Ace odwrócił się i złapał Jeremy'ego za koszulę na piersiach. Jeremy już dawno zdjął swą zdecydowanie zbyt ciepłą marynarkę.
– Fakt, adwokaciku, jesteśmy wszyscy chorzy. Ale osoba czy też osoby, które mordują po kolei wszystkich zamieszanych w tę sprawę ludzi, są jeszcze ciężej chorzy. A teraz oddaj mi broń i to natychmiast.
– Mieszkam w Nowym Jorku; mam pozwolenie na broń -oznajmił Jeremy, prostując się, aby dodać sobie wzrostu, ale i tak czubek jego głowy sięgał zaledwie brody Ace'a.
– To nie Nowy Jork, to moja ziemia i tutaj ja rządzę, zrozumiano? Oddaj mi broń.
Niechętnie, z twarzą pełną nienawiści, Jeremy wyjął mały pistolet z wewnętrznej kieszeni marynarki. Ace schował go do tylnej kieszeni spodni i zaczął pakować ich manatki.
– Od tej chwili wszyscy trzymamy się razem. Ktoś idzie za nami i ktoś idzie przed nami. Jakieś pytania?
– Chyba jej tu nie zostawimy, prawda? – wyszeptała Lisa.
– Chcesz ją zanieść do chaty? – Ace zimno spojrzał na narzeczoną. – Chcesz odłączyć się od grupy, która zapewnia pewną ochronę i wrócić tam sama? Czy to właśnie chcesz zrobić?
– Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki brutalny. – Lisa zagryzła dolną wargę. – Może wy oboje przywykliście już do znajdowania zwłok, ale ja i Jeremy nie.
Ace zamrugał, potem przenosił wzrok z Lisy na Jeremy'ego i z powrotem, wreszcie spojrzał na Fionę i uśmiechnął się leciutko.
– Pójdę pierwszy, bo wiem, dokąd iść. Burke, ty idziesz za mną. Potem Suzie, Lisa i adwokacik. Gibby, ty obejmiesz tylną straż. – Spojrzał na starego człowieka. – Masz broń?
– Dwa pistolety i nóż w bucie – odpowiedziała cicho Fiona, spojrzawszy na Gibby'ego.
– I…? – Starszy człowiek uśmiechnął się do dziewczyny.
– Chyba im nie powiem. – Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.
Mrugnął do dziewczyny i spojrzał na Ace'a.
– Jestem dobrze uzbrojony. Prowadź. Tym razem powinieneś chyba poprowadzić nas wszystkich właściwą drogą.
Ace uśmiechnął się do starego człowieka porozumiewawczo, po czym ruszył naprzód.
– Weź od niej ocalałe papiery i przeczytaj mi – rzucił przez ramię do Fiony.
Przez moment dziewczyna nie mogła się domyślić, o co mu chodzi, wreszcie jednak zrozumiała, że Ace chce, żeby przeczytała mu ocalałe po zalaniu kawą fragmenty opowieści o lwach, wyjaśniającej, w jaki sposób znalazły się one w obecnym miejscu. Kiedy ojciec napisał dla niej Raffles, była unieruchomiona, więc czytała opowiadanie z podwójnym zainteresowaniem. Natomiast opowiadanie o lwach nadeszło w samym środku rozgrywek piłki nożnej, toteż przywiązywała do niego o wiele mniejszą wagę, niż do nastrojów nauczycieli. Dlatego niezbyt dobrze pamiętała tę historię.
Suzie usłyszała polecenia Ace'a, wyjęła papiery i podała dziewczynie.
– Są strasznie pomieszane – mruknęła Fiona, starając się dotrzymać kroku Ace'owi. Gdyby nie była niemal równie wysoka jak on, nie miałaby najmniejszej szansy. Kusiło ją, żeby się obejrzeć i sprawdzić, jak sobie radzi niska Lisa, ale zwalczyła pokusę. Może Ace próbuje się ich pozbyć. A może ma świadomość, że to oni dwoje są celem krążących wokół nieprzyjaciół, więc stara się odseparować ich od reszty grupy, żeby ochronić pozostałych. Do nas będą strzelać najpierw, pomyślała i ścisnęło ją w gardle.
– Co jest? – warknął Ace, kiedy dziewczyna zbyt długo milczała.
– Trudno mi się połapać – odpowiedziała. – Udaje mi się odczytać tylko poszczególne słowa, fragmenty zdań. Posłuchaj: Pogoda ciężka i mglista; po dwóch dniach mgła się podniosła; przed nami ląd, czarny klif jak wieża o wysokości stu metrów. Wiatr ucichł; nastała okropna cisza; statek dryfuje w stronę klifu i wszyscy zdają sobie sprawę, że katastrofa jest nieunikniona. Ale klif zdaje się… – nie mogę odczytać – …zdaje się otwierać - tak, jestem już pewna – Kiedy byli już pewni katastrofy, klif otworzył się. Coś tam… Coś tam… Statek wpłynął do skalnej jaskini i zaklinował się w niej, kiedy główny maszt oparł się o sklepienie pieczary. Coś tam… Statek zatonął przed świtem. Tutaj brakuje sporo tekstu. Ktoś, nie mogę odczytać imienia, chciał przechwycić statek, ale ten zatonął, zanim go opanował. Po zatonięciu, ten człowiek zagrabił klejnoty i objął komendę na wyspie. To jest zabawne, więc pamiętam. Ten okropny człowiek ubierał się w szkarłatne koszule z materiału ze statku. Był brutalny i despotyczny. Zamordował stu dwudziestu pięciu rozbitków, w tym kobiety i dzieci, a Lucindę uczynił swoją kochanką.
Fiona podniosła wzrok znad zmiętych, poplamionych papierów.
– Nawet w oryginale nie było wyjaśnienia, kim jest Lucinda, ale pamiętam, że wyobrażałam sobie jej niezwykłą urodę. Myślałam… – Jedno spojrzenie Ace'a sprawiło, że wróciła spojrzeniem do papierów. – Zobaczmy, co dalej… Na wyspie był jeszcze jeden człowiek, Williams, który miał czterdziestu towarzyszy i zdołał odeprzeć dwa ataki. Wreszcie dokonał zaskakującego napadu i wziął… Nie mogę odczytać imienia. W każdym razie wziął do niewoli jakiegoś złego faceta. Teraz brakuje dużej partii materiału, w każdym razie wygląda na to, że kapitan statku wraz z czterdziestoma pięcioma ludźmi popłynął po pomoc i wrócił, a wtedy ten zły facet poddał się wraz ze swymi poplecznikami. Zostali zabrani do… pewnie tam, skąd przypłynął statek. I tam zostali powieszeni.
Fiona przez chwilę przerzucała kartki.
– Tu jest środek tej historii. Wszystko się pomieszało. To jest opis tego, co się działo z tymi ludźmi od chwili, kiedy znaleźli się na wyspie. Mogę odszyfrować tylko pojedyncze słowa, kawałki zdań. …upili się ocalałymi butelkami muszkatelu, jedli sery i oliwki… zbudowali obóz z szałasów, krytych palmowymi liśćmi, ściany ozdabiali holenderskimi gobelinami…ałpy ukradły ich jedzenie. Zastrzelili kilka… Chyba chodzi o małpy, zastrzelili kilka małp, ale ich mięso miało wstrętny smak… O, to jest interesujące! Okazało się, że wyspa nie jest bezludna, bo kilku marynarzy zostało zjedzonych przez tubylców. Co jeszcze? Przerobili miecze napiły. To brzmi rozsądnie. I… tak, zabili dziesięciometrowego krokodyla, upiekli i zjedli. Podobno mięso było bardzo dobre.
– Bo jest – potwierdził zwięźle Ace. – I co dalej?
– oni… spotkali…, strasznie trudno odczytać. A tak! Oni spotkali miejscowego króla, dali mu w prezencie tkaniny, szklane paciorki, lusterka… i… Nie, dalej już się nie da odcyfrować. Nic więcej nie zdołam odczytać, poza tym, że… -Fiona uśmiechnęła się. – Sophia odziedziczyła skłonność do omdleń.
– Wszystko to bardzo interesujące, ale co to ma wspólnego z lwami? – zapytał Ace.
– Może ta część o lwach została kompletnie zalana kawą i nie da się odczytać, albo też opowiadanie nie ma nic wspólnego z mapą, która została w tamtym roku nadesłana.
– Naprawdę nie pamiętasz niczego o złotych lwach z innych opowiadań? – Ton głosu Ace'a sugerował, że Fiona musi być kompletną kretynką, żeby nie pamiętać czegoś tak istotnego.
– Nie naskakuj na mnie! – Fiona gniewnie zmrużyła oczy. -Dorastałeś na tych bagnach, w samym środku mapy, więc jakim cudem w dzieciństwie nie znalazłeś ani złotych gwoździ, ani lwów?
– Prawdę mówiąc, znalazłem.
To stwierdzenie zastopowało dziewczynę, ale Ace chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą.