzie cofnęła się i opuściła niewielki krąg, robiąc gest, jakby chciała powiedzieć: chodź i sam zobacz.
Kiedy Suzie odsunęła się na bok, Fiona dostrzegła, wokół czego zgromadziła się grupa ludzi. Na ziemi, w męskich dżinsach i flanelowej, zapiętej pod szyję koszuli, leżała Rose.
– No nie, znowu? – westchnęła Fiona, biorąc się pod boki.
– Co ma znaczyć to: „No nie, znowu"? – Lisa podniosła głos aż do krzyku. – Ace, ta kobieta jest martwa. Czy Fiona tego nie rozumie? Coś z nią nie w porządku?
Ace uwolnił się od otaczających jego szyję ramion dziewczyny i podszedł do ciała.
– Chyba już za późno, żeby poszukać odcisków stóp, za którymi moglibyśmy pójść.
Fiona wolała nie zastanawiać się, co oznacza ponowne pojawienie się ciała Rose. Byli śledzeni, ktoś podążał w ślad za nimi. Przyjrzała się ubraniom, które miała na sobie Rose.
– Wszystko z czystej bawełny – stwierdziła. – Przynajmniej nadal jest „naturalna".
Słowa dziewczyny rozwiały grozę, paraliżującą dotychczas Suzie i Ace'a. Oboje wybuchnęli śmiechem.
– Wszyscy troje jesteście chorzy – oznajmił uroczyście Jeremy. – Jesteście naprawdę chorzy. Zaczynam podejrzewać, że naprawdę zabiliście tego miłego starszego pana, Roya Hudsona.