Zanim dotarli na łódź, miała już powyżej uszu starego dobrego Roya, miała już powyżej uszu chmurnych spojrzeń ornitologa i miała powyżej uszu bycia szantażowaną. A w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dwukrotnie stała się ofiarą szantażu: raz szantażystą był jej szef, Garrett, a potem ten facet, który przeszedłby po trupach, byle tylko dobrać się do forsy.
Więc kiedy Ace rzucił jej kolejne ostrzegawcze spojrzenie w odpowiedzi na jej niewinną uwagę, że niepokoi się o swoje bezpieczeństwo na tej starej łodzi, miała ochotę wypchnąć go za burtę. Prawdę mówiąc, wyciągnęła nawet ręce, żeby to zrobić, ale zręcznie się odsunął.
– Czy ty zawsze wszystkie problemy rozwiązujesz za pomocą przemocy? – zapytał. – Czy zawsze najpierw bijesz, a dopiero potem zastanawiasz się, co zrobiłaś?
– Ja?! – zdołała wykrztusić. – Przecież to ty wgniatałeś mnie w ścianę…
Urwała, bo Roy zawołał, żeby przyszła podziwiać jego scyzoryk czy jakiś inny przedmiot, który był jego własnością.
– Jeśli mi to popsujesz, będziesz tego żałować – syknął jej Ace do ucha, kiedy ruszyła na rufę, dokąd wzywał ją Roy.
Może gdyby udało jej się dowiedzieć, dlaczego Roy prosił o jej przyjazd (oczywiście jeśli się pominie fakt, że pragnął kobiety o połowę od siebie młodszej i o głowę od siebie wyższej), udałoby jej się wcześniej stąd wyrwać? Bo jeśli przyjdzie jej tu spędzić całe trzy dni, całkowicie oszaleje.
Roy wołał ją ciągle, ale Fiona, idąc po zbutwiałym pokładzie, po raz pierwszy zauważyła nową osobę na łodzi. Eric był niskim człowieczkiem tuż po trzydziestce, tak niepozornym, że zapominało się o nim natychmiast, kiedy tylko traciło się go z oczu. Nawet teraz, kiedy patrzyła na niego, nie byłaby w stanie opisać jego wyglądu.
– Cześć. – Fiona rzuciła mu najbardziej olśniewający uśmiech. Dzięki astronomicznym sumom, jakie jej ojciec płacił dentyście, zęby Fiony były idealnie równe.
Eric podniósł oczy znad liny, którą próbował zawiązać na metalowym haku, i spojrzał na dziewczynę wzrokiem, w którym malowało się pytanie: czy mówisz do mnie?
Fiona nie miała czasu na pogawędki.
– Od dawna pracujesz dla Roya?
– Od dość dawna – odpowiedział ostrożnie.
– Próbuję zrozumieć, dlaczego chciał, żebym pojechała z nim na tę wycieczkę – powiedziała, nabrawszy głęboko powietrza. Czuła się tak, jakby grała w kiepskim filmie dla jednego widza.
– Jego musisz o to zapytać. Ja tu tylko pracuję; nie zwierza mi się – mruknął Eric, zaciskając mocniej linę.
– Prowadzisz jego samochód i pływasz z nim łodzią, musiałeś coś słyszeć.
Uśmiechnął się lekko i obrzucił ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów w sposób, który miał jej dać do zrozumienia, że jeśli dziewczyna przyjdzie do jego kajuty, będzie mile widziana, ale na rozmowę nie powinna raczej liczyć.
Fiona podniosła ręce do góry w geście desperacji -już trzeci raz tego dnia – i ruszyła przed siebie.
– A ludzie twierdzą, że to nowojorczycy mają nierówno pod sufitem – mruczała do siebie. – A z kim ja tu mam do czynienia? Z obmacującym mnie staruszkiem, z szorującym pokład gościem, który obrzuca mnie pożądliwym spojrzeniem, i z ornitologiem potworem, który uważa, że jestem bezpłciowa. Jeśli tak będzie dalej, to wyskoczę za burtę i nawet żaden z tych krokodyli nie ośmieli się mnie ruszyć. – Tak, tak, Roy! Już idę! Nie zdejmuj koszuli. Proszę, nie zdejmuj koszuli!
Fiono, kochanie, jesz tak mało, że nawet ptaszek nie utrzymałby się przy życiu – oznajmił Roy z taką miną, jakby powiedział wspaniały dowcip, i wybuchnął śmiechem, pełen podziwu dla własnego poczucia humoru. – Rozumiesz: „ptaszek nie utrzymałby się przy życiu", a Ace jest ekspertem w dziedzinie ornitologii! Mówię ci, czasem własne dowcipy zaskakują mnie samego.
Siedzieli przy stole w kabinie łodzi. Fiona pomyślała, że właściwie nie była to kabina w pełnym tego słowa znaczeniu, ale w klimacie, gdzie pogoda oscyluje miedzy upałem a piekielnym upałem, nie potrzeba właściwie niczego poza ścianą. Roy siedział u szczytu stołu, a Fiona naprzeciw Ace'a, który, o mój Boże, śmiał się z głupawych dowcipów Roya.
– Roy, dlaczego chciałeś, żebym tu przyjechała? – zapytała głośno, żeby przekrzyczeć jego pełne samouwielbienia chichoty. – Jeśli chciałeś, żeby podczas łowienia ryb towarzyszył ci ktoś z naszej firmy, kto inny byłby bardziej użyteczny. Nie, dziękuję – powiedziała z naciskiem do Ace'a, który właśnie dolewał sobie wina, nie proponując, że napełni i jej kieliszek.
Ta zmiana tematu sprawiła, że Roy zakrył usta dłonią, żeby ukryć rozbawienie.
– A może byście mi tak powiedzieli, w jakich okolicznościach się spotkaliście?
– Nie! – Fiona i Ace zawołali równocześnie, a potem odwrócili od siebie spojrzenia, jakby nie mogli znieść swojego widoku.
– Roy, prosiłam o odpowiedź, dlaczego mnie tu zaprosiłeś? -powiedziała nieustępliwie.
– Kochanie. – Roy chciał ją ująć za rękę, ale dziewczyna szybko sięgnęła po szklankę wina i upiła nieco paskudnego sikacza.
– Dolać ci jeszcze? – zapytał Ace na widok grymasu obrzydzenia na twarzy Fiony. – To wspaniałe winko, ma przynajmniej trzy miesiące.
– A niech to! Naprawdę chciałbym wiedzieć, co między wami zaszło! – Roy walnął pięścią w stół.
– Lubisz ciekawe opowieści, co? – Fiona nie rezygnowała ze skierowania myśli Roya na właściwe tory. – W końcu to ty jesteś twórcą Raphaela, prawda?
– Nie spodziewałem się, że zdobędzie taką popularność. -Roy natychmiast spoważniał i odpowiedział takim tonem, jakby nad czymś ubolewał.
– Ale ten program jest dobry – stwierdziła Fiona, przysuwając się nieco do Ace'a i po raz pierwszy pomyślała, że być może w tym niedźwiedziowatym cielsku ukryta jest jednak jakaś osobowość.
– Nie wszyscy ludzie na świecie żyją w przekonaniu, że sukces jest największą wartością – głośno oznajmił Ace.
– Ciebie nikt o zdanie nie pytał – syknęła mu Fiona do ucha i znów zwróciła się w stronę Roya. Ale wtręt Ace'a zmienił nastrój Teksańczyka.
– No, no, tylko się nie pozarzynajcie! Opowiedzcie mi o sobie. Co robiliście od dzieciństwa?
Ostatnią rzeczą, na jaką Fiona miałaby ochotę, było siedzenie tu po nocy i opowiadanie ze szczegółami Royowi i temu nadętemu prymitywowi z naprzeciwka o swoim pozbawionym dramatycznych wydarzeń dzieciństwie. Od kilku nocy nie zmrużyła oka, poza tym wypiła nieco za dużo, nie wspominając o przeżyciach na posterunku policji w Fort Lauderdale i…
Wstała i aż zachwiała się ze zmęczenia.
– Czy można się gdzieś przespać na tej łodzi, czy też mam wskoczyć do pyska najbliższego wieloryba?
– Przysięgam, że jesteś bardzo podobna do… do mojej przyjaciółki z dawnych lat. – Roy zerwał się i wziął dziewczynę za rękę, wpatrując się w Fionę z takim wyrazem twarzy, że nabrała obaw, iż zaraz przytuli policzek do jej piersi. Bała się, że nie starczy jej siły, żeby go odepchnąć.
Słaniając się, ruszyła za nim na rufę cuchnącej łodzi. Kiedy wskazał jej dwie koje, nie pomyślała ani przez moment o braku prywatności, tylko padła na najbliższą i zasnęła w mgnieniu oka, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, bo na sekundę przed zapadnięciem w sen pomyślała, że właśnie dobiegł końca najgorszy dzień w jej życiu.
Bardzo się myliła.