Holly rozejrzała się po klubie i wypatrzyła koleżankę na scenie. Stała przed gospodarzem wieczoru w prowokacyjnej pozie. Rodzice Holly już wyszli, pozostał jej więc tylko Richard. Siedział wyraźnie zagubiony, co kilka sekund przechylając szklankę. Holly usiadła naprzeciwko.
– Dobrze się bawisz?
– Dziękuję, Holly. Naprawdę sprawiłaś mi ogromną frajdę.
– Zdziwiłam się, że w ogóle przyszedłeś. Wydawało mi się, że omijasz takie miejsca.
– Oj, bo trzeba wiecznie tyrać na rodzinę.
– A gdzie jest Meredith?
– Z Emily i Timothym – powiedział, jakby to tłumaczyło wszystko.
– Jutro pracujesz?
– Tak – odparł zwięźle i szybko dopił swojego drinka. – Muszę już iść. Świetnie się spisałaś, Holly.
Rozejrzał się niepewnie, zastanawiając się widocznie, czy się żegnać i zakłócać swej rodzinie dobrą zabawę, po czym, bez słowa, przebijając się przez tłum, ruszył w kierunku wyjścia.
Znów została sama.
Najchętniej chwyciłaby torebkę i uciekła do domu, ale wiedziała, że musi trochę odczekać. Jeszcze nieraz znajdzie się sama w towarzystwie par, trzeba się przyzwyczajać. Muszę uzbroić się w cierpliwość, powiedziała sobie w duchu.
Uśmiechnęła się na widok siostry kokietującej Daniela. Ciara była absolutnie beztroska, zdawało się, że niczym się nie przejmuje. W żadnej pracy nie zagrzała miejsca ani nie utrzymała dłużej żadnego chłopaka. Często błądziła gdzieś myślami, zatopiona w marzeniach o podróży do kolejnego dalekiego kraju. Holly spojrzała na Jacka, który na krok nie odstępował Abbey. Zawsze opanowany, jak przystało na nauczyciela, szanowanego przez wszystkich uczniów. Westchnęła i wróciła do swojego trunku.
Daniel poszukał jej wzrokiem.
– Napijesz się jeszcze czegoś?
– Nie, dzięki. Niedługo i tak wracam do domu.
– Zostań, Hol – poprosiła Ciara. – Jeszcze wcześnie. Daj jej wódki z colą – zwróciła się do Daniela. – I mnie też.
– Ciara! – zawołała Holly, speszona bezceremonialnością siostry.
– W porządku. Przecież sam zaproponowałem coś do picia. – Daniel ruszył do baru.
– Ciara, co ty wyprawiasz? Tak nie wypada! – zbeształa siostrę.
– Dlaczego? Przecież on nie płaci. Jest właścicielem czy nie? – powiedziała na swoją obronę. – Gdzie jest Richard?
– Pojechał do domu.
– No wiesz! A miał mnie odwieźć!
Ciara zaczęła gorączkowo szukać swojej torebki, zwalając przy tym na podłogę wiszące na oparciach krzeseł ubrania.
– Już go nie złapiesz. Wyszedł dawno temu.
– Ale zaparkował daleko stąd, a musi przejechać koło wyjścia, by wydostać się na ulicę. – Znalazła torebkę i wybiegła z okrzykiem: – Trzymaj się, Holly. Wypadłaś fantastycznie!
Wrócił Daniel, postawił na stole tacę z trunkami i usiadł naprzeciwko niej.
– Gdzie jest Ciara? – spytał.
– Prosiła, żeby cię przeprosić, ale pobiegła na parking, by dogonić brata, który miał ją podrzucić do domu. – Holly roześmiała się. – Pewno uważasz nas za najbardziej gruboskórną rodzinę pod słońcem. Ciara może wydawać się prostacka, ale ma dobre serce i tak naprawdę jest delikatna i wrażliwa.
– Daj spokój, naprawdę wszystko w porządku. Po prostu jeden drink więcej dla ciebie. – Spojrzał w głąb sali. – Twoja koleżanka chyba dobrze się bawi.
Holly obejrzała się i zobaczyła Denise wtuloną w swego partnera. Widocznie jej prowokacyjne pozy odniosły pożądany skutek.
– O nie, tylko nie on! Ten straszny typ dosłownie wywlókł mnie z toalety – jęknęła Holly.
– To mój kolega, Tom O’Connor z rozgłośni Dublin FM. Karaoke poszło dziś w radiu na żywo – dodał poważnie.
– Co?
Daniel pokazał zęby w uśmiechu.
– Oj, żartuję. Chciałem tylko zobaczyć twoją minę.
– Nie wystawiaj mnie na takie próby – poprosiła Holly, chwytając się za serce. – Myślałam, że oszaleję ze strachu, występując przed tutejszą publicznością, a co dopiero przed całym miastem.
– Nie obraź się, ale skoro tak nienawidzisz tego rodzaju zabaw, to dlaczego się zdecydowałaś? – spytał Daniel.
– Och, mój dowcipny mąż uznał, że fajnie będzie zgłosić głuchą jak pień żonę do konkursu wokalnego.
Daniel roześmiał się.
– Aż tak źle ci nie poszło! A twój mąż jest tutaj? – zapytał, rozglądając się po sali.
– Z pewnością gdzieś się tu kręci – powiedziała z uśmiechem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Holly starannie rozwieszała na sznurach uprana bielizną, rozmyślając o tym, jak przez cały miniony miesiąc próbowała zapanować jakoś nad swoim życiem. Wciąż wierzyła, że wszystko się ułoży, ale bywały dni, że optymizm ulatniał się całkowicie i ogarniał ją nieprzebrany beznadziejny smutek. Godzinami, odrętwiała, przesiadywała wówczas w salonie, wspominając dawne chwile, rozpamiętując każdą kłótnię z Gerrym i żałując przy tym, że nie może cofnąć czasu. Wyrzucała sobie, że nazbyt często obrażała się, zamiast od razu wyjaśniać nieporozumienia i wybaczać. Samotnie kładła się spać, zamiast przytulić się do ukochanego. Bezsensowna strata czasu.
Bywało, że całymi dniami snuła się po domu, zatopiona we wspomnieniach. Niekiedy nagle wybuchała śmiechem, bo przypominał jej się jakiś dowcip Geny’ego albo ich wspólne wygłupy. Męczyła ją ta huśtawka nastrojów. Czasami pogrążała się w depresji na wiele dni. Potem jakimś cudem znajdowała w sobie siłę, żeby się z niej wyrwać, ale wkrótce ponury nastrój wracał ze zdwojona siłą. Z byle powodu tryskały łzy. Wszystko to razem było nie do zniesienia.
Wiele razy wracała do listu Gerry’ego, usiłując wyczytać coś między wierszami, wyłowić jakieś ukryte przesłanie. Nigdy się już nie dowie, o co naprawdę mu chodziło, bo nigdy już z nim nie porozmawia. Wciąż nie mogła się pogodzić z nieodwracalnością śmierci.
Po maju nastał czerwiec, który przyniósł długie, jasne wieczory i śliczne poranki. Cała Irlandia obudziła się z zimowego snu. Pora zacząć wstawać z ptakami i przestać kryć się w mroku, pomyślała Holly.
Czerwiec oznaczał kolejny list od Gerry’ego.
Holly usiadła na słońcu, delektując się kolorami życia, i rozerwała czwartą kopertę. Gerry zrobił wykaz swoich rzeczy i wydał dyspozycje, co powinna z nimi zrobić. Na końcu dopisał:
PS Kocham Cię, Holly, i wiem, że Ty kochasz mnie. Nie musisz mieć pod ręką pamiątek po mnie, żeby nie zapomnieć. Nie musisz ich trzymać na dowód mojego istnienia i mojej obecności w Twoich myślach. Nie musisz chodzić w moim swetrze, żeby czuć mnie przy sobie. Zawsze będę tulił Cię do siebie.
Holly była zdruzgotana. Wolałaby jeszcze raz wziąć udział w karaoke. Chętnie skoczyłaby ze spadochronem, przebiegła tysiąc kilometrów, cokolwiek, byle nie opróżniać jego szaf i nie pozbywać się ostatnich śladów jego obecności.
Miał jednak rację, o czym doskonale wiedziała. Przecież znikł w fizycznej postaci.
Spełnienie tego polecenia wiele ją kosztowało. Przez kilka dni zmagała się z rzeczami męża. Z każdym ubraniem i każdym świstkiem papieru wyrzucała setki wspomnień. Odkładając kolejne przedmioty, czuła, jak gdyby znów żegnała się z Gerrym. To była tortura!
Skończyła. Teraz pozostało już tylko wyrzucić wszystko na śmietnik. Zamierzała uporać się z tym sama, ale wpadł Jack i spełnił za nią smutny obowiązek.
Tyle przedmiotów, tyle wspomnień: ślubny smoking Gerry’ego, garnitury, koszule, krawaty, których tak nie lubił nosić. Zmieniały się mody – błyszczące garnitury z lat osiemdziesiątych i dresy zwinięte w kłębek. Fajka do nurkowania, muszla, którą dziesięć lat temu znalazł na dnie oceanu, zbiór podstawek pod piwo ze wszystkich barów, jakie odwiedzili na całym świecie. Karty walentynkowe od Holly. Kije golfowe od Johna, książki od Sharon, wspomnienia, łzy i śmiech.